Stępiński: Nieufność w sercu japońskiego atomu

26 lutego 2019, 15:30 Atom

Mimo szeroko zakrojonych działań na rzecz poprawy bezpieczeństwa elektrowni jądrowych w Japonii społeczeństwo jest podzielone co do ponownego uruchamiania instalacji, wyłączonych po awarii w Fukushimie. To efekt braku zaufania do polityków i operatorów elektrowni  – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl

Przekrój reaktora BWR, fot. Piotr Stępiński / BiznesAlert.pl

Miejscowość Tsuruga w prefekturze Fukui to kolejny punkt wizyty studyjnej polskich dziennikarzy w Japonii, którzy na zaproszenie Ministerstwa Gospodarki, Przemysłu i Handlu mają możliwość poznania tamtejszego sektora jądrowego. Region jest istotny z dwóch powodów. Po pierwsze, port w Tsurudze był w latach dwudziestych ubiegłego stulecia jedynym w całej Japonii, otwartym dla polskich sierot, a w latach czterdziestych również dla polskich Żydów. To symboliczne, że w setną rocznicę nawiązania stosunków dyplomatycznych między naszymi krajami, mamy możliwość przybycia do tego miasta i odwiedzenia Port of Humanity Tsuruga Museum.

Atomowe centrum Japonii

Prefektura jest szczególnym miejscem także z energetycznego punktu widzenia. Dzięki 13 reaktorom jądrowym Fukui od dawna była uznawana za jądrowe serce Japonii. Przed awarią w 2011 roku tamtejsze elektrownie jądrowe wraz z trzema reaktorami w Fukushmie, zaspokajały blisko 50 procent zapotrzebowania na energię regionu Kansai (południowo-zachodnia część wyspy Honsiu). Teraz w prefekturze wykorzystywane są cztery reaktory, a wkrótce mają zostać uruchomione trzy kolejne (Takahama-1, Takahama-2 i Mihama-3) o mocy 826 MW każdy. Uzyskały one już zgodę japońskiego Urzędu ds. Energetyki Jądrowej na 20-letnią eksploatację. Obecne działające w Fukui reaktory produkują 13,7 GWh. Dla porównania region Kansai zużywa 134,6 GWh energii. Wystarczy to jednak do zaspokojenia potrzeb energetycznych Fukui, które zużywa 8 GWh.

Prefektura chce utrzymać dotychczasową pozycję lidera. W 2018 roku japońskie media informowały, że mimo rosnącej roli OZE i sprzeciwowi wobec ponownego uruchomienia reaktorów, kierownictwo spółki Kansai Electric Power Co oraz lokalni politycy nie porzucili planów budowy nowych instalacji i to bez względu na to, ile może kosztować taki projekt i czy będzie on ekonomicznie opłacalny. Co prawda kolejne jednostki mogłyby wzmocnić bezpieczeństwo dostaw energii w regionie, ale wymaga to nakładów finansowych. Nie jest to  jednak jedyny problem.

