Baca-Pogorzelska: Atom na Białorusi – wojna czy paranoja?

29 grudnia 2017, 07:30 Atom

Choć do uruchomienia pierwszego reaktora w budowanej przez Rosatom siłowni jądrowej pod białoruskim Ostrowcem pozostało więcej niż rok, to dyskusja dotycząca inwestycji za 12 mld dolarów nabiera rumieńców. Międzynarodowo – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Elektrownia Ostrowiec. Fot. Karolina Baca-Pogorzelska
Elektrownia Ostrowiec. Fot. Karolina Baca-Pogorzelska

Wojna?

„Polityka energetyczna prowadzona przez Rosję z resztą Europy ponownie nasuwa pytanie, które nękało strategów podczas Zimnej Wojny: gdzie jest granica między roztropnością a paranoją?” – czytamy artykule „Wall Street Journal” z 24 grudnia 2017 r. Gazeta zauważa, że Rosja, która od lat wykorzystuje swoją przewagę gazową jako argument polityczny w dyskusjach z Europą „buduje elektrownię atomową na przyjaznej Moskwie Białorusi” mimo sprzeciwu Litwy i zapowiedzi Polski, która kolejny raz zapewnia, że nie kupi prądu z Ostrowca.

W rozmowie z agencją Bela PAN ambasador Polski na Białorusi Konrad Pawlik stwierdził, że nasz kraj posiada odpowiednie moce wytwórcze i nie zamierza kupować energii za granicą. – Przy czym oczywiście temat bezpieczeństwa projektu ma dla nas ogromne znaczenie. Polska jest praktycznie samowystarczalna jeżeli chodzi o produkcję energii i nie zamierza jej kupować za granicą. Chcemy zwiększać swoje moce, co na szczęście w naszym przypadku jest możliwe do zrealizowania w pełni – powiedział dyplomata.

Warto przypomnieć, że Polska realizuje obecnie kilka dużych bloków węglowych, ale rządowa decyzja dotycząca budowy elektrowni atomowej w naszym kraju, którą minister energii Krzysztof Tchórzewski obiecywał do końca roku nadal nie zapadła.
Tymczasem ani Rosja, ani Białoruś nie są szczególnie wrażliwe na sygnały wysyłane przez rządy w Wilnie czy Warszawie. W pierwszej połowie grudnia prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka podczas zjazdu białoruskich naukowców kolejny raz zapewnił, że projekt będzie kontynuowany.

– Zamiast torpedować budowę, lepiej razem pomyśleć, jak elektrownię eksploatować – powiedział Łukaszenka cytowany przez państwową agencję BiełTA.  Zapewnił, że Białoruś poważnie traktuje kwestię bezpieczeństwa elektrowni, a obiekt, jakich „na świecie istnieją setki”, powstanie pod białoruskim Ostrowcem, mimo że „inni tego nie chcą”.

Paranoja?

Pod koniec listopada wraz z moim redakcyjnym kolegą Michałem Potockim z Dziennika Gazety Prawnej mieliśmy okazję odwiedzić plac budowy białoruskiej atomówki. Łatwo nie było, bo same procedury trwały ponad 2,5 miesiąca i tylko dziennikarska intuicja sprawiła, że udało się nam zobaczyć budowę w tym konkretnym terminie. Powód? Białoruski MSZ w nieskończoność przedłużał wydanie akredytacji bez której wniosek o wjazd na teren elektrowni był niemożliwy. Potem sprawdzały nas specłużby, a decyzja zapadła w poniedziałek. „Przyjeżdżajcie we wtorek” – usłyszeliśmy od przedstawicieli elektrowni, którzy byli pewni, że z dnia na dzień nie będzie to możliwe. Na szczęście zaryzykowaliśmy i polecieliśmy do Mińska w niedzielę.

Nie chcę przez to powiedzieć, że białoruskie władze utrudniały nam zobaczenie elektrowni. Tak naprawdę pod gigantyczny plac budowy i tak byśmy dojechali, ale nie zobaczylibyśmy np. korpusu drugiego reaktora leżącego pod prowizorycznym daszkiem czy pięciu linii zasieków ochronnych. Nie weszlibyśmy także do centrum szkoleniowo – kryzysowego szykowanej jednostki i chyba nie bylibyśmy w stanie zaświadczyć, że pierwszy reaktor wraz z chłodnią kominową są gotowe do pracy, a cała inwestycja jest zaawansowana w 89 proc. Szkoda tylko, że w ostatniej chwili na bardzo ważne spotkania musiał się udać naczelny inżynier zakładu, z którym niestety nie udało nam się porozmawiać, ale na miejscu zobaczyliśmy ile się da. Łącznie z tym, że konstruktorzy bardzo dokładnie wyjaśnili nam na czym polegały dwa wypadki z udziałem korpusu pierwszego reaktora (po pierwszym z nich jednostka musiała zostać wymieniona, jednak stało się to po naciskach Litwinów, zresztą sam wypadek został ujawniony po kilku tygodniach i to przez przypadek).

Dotarliśmy jednak do dokumentów, z których wynika, że jeszcze w latach 90. XX w. lokalizacja elektrowni atomowej w Ostrowcu, rozważana już wtedy jako jedna z ponad 70 możliwych, została uznana za NIEDOPUSZCZALNĄ. Chodziło między innymi o sejsmiczność terenu. Mimo to władze w Mińsku podjęły inną decyzję. Jest więc jasne, że budowa jednostki tam związana była z chęcią importu prądu. Elektrownia bowiem znajduje się bardzo blisko litewskiej granicy, około 50 kilometrów od Wilna, a niemal 150 km od Mińska. Podłączenie jej do sieci zasilającej Białoruś to kosztowny i długotrwały proces. Jednak Białoruś będzie musiała sobie z tym poradzić, jeśli Litwa i Polska nie zmienią zdania na temat zakupu prądu z Ostrowca, a na to się nie zanosi.

Warto zauważyć, że Litwini nakręcają trochę spiralę strachu strasząc wszystkich wokół nuklearną zagładą, ale Rosatom nie jest jednak technologicznym królikiem z kapelusza, choć oczywiście politycznie można mieć tu wiele zastrzeżeń. W jednym jednak z obawami Wilna się zgadzam. Chodzi mianowicie o sposób chłodzenia elektrowni. Będzie do tego używana woda z Wilii. Jeśli więc dojdzie do najmniejszego wycieku radioaktywnego, to woda w rzece zostanie skażona. Po kilkunastu godzinach znajdzie się ona w kranach mieszkańców stolicy Litwy. Co to znaczy – to chyba jasne. Prawdą jest więc to, że Wilno po takiej awarii będzie miało dwie godziny na ewakuację. Oczywiście o ile o awarii się dowie od razu. A mając na uwadze nie tyle Czarnobyl, co właśnie wypadki na budowie w Ostrowcu można jednak mieć co do tego pewne wątpliwości.