Lipka: Brak decyzji o atomie może słono kosztować

10 maja 2018, 07:30 Atom

Ostatnie posiedzenie rządu RP dotyczące losów polskiego programu budowy elektrowni jądrowych nie przyniosło rozstrzygnięcia. Czy opóźnianie decyzji o budowie elektrowni jądrowej wpłynie i w jaki sposób na inne elementy planu odpowiedzialnego rozwoju premiera Mateusza Morawieckiego? Czy w ogóle możliwa jest jego realizacja bez odpowiednich ilości względnie taniej energii elektrycznej? Czy zatem opóźnienie programu jądrowego i nienadanie mu odpowiedniego priorytetu nie oznacza przypadkiem odroczenia i spowolnienia gruntownej modernizacji naszego państwa? I czy możemy sobie na tego typu ruch pozwolić jako społeczeństwo? – zastanawia się pisze mgr inż. Jerzy Lipka – przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Elektrownia jądrowa w Cattenom. Fot. Wikipedia
Elektrownia jądrowa w Cattenom. Fot. Wikipedia

By odpowiedzieć na te pytania trzeba zacząć od fundamentów. Po pierwsze ilość energii elektrycznej produkowana i zużywana obecnie w naszym kraju to 160 – 165 TWh rocznie, z niewielką przewagą popytu nad podażą. Wymiana energii elektrycznej z zagranicą jest w tej chwili zatem na niewielkim minusie.

Czy jest to ilość wystarczająca? Niektórzy publicyści i dziennikarze, też pewna część środowisk naukowych, próbują lansować tezę iż energię można oszczędzać, a dalszy rozwój naszego państwa możliwy jest bez znaczącego wzrostu jej zużycia. Czy istotnie?

Twierdzę, że przyczyną takiego a nie innego poziomu zużycia energii elektrycznej jest strukturalne zacofanie Polski. Świadczy o tym choćby porównanie z krajami wyżej rozwiniętymi. Przeciętny mieszkaniec Europy Zachodniej zużywa dwa razy więcej energii elektrycznej w ciągu roku niż przeciętny Polak. Jeśli chodzi o Skandynawię to nawet 4 razy więcej. Ba, nawet mieszkaniec Czech zużywa jej więcej. Ogrzewanie, gotowanie i wszelkie potrzeby energetyczne załatwiane są prądem a nie np. paleniem w prymitywnych piecach domowych. To jest ta różnica cywilizacyjna!

Programy oszczędnościowe np. ocieplanie budynków albo zmniejszenie energochłonności różnych urządzeń jest rzeczą bardzo potrzebną bo pozwala nie marnować energii elektrycznej, lecz twierdzenia mówiące, że Polska może się cywilizacyjnie rozwijać bez znaczącego zwiększenia zużycia energii elektrycznej a jedynie wykorzystując efektywność energetyczną, jest niedorzeczne. W latach 90 tych przykładowo nie było u nas 30 milionów telefonów komórkowych i smartfonów, z których każdy trzeba przecież naładować. Ilość takich elektronicznych urządzeń będzie rosła, pomimo że jednostkowy pobór energii będzie spadał. Do tego dochodzi coraz bardziej masowe zastosowanie klimatyzacji, nie tylko już w biurach, czy wreszcie elektromobilność. To wszystko sprawia, że trzeba będzie budować nowe moce w energetyce by sprostać oczekiwaniom cywilizacyjnym! Nie unikniemy tego jeśli mamy dojść do europejskiego poziomu!

Mówią zresztą o tym i wyliczenia Ministerstwa Gospodarki a później Ministerstwa Energii. Nawet bez elektromobilności prognozują wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną w Polsce do poziomu 204 TWh rocznie w roku 2030, (obecnie 164 TWh).

