Perzyński: Amazonię podpaliła hipokryzja (FELIETON)

27 sierpnia 2019, 07:31 Środowisko

Jeśli sekretarz generalny ONZ wyraża zaniepokojenie, wiedz, że coś się dzieje. Jeśli gwiazdy Instagrama solidarnie się modlą, wiedz, że coś się dzieje. Jeśli pewien bosy publicysta po raz kolejny wprawił publikę w osłupienie, wiedz, że coś się dzieje. Płonie Amazonia. Łamią serca zdjęcia pożarów – zarówno te bezpośrednio z miejsc, które spłonęły, jak i te z kosmosu, które pokazują skalę zniszczeń. Tymczasem smutna prawda jest taka, że Amazonia nie płonęłaby, gdyby się to nikomu nie opłacało – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Pożary w Amazonii widziane z kosmosu. Źródło: Wikipedia
Pożary w Amazonii widziane z kosmosu. Źródło: Wikipedia

Let it burn

Pożary lasów to nic nowego – tylko w tym roku słyszeliśmy o pożarach w Syberii, w Afryce, w Grecji, na Gran Canarii. Również w Amazonii nie są one czymś niezwykłym, zwłaszcza w porze suchej, czyli w lipcu i sierpniu. Co ciekawe, w niektórych miejscach wobec płonących lasów stosuje się politykę „let it burn”, polegającą na tym, że nie ingeruje się w pożary, ponieważ w ich skutek dochodzi do naturalnego odnawiania ekosystemu. Najsłynniejszym przykładem takiej polityki był pożar Parku Narodowego Yellowstone w USA w 1988 roku – wtedy z akcją gaśniczą zwlekano przez około miesiąc, pożar strawił aż 36 procent parku, a kres położyły mu dopiero jesienne opady deszczu i śniegu. Wtedy polityka „let it burn” została poważnie skrytykowana jako zbyt ryzykowna, ale po kilku latach natura zdołała znowu stanąć na nogi, być może silniejsza.

Zielone płuca

Pożar w Amazonii to jednak zupełnie inna historia. „Zielone płuca świata”, odpowiedzialne za wytwarzanie aż 20 procent tlenu w skali globalnej, są zamieszkane przez liczne plemiona indiańskie, wśród których są i takie, które nigdy nie miały styczności z cywilizacją. Jest to też dom dla niezliczonych endemicznych gatunków ptaków, ssaków, płazów, ryb, owadów, roślin. Amazonia leży na terytoriach dziewięciu krajów Ameryki Południowej: Boliwii, Ekwadoru, Gujany, Gujany Francuskiej, Kolumbii, Peru, Surinamu i Wenezueli, jednak najwięcej, bo aż 60 procent jej powierzchni pokrywa się z Brazylią. To właśnie tam w głównej mierze płoną lasy deszczowe, to brazylijscy politycy mają najszersze pole do działania i to im można w tej sprawie najwięcej zarzucić. W Amazonii pytania o klimat przeplatają się więc z pytaniami o pieniądze i politykę.

Czyja jest Amazonia?

Do kogo należą amazońskie lasy deszczowe? 30 lat temu późniejszy kandydat na prezydenta USA i laureat Nagrody Nobla Al Gore wywołał międzynarodową burzę wygłaszając publicznie opinię, że skoro od lasów zależy przyszłość wszystkich, to kwestia ich własności powinna być ponownie przemyślana: – W przeciwieństwie do tego, co myślą Brazylijczycy, Amazonia nie jest ich własnością, należy do nas wszystkich – stwierdził. Al Gore jest znany ze swojej bezpośredniości i bezkompromisowości, ale wypowiedzią tą uraził wielu Brazylijczyków, którzy uznali jego słowa za jawny atak na suwerenność ich państwa. Gdy w 2008 roku amerykański The New York Times postawił podobną tezę, wzburzona brazylijska opinia publiczna wywarła poważną presję na ówczesnego prezydenta Luiza Inácio Lula da Silvę, by ten zajął stanowisko w tej sprawie: – Amerykanie nie posiadają prawa moralnego, aby zgłaszać jakieś pretensje co do Amazonii, mają oni palce brudne od ropy – grzmiał ponad dekadę temu prezydent Brazylii.

Tropikalny Trump

Z perspektywy sierpnia 2019 roku trudno ocenić po czyjej stronie była racja w tym sporze. 1 stycznia bowiem władzę objął „tropikalny Trump”, były wojskowy Jair Bolsonaro. Nigdy nie był on ulubieńcem zachodnich mediów, które ze względu na jego dyktatorskie ciągotki i liczne mizoginistyczne i homofobiczne wypowiedzi nazywały go „religijnym nacjonalistą”, „prawicowym demagogiem” i „apologetą dyktatorów”, porównywały go do chilijskiego generała Pinocheta. Krew w żyłach mrozi jednak jego stosunek do Amazonii – opowiadał się za ograniczaniem ochrony środowiska przez państwo, domagał się delegalizacji Greenpeace’u i WWF (które zresztą oskarżył o wzniecanie pożarów), krytykował Porozumienie paryskie za ingerencję w suwerenność Brazylii. To zresztą z inicjatywy jego otoczenia przeniesiono tegoroczny szczyt klimatyczny COP25 z Brazylii do Santiago de Chile. Oficjalnie z powodu braku środków na organizację wydarzenia.

