Aleksandrowicz: Ostatni budżet Tuska

3 września 2014, 09:14 Drogi

W ogólnej radości, że Donald Tusk wyjeżdża do Brukseli (motywacje tej radości są różne, ale hałas wspólny) utonęły informacje o projekcie budżetu na przyszły rok. A są one ciekawe. Po pierwsze, przy inflacji 1,2 proc. i wzroście gospodarczym 3,4 proc., dochody mają wzrosnąć o 7 proc. Co oznacza, że rośnie nacisk fiskalny. W niemałej części dochody płyną od przedsiębiorców i ich pracowników, małych i średnich firm, osób prowadzących działalność gospodarczą. Mali mają mniejsze możliwości unikania opodatkowania niż duzi – nie stać ich na wykorzystywanie luk prawnych, bo do tego trzeba prawników tyleż cwanych co kosztownych, więc tę śrubę odczują z pewnością.

Po drugie, wydatki wzrosną także szybciej niż nominalny produkt krajowy, mianowicie o 5,5 procent. Co z kolei oznacza, że rośnie redystrybucja i budżetowe rozdawnictwo. Dochody samego budżetu państwa rosną z 16,4 do 16,8 proc. PKB, a wydatki z 19,2 do 19,4 proc. A przecież obok tego w finansach publicznych mamy więcej niż drugie tyle dochodów i wydatków w systemie ubezpieczeń społecznych, NFZ i samorządach.

Deficyt planuje się – mimo wzrostu gospodarczego – na poziomie niemal identycznym co w roku bieżącym: 46,1 mld zł w porównaniu z 47,7 mld zł w 2014. Do tego dochodzi jeszcze kilka miliardów deficytu w tak zwanym budżecie środków europejskich. Wydatki budżetu rok w rok są o 15-20 procent wyższe niż dochody i nikt się tym nie przejmuje. Ciekawe jak długo funkcjonowałaby firma mająca stale wyższe koszty od przychodów.
Przewidywany poziom deficytu oznacza, że „oszczędności” na umorzeniu obligacji odebranych OFE będą znikać w tempie co najmniej 50 mld zł rocznie i skończą się już w 2016 roku. Wszystko to w okresie lepszej koniunktury niż w 2012 i 2013 roku.

Stopa bezrobocia ma się zmniejszyć nieznacznie, do 11,8 procent w 2015 roku. To oficjalny wskaźnik, który jest nieco wyższy od faktycznego, ale nie zmienia to faktu, że ponad 1,5 miliona ludzi kolejny rok nie będzie miało pracy.

Nie ma się czemu dziwić. Wielkość rządu, skala redystrybucji, śruba podatkowa są – jak na poziom rozwoju Polski – zdecydowanie za wysokie. Jednak po długach, jakich narobił minister Rostowski, minister Szczurek kontynuuje jego linię. Dług jawny przekroczył już bilion złotych i rośnie w tempie 200 mln złotych na dobę, czyli dziennie kilkanaście złotych na każdego pracującego. Dla wielu ludzi kilkanaście złotych, to jest wynagrodzenie za godzinę pracy. Kiedy oni pracują, inni robią długi. Do wyborów samorządowych dług wzrośnie o następne 15-20 mld zł. Do czasu parlamentarnych o kolejne 60-70 mld złotych.

Niestety, wyeksportowanie Donalda Tuska do Brukseli nic tu nie zmieni. Wybory zresztą też. Z nałogami trudno walczyć, ale można. Trzeba jednak mieć silną wolę i przede wszystkim – chcieć.

Źródło: Warsaw Enterprise Institute