Nowe terawatogodziny raczej już nie z węgla

Jeśli tak, to należy zadać pytanie jak tą dodatkową energię wytworzyć. Jej import w dużych ilościach mam nadzieję nie wchodzi w grę, zwłaszcza przy filozofii obecnego rządu samowystarczalności energetycznej. Energetyka węglowa doszła już właściwie do kresu swych możliwości i nie tylko ze względu na politykę klimatyczną Unii Europejskiej. Co prawda polski rząd wynegocjował z UE okres przejściowy dla energetyki węglowej do roku 2030, jeśli chodzi o pomoc publiczną, lecz już nawet przy obecnym zużyciu węgla w energetyce polskie górnictwo węgla kamiennego nie jest w stanie dostarczyć tyle tego surowca ile potrzeba. Różnicę pokrywa więc import, stopniowo coraz większy, w tym głównie z Rosji, ze względu na najmniejszą odległość. Ile jest tego węgla, 10 mln, może 15 mln ton rocznie, trudno powiedzieć, bo częściowo jest on sprzedawany nielegalnie. Jeśli więc więcej energii z węgla, to i większy import surowca z zagranicy.

Możliwości rozwoju nieco większe ma sektor węgla brunatnego, ale byłby to rozwój bardzo wysokim kosztem zniszczenia środowiska naturalnego nowymi odkrywkami. Chodzi o bogaty rolniczo obszar południowej Wielkopolski, także Kujaw, czy Dolnego Śląska. Dodajmy, że byłyby to odkrywki, które z różnych względów pozostawiono w spokoju w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku, jak choćby Złoczew. Położony w odległości 60 km od Bełchatowa, pozwalałby utrzymać pracę tamtejszej elektrowni nieco dłużej, lecz wątpliwą się wydaje ekonomiczna opłacalność wożenia węgla brunatnego, surowca o niskiej kaloryczności, na taką odległość. Zimą dodajmy w ogrzewanych wagonach. Musiałoby się to niewątpliwie przełożyć na wyższą cenę energii.

Również opłacalność ekonomiczna planowanej przez Ministerstwo Energii elektrowni w Ostrołęce na węgiel kamienny jest wątpliwa. Zbyt daleko trzeba by wozić surowiec, ze Śląska bądź Lubelszczyzny. Może tu zaistnieć pokusa zbudowania linii przesyłowej na Białoruś, by sprowadzać stamtąd energię taniej niż ta produkowana w Ostrołęce. Bowiem wytwarzana byłaby ona w elektrowni jądrowej 2400 MW, będącej już na ukończeniu w Ostrowcu. Jeśli nawet ten rząd się nie zdecyduje na podobny krok, któryś z kolejnych być może tak.

Generalnie jednak węgiel nie ma przed sobą zbyt długiej przyszłości z uwagi na względy ochrony środowiska i europejską politykę klimatyczną, z której Unia się nie wycofa, a wręcz przeciwnie można oczekiwać jej zaostrzenia. Dzisiejsza stosunkowo niska cena uprawnień do emisji wzrośnie znacznie do roku 2030 do wysokości 30 euro za tonę lub więcej. Ale ważniejsze jest to, że obecnie aż 30% emisji w Polsce tlenków azotu pochodzi z energetyki zawodowej, a jeśli chodzi o tlenki siarki to aż 50%. W połączeniu z masowym spalaniem węgla w domowych paleniskach powoduje to coraz większe problemy z zanieczyszczeniem środowiska i zdrowotnością Polaków, przedwczesną śmiercią wielu osób, strat gospodarki spowodowanych nieobecnością w pracy z powodu chorób układu krążenia!

Wymogi ochrony środowiska w Polsce nakazują budowę źródeł bezemisyjnych. I to całkowicie bezemisyjnych, aby zachować jeszcze przez pewien czas możliwość pracy elektrowni węglowych. Mówił o tym Minister Energii Krzysztof Tchórzewski, wskazując jednoznacznie na energetykę jądrową jako takie źródło! Dzięki temu średnia emisyjność energetyki byłaby na akceptowalnym przez Unię Europejską poziomie. Społeczność górnicza zawsze przeciwna energetyce jądrowej ma więc powody by teraz ją popierać. Nie wiem tylko, czy rozumie ten stan rzeczy?

Koszty OZE i gazu

Skoro zgodzimy się, że energetyka węglowa powoli ale systematycznie schodzić będzie ze sceny przez najbliższe kilkadziesiąt lat, powstaje dylemat, czym ją zastąpić. Według Ministra Energii w roku 2050 jedynie połowa energii ma być produkowana w procesie spalania węgla kamiennego bądź brunatnego. Dziś jest to niemal 90 procent.