Brazylia wycofuje się z organizacji COP25

Od słów do czynów

W ciągu dekady powierzchnia amazońskich lasów deszczowych zmniejszyła się o jedną piątą. Wycinane i wypalane są one, by stworzyć przestrzeń dla plantacji i pastwisk dla bydła – hodowla staje się coraz ważniejszą gałęzią brazylijskiej gospodarki, a branża ta w jednoznaczny sposób poparła kandydaturę Bolsonaro w zeszłorocznych wyborach prezydenckich, pomagając w finansowaniu jego kampanii. Ten potrafił się odwdzięczyć – zaczęło się od postulatu budowy autostrady przez Amazonię, potem na terenach chronionych chciał rozwijać przemysł wydobywczy – w Amazonii znajdują się liczne pokłady rud żelaza, cyny, glinu i manganu. Przyzwolenie na eksploatację puszczy dało efekt – od początku sierpnia odnotowano tam kilkadziesiąt tysięcy pożarów. Świat obiegły zdjęcia czarnego od dymu nieba nad Sao Paulo, odległego o 2700 kilometrów od dżungli – to tak, jakby Warszawa dusiła się przez pożary na południu Turcji. Zdjęcia satelitarne NASA wskazują, że winnymi podpaleń są ludzie.

Co robi Boliwia…

Oczywiście nie tylko brazylijska Amazonia płonie – pożary występują we wszystkich krajach, gdzie rozciąga się dżungla. Warto jednak porównać wysiłki o wiele mniejszej i biedniejszej Boliwii w gaszeniu pożarów do działań brazylijskich władz. Otóż w Boliwii natychmiast powołany został sztab kryzysowy; pożary gasi tam 1700 strażaków, rząd zorganizował masową akcję ewakuacyjną dla mieszkańców, którzy dusili się swądem płonących lasów. Co ciekawe, do gaszenia pożarów w Boliwii został też zaangażowany supernowoczesny samolot gaśniczy Boeing 747 SuperTanker – ten poczciwy JumboJet jest w stanie zabrać na pokład do 70 tysięcy litrów wody, obniżyć pułap do stu metrów nad pożarem, ograniczyć prędkość do 260 km/h i za jednym podejściem ugasić teren o długości 5 kilometrów i szerokości 46 metrów. Koszt wynajęcia takiej maszyny do akcji gaśniczej owiany jest jednak tajemnicą.

…a co Brazylia?

Co na to Bolsonaro? – Chcecie, abym oskarżał Indian? Chcecie, abym rzucał oskarżenia na Marsjan? Na mój rozum bardzo poważne podejrzenia idą w kierunku ludzi z organizacji pozarządowych, które odstawiono od piersi. To całkiem oczywiste – mówił prezydent Brazylii. – Amazonia to zbyt ogromny teren. Nie ma zasobów, żeby to powstrzymać. Ten chaos nadszedł – dodał. Dopiero po głośnych i jednoznacznych apelach ze strony prezydenta Emmanuela Macrona czy kanclerz Merkel podczas niedawnego szczytu G7 brazylijskie władze zdecydowały się podjąć jakiekolwiek kroki, by ograniczyć kataklizm.

Morał

W dobie globalnego ocieplenia pożary lasów, nawet tropikalnych, będą coraz częstszym zjawiskiem i lepiej przestać się modlić i zacząć się do tego przyzwyczajać. Jednak tegoroczna fala pożarów jest o 80 procent większa niż w latach poprzednich, co niestety leży w interesie brazylijskiej grupy rządzącej i biznesów,  które je wspierają. Co można z tym zrobić? Przede wszystkim szerzyć pogląd, że Amazonia powinna być źródłem tlenu, a nie pieniędzy. Co trudniejsze, trzeba zmienić przyzwyczajenia, na przykład przez rezygnację z towarów, które pochodzą z upraw na terenach wykarczowanej dżungli – bananów, kawy czy awokado. To właśnie plantacje tego ostatniego owocu sieją prawdziwe spustoszenie w Amazonii – można znaleść obliczenia, że do wytworzenia 1 kilograma awokado potrzebne jest 400 litrów wody, do tego dochodzi znaczne zużycie pestycydów. Jednak na instastory zdjęcie płonącej dżungli z hasztagiem #PrayForAmazon nie gryzie się ze zdjęciem guacamole. Dlatego twierdzę, że Amazonię podpaliła hipokryzja.