Stępiński: Japonia wyciągnęła lekcję z Fukushimy

Refleksje po Fukushimie

Jak zaznaczają przedstawiciele miejscowych władz, po awarii w Fukushimie brakuje doświadczenia operacyjnego. Wiele elektrowni jądrowych musiało zostać wyłączonych nie tylko ze względu na podjęte środki bezpieczeństwa, ale również na trudności w przeszkoleniu młodszych pracowników, ponieważ ci wyjeżdżają do innych miast w poszukiwaniu pracy. To z kolei stwarza mniejsze szanse na gromadzenie danych i wiedzy. Japonia posiada duże doświadczenie w eksploatowaniu elektrowni jądrowych. Przypomnijmy, że pierwszy reaktor w Kraju Kwitnącej Wiśni został uruchomiony w 1966 roku. Ponad 50-letnia historia japońskiego atomu powinna zmusić władze w Tokio do pewnych refleksji. Zdaniem władz Fukui, trzeba przeanalizować dotychczasowe doświadczenie operacyjne z uwzględnieniem tego, co wydarzyło się w Fukushimie. W ich opinii rozwój energetyki jądrowej jest potrzebny, ale przedstawiciele regionu wskazują jednocześnie na pojawiające się tu problemy. Głównym z nich są trudności w budowie nowych elektrowni. Wynika to z kilku czynników m.in. z rosnących kosztów projektów, związanych z wprowadzeniem przez Tokio bardziej rygorystycznych norm bezpieczeństwa. To również stanowi problem dla istniejących rektorów. W listopadzie ubiegłego roku Kansai Electric Power Co, przekazała japońskiemu Urzędowi ds. Energetyki Jądrowej szczegółowy 30-letni plan likwidacji bloków nr 1 i 2 elektrowni Ohi, o mocy 1175 MW. Według szacunków spółki, gdyby zdecydowała się ona na dostosowanie reaktorów do nowych norm bezpieczeństwa, musiałaby zainwestować blisko ponad 7 mld dolarów. Okazało się, że najlepszym rozwiązaniem było ich zamknięcie.

Czy Japończycy chcą atomu?  

Budowie elektrowni jądrowych nie sprzyja spadające poparcie Japończyków dla atomu. Tym bardziej, że widzą oni, iż kolejne państwa rezygnują z eksploatacji elektrowni nuklearnych.  Jak wynika z badań opinii publicznej, przeprowadzonych przez Japan Atomic Energy Relations Regulatory w 2010 roku, za potrzebą wykorzystywania elektrowni jądrowych do produkcji energii opowiadało się blisko 77,4 procent społeczeństwa. W 2017 roku odsetek ten zmalał do 41,4 procent. mimo, że proces ma polityczne wsparcie koalicyjnego rządu Komeito i Parti Liberalno-Demokratycznej. Co ciekawe mieszkańcy miejscowości, gdzie znajdują się elektrownie są podzieleni, co do potrzeby wznowienia pracy bloków jądrowych, wyłączonych po awarii w Fukushimie. W przypadku Takahamy za opowiada się ok. 65,5 procent mieszkańców. Natomiast w przypadku Osaki ten odsetek wynosi zaledwie 37,7 procent. Przyczyny takiego stanu rzeczy władze Fukui doszukują się m.in. w przekazach medialnych. Przywołują tu przykłady, gdzie ta sama osoba może w dwóch różnych gazetach opublikować dwie sprzeczne ze sobą wypowiedzi, co wpływa na kształtowanie się opinii publicznej.

Stępiński: Koniec atomowej traumy w Polsce? Pomoże Japonia?

Współpraca ze społeczeństwem

Jak przekonują władze prefektury są świadome, że po katastrofie w Fukushimie w społeczeństwie pojawiła się obawa, związana z eksploatacją elektrowni jądrowych i ewentualnym ich wpływem na zdrowie. Pojawił się również brak zaufania do rządu oraz spółek energetycznych. Trudno w takich warunkach liczyć na zrozumienie ze strony obywateli.  W tym kontekście władze prefektury podkreślają konieczność stałego dialogu z mieszkańcami. Obecnie odbywa się on głównie na linii władze lokalne-spółki-regulator. Pomijany jest tutaj czynnik społeczny. Zdaniem władz Fukui tylko przejrzystość oraz dostęp do informacji mogą pomóc w budowaniu zaufania do atomu. Aby mogło się to udać sięgają po różne mechanizmy.

W 2004 roku powołały one specjalny komitet poświęcony bezpieczeństwu jądrowemu. Składa się on z 12 członków, głównie z profesorów akademickich. Ma on analizować wymienione zagadnienia pod kątem technicznym. Jak podkreślają przedstawiciele władz Fukui, komitet ma już pewne osiągnięcia m.in. opracowanie raportu, na temat poprawy bezpieczeństwa bloków nr 3 i 4 w elektrowni Ohi (zaktualizowany w 2017 roku) oraz bloków numer 3 i 4 Takahama (w 2015 roku).