Scenariusze są dwa. W pierwszym z nich budujemy w Polsce elektrownie jądrowe o mocy 4,5 do 6 tys MW i stopniowo zastępujemy w ten sposób masowe spalanie węgla. W scenariuszu tym jest miejsce i dla energetyki wiatrowej oraz słonecznej, także gazowej, nie w takim jednak dużym zakresie jak w scenariuszu drugim. Ten drugi bowiem zakłada niebudowanie w Polsce elektrowni jądrowych i opieraniu się nieomal wyłącznie na dotychczasowym węglu oraz OZE. Wypisz wymaluj naśladowanie niemieckiej Energiewende. Energetyka wspierająca OZE w okresie ciszy wiatrowej i braku słońca to małe elektrownie na biogaz, oraz na gaz ziemny.

Nieodłączną cechą tego scenariusza jest masowy wzrost zużycia gazu ziemnego, jakiego Polska wydobywa zaledwie 4 mld metrów sześciennych przy obecnym zapotrzebowaniu na poziomie 14 mld metrów sześciennych. Dodać trzeba, że możliwości przepustowe gazoportu w Świnoujściu wyniosą po dojściu do pełnej wydajności 7,5 mld metrów sześciennych. Jego pojawienie się jest istotnym uniezależnieniem się od kierunku rosyjskiego jeśli chodzi o sprowadzanie gazu, pod warunkiem wszakże, że nie nastąpi gwałtowny wzrost jego zużycia w Polsce. Tymczasem właśnie scenariusz gazowo-odnawialny pozbawiony energetyki jądrowej, zakłada taki wzrost jego konsumpcji, że mimo istnienia gazoportu, znaczną jego cześć trzeba będzie sprowadzić ze wschodu. Istnieje co prawda koncepcja Baltic Pipe, czyli budowy gazociągu z Norwegii, by sprowadzać znaczne jego ilości z kierunku północnego, nie tylko na potrzeby Polski. Ale co do ceny to nie do końca wiadomo o ile będzie tańszy i czy w ogóle będzie tańszy niż ten rosyjski. Norwegowie nie będą robić nam prezentów, wiedzą, że dziś sprowadzamy gaz rosyjski po cenach najwyższych w Europie. Możliwy jest też ruch Gazpromu przy kolejnych negocjacjach z Polską, które mają nastąpić w roku 2022, by właśnie uczynić gaz norweski czy amerykański sprowadzany tankowcami, nieopłacalnym na polskim rynku. Czyli obniżenie ceny gazu z Rosji, ale tylko na tyle, by wyeliminować konkurencję. Taki scenariusz jest mocno prawdopodobny, co sprawiłoby, że nadal w dużej mierze zależni bylibyśmy od kierunku wschodniego.

Sęk w tym, że energia produkowana w elektrowniach gazowych jest bardzo droga. Mimo nawet stosunkowo niskich kosztów inwestycyjnych takich elektrowni w porównaniu z węglowymi czy jądrowymi. Aż 80% kosztów takiej energii to koszt paliwa gazowego. A ten nie będzie w Polsce tani, przynajmniej do znalezienia skutecznej i opłacalnej metody wykorzystania złóż łupkowych.

Energia produkowana w takim gazowo odnawialnym systemie, znanym z Niemiec jest droga też z innych powodów. Niestabilność źródeł odnawialnych powoduje, że raz energii jest za mało, wtedy włączane są elektrownie szczytowe gazowe lub na biomasę , ale innym razem energii jest za dużo w systemie i nie wiadomo co z nią zrobić. U naszych zachodnich sąsiadów pojawiły się zjawiska świadczące o znacznej patologii, np. ujemne ceny energii. Dopłaca więc ten, kto energię produkuje, i komu zależy by ktoś ją odebrał w danym momencie. Kto ma producentom energii odnawialnej dopłacać do tych strat? W domyśle społeczeństwo czyli my wszyscy. Zresztą bez dotacji ze strony państwa wiatrowy czy słoneczny biznes się nie kręci. Mogłem to stwierdzić samemu zajmując się pośrednio swego czasu sprzedażą urządzeń solarnych.