Dane z telemetrycznego system monitoringu radiacji / fot. Piotr Stępiński

Władze prefektury opracowały również specjalny system reagowania na wypadek awarii, w elektrowni jądrowej. Zakłada on ścisłą współpracę z operatorami instalacji jak i z mieszkańcami. Operator musi informować o wszystkich wydarzeniach, do jakich doszło na terenie elektrowni. Każdy remont czy wymiana reaktora muszą być zgłaszane władzom i mogą być wykonane dopiero po uzyskaniu zgody. Na końcu wszystkie informacje na temat przeprowadzanych zmian muszą trafić do społeczeństwa. Jeżeli doszłoby o awarii, informacja natychmiast trafiłaby do władz, które rozpoczęłyby analizę bezpieczeństwa środowiska oraz danych zebranych podczas poprzednich sytuacji kryzysowych. Jednocześnie przygotowywany będzie raport informujący o tym, co dokładnie się stało, a następnie zostanie on podany do wiadomości publicznej podczas konferencji prasowej władz prefektury.

Informacje nie będą docierać do społeczeństwa, tylko w przypadku wystąpienia awarii. Miejscowe władze zapewniają, że trzymają rękę na pulsie. W tym celu rozwinięty został telemetryczny system monitoringu radiacji. W sumie liczy on 106 punktów. Władze zamontowały go w 44 lokalizacjach, operatorzy elektrowni w 62. Zgromadzone przez niego dane poprzez satelitę, stałe połączenie telefoniczne czy komórkowe trafią do Centrum Telemetrycznego. Następnie będą one opublikowane w Internecie, na stronach dedykowanych do tego urzędów, gdzie będą wyświetlane na specjalnych monitorach. Mieszkańcy mogą stale monitorować sytuację. Jak tłumaczył nam przedstawiciel prefektury Fukui to ważne, ponieważ w 2011 roku, w wyniku trzęsienia ziemi wszystkie stacje w oddalonym o 880 km regionie Fukushimy, zostały zniszczone. Z tego powodu informacje o awarii do nich nie dotarły, a co za tym idzie również i do społeczeństwa.

Okładka czaspoisma ,,At home” / fot. Piotr Stępiński

Pojawił się tu kolejny problem, a mianowicie brak odpowiedniej wiedzy naukowej społeczeństwa i tego jak ma się zachować na wypadek awarii elektrowni jądrowej.  W tym celu cztery razy do roku wydawany jest specjalny magazyn ,,At home”  poświęcony wyzwaniom jakie stoją przed sektorem jądrowym w prefekturze Fukui oraz statusie wykorzystywanych tam elektrowni. To wszystko ma się przełożyć na efekt w postaci odbudowania zaufania do władz i do atomu. Jak podkreślali dzisiaj przedstawiciele prefektury Fukui, bezpieczeństwo jądrowe jest jak wchodzenie po schodach ruchomych w przeciwnym kierunku. Jeżeli zatrzymasz się w miejscu, aby się zastanowić, poziom bezpieczeństwa spada. Japończycy mają coraz większą świadomość, że równolegle do wzmacniania bezpieczeństwa reaktorów, potrzebna jest odpowiednia komunikacja ze społeczeństwem. To jednak nie rozwiązuje wszystkich problemów.  Co prawda awaria w Fukushimie nie pozbawiła japońskich władz planów na budowę kolejnych elektrowni jądrowych, ale nadal nie wiadomo czy zostaną one zrealizowane.  Nie tylko ze względu na wysokie koszty czy niskie poparcie społeczeństwa, ale również ograniczenia kadrowe. Ponadto władze lokalne nie otrzymały jasnego sygnału ze strony rządu czy projekty jądrowe będą realizowane. Mimo, że Japonia wyciągnęła lekcję z Fukushimy, to dalsza odbudowa japońskiego atomu wymaga jeszcze dużego nakładu pracy.