Ceny energii dla odbiorców indywidualnych w Niemczech to 270 euro/MWh, w Danii 293 euro/MWh, a dla porównania w atomowej Francji jest to 130 – 150 euro/MWh. Przy czym koszt produkcji energii we francuskich elektrowniach jądrowych to 38 – 42 euro/MWh.

W przypadku nowo budowanych bloków w Opolu cena energii spodziewana jest na poziomie 320 – 360 zł/ MWh, koszt absolutnie porównywalny z kosztem energii z nowej, jeszcze nie zamortyzowanej elektrowni jądrowej na poziomie 80 euro/MWh, ale w przypadku realizacji scenariusza o jakim mówił Min Energii, czyli bez zagranicznych stosunkowo wysoko oprocentowanych kredytów, a jedynie za środki własne firm zaangażowanych w projekt, będzie to znacznie taniej.

Atom zamiast gazu i OZE

Fanatyczni zwolennicy źródeł odnawialnych, będący najczęściej przeciwnikami energetyki jądrowej lubią podkreślać, ile to Polska już wydała na program jądrowy a ile jeszcze trzeba wydać? Jak się okazuje jednak, suma 70 miliardów złotych, o których Pan Minister mówił jako o koszcie pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej na Pomorzu, wydaje się i tak niewielka w porównaniu z kosztami jakie trzeba będzie ponieść w przypadku masowego rozwoju energetyki wiatrowej i słonecznej, wspartej źródłami gazowymi. Przykład Niemiec jest aż nadto wymowny, a rewolucja energetyczna początkowo mająca kosztować statystycznego mieszkańca RFN miesięcznie tyle co kulka lodów, dziś jej koszty doszły już do 220 mld euro. Czyli 28 mld euro w ciągu jednego roku. Takie są fakty. Ile za podobną kwotę można byłoby wybudować tego typu elektrowni o której mówił Minister Energii?

A jaka jest cena energii z farm wiatrowych? Tych na morzu, bardziej opłacalnych wg portalu „Gram w Zielone” 192 euro/MWh. W przypadku energii z wiatraków na lądzie będzie drożej i przy o połowę mniejszej efektywności pracy w ciągu roku.

Stoi to wszystko w sprzeczności z propagandą lansowaną przez środowiska związane z Greenpeace czy Zielonymi, wskazującymi na spadające koszty urządzeń solarnych czy wiatraków. Tyle że koszty inwestycyjne stanowią w istocie niewielką część wszystkich kosztów, które trzeba ponosić przez cały okres pracy tego rodzaju energetyki. W przypadku atomu koszty ponosi się raz a korzysta z energii elektrycznej produkowanej w elektrowniach jądrowych przez trzy pokolenia!

Pan minister energii zapewne śledzi sytuację energetyczną u naszych zachodnich sąsiadów, stąd jego niedawne stwierdzenie, że bez energetyki jądrowej nie da się spełnić przyjętych przez Polskę zobowiązań dotyczących zmniejszenia emisji CO2 o 40 procent do roku 2030 w porównaniu z rokiem bazowym 2005. Co upoważnia do podobnego stwierdzenia? Ano właśnie to co dzieje się w Niemczech, gdzie energetyczna rewolucja z masowym zastosowaniem OZE w połączeniu z gazem i węglem brunatnym nie tylko w niczym nie pomogła w redukcji emisji CO2, lecz nawet spowodowała jego zwiększenie w sektorze elektroenergetycznym Niemiec o 43 procent. I to przypomnę raz jeszcze, przy wydatkowaniu środków od początku tej rewolucji rzędu 220 mld euro! To kosztowne fiasko, podważające autorytet kraju który jako pierwszy w Europie głosi konieczność ochrony klimatu. Co ciekawe oparta na atomie Francja nie miała żadnych kłopotów z dotrzymaniem swoich zobowiązań.

Straszenie Czarnobylem

Nawiasem mówiąc ostatnie wzmianki w polskich mediach dotyczące rosyjskiej pływającej elektrowni jądrowej, zresztą bez ładunku paliwa jądrowego, świadczą o wyjątkowo tendencyjnej i nierzetelnej informacji nakierowanej na straszenie ludzi drugim Czarnobylem, Fukushimą, czort wie czym jeszcze! Zero jakiejś głębszej analizy, zero profesjonalizmu, Czarnobyl i tyle! Ci sami dziennikarze milczą na temat zatrutego powietrza nad Polską w okresie grzewczym i nie tylko, i śmiertelnego żniwa, jakie zbiera smog w naszym kraju, a przypomnę, że umiera w ciągu roku na raka i choroby układu krążenia 48 tys osób, czyli ginie z tego powodu średniej wielkości miasto! Trzy razy tyle, co nawet maksymalnie szacowana ilość ofiar Czarnobyla. Tyle, że to nie energetyka jądrowa ich zabija, więc pisać o tych ludzkich tragediach nie warto. Już lepiej siać panikę incydentalnymi zdarzeniami w belgijskiej elektrowni jądrowej, zupełnie bez znaczenia dla bezpieczeństwa ludzi, które ani przez chwilę nie było zagrożone.

Prawdę mówiąc czarnobylska elektrownia typu RMBK zbudowana została z pogwałceniem wszelkich zasad obowiązujących w energetyce jądrowej, bo z dodatnią reaktancją temperaturową (wraz ze wzrostem temperatury rośnie moc reaktora), a do katastrofy doszło w wyniku nieodpowiedzialnych eksperymentów z pracą z obniżoną mocą.

Elektrownie jądrowe III generacji posiadają pasywne systemy bezpieczeństwa, gdzie reaktor jest automatycznie wyłączany w przypadku gdyby doszło do przekroczenia pewnej wartości parametrów typu ciśnienie, temperatura, stężenie wodoru itp. Człowiek nie ma możliwości wyłączenia tych układów bezpieczeństwa. W ciągu 72 godzin reaktor jest schładzany nawet bez udziału pomp dieslowskich, a obieg wody chłodzącej jest wymuszany siłą grawitacji, różnicą ciśnień itp.

Ponadto reaktory jądrowe chronione są potężną kopułą z betonu i stali (gęstość zbrojenia 550 kg/metr sześcienny) wystarczającą by ochronić je przed uderzeniem samolotu pasażerskiego (ewentualnie porwanego przez terrorystów) a także mogącą zatrzymać wewnątrz ewentualny wybuch wodoru – jedyny teoretycznie możliwy w przypadku elektrowni jądrowej. Między bajki można włożyć doniesienia o rzekomej groźbie wybuchu typu bomba jądrowa, z uwagi na zbyt niski stopień wzbogacenia uranu izotopem U235.

Rzetelność dziennikarska jak sądzę, wymaga informowania społeczeństwa o tych faktach, jak również i o tym, że strefa bezpieczeństwa wokół reaktora dzięki powyższym zabiegom, została zmniejszona do zaledwie 800 metrów. I nie ma żadnej potrzeby opracowywania jakichś specjalnych planów ewakuacji ludności z okolicznych terenów otaczających taką elektrownię. Ich zdrowie i życie nigdy nie będzie zagrożone.

Można oczekiwać w Polsce wręcz czegoś przeciwnego, bo elektrownia jądrowa dając energię w sposób czysty i bezpieczny sprawi, że nie będzie potrzebna produkcja tej energii w sposób brudny w tradycyjnej elektrowni konwencjonalnej, która emituje przecież pyły poniżej 2,5 mikrometra niewyłapywane przez filtry, benzopiren, rtęć, dwutlenek siarki czy tlenki azotu! W sposób pośredni, ale jednak, elektrownia jądrowa ratuje w ten sposób zdrowie społeczeństwa!

Reasumując ostatnie doniesienia medialne straszące ludzi Czarnobylem czy atomowym zagrożeniem noszą cechy sterowanej przez określone środowiska kampanii medialnej mającej wpłynąć na decydentów, by ci zrezygnowali z budowy w Polsce elektrowni jądrowej. Zrezygnowali w imię egoistycznych jednostronnych interesów konkurencyjnych względem energetyki jądrowej branż, mających dziś silne wpływy polityczne. Za te decyzje ma zapłacić w przyszłości społeczeństwo drogą i nieopłacalną w użytku energią elektryczną, zastopowaniem rozwoju, cywilizacyjnym średniowieczem! Mam nadzieję, że tym razem decydenci staną na wysokości zadania i nie przestraszą się zmasowanej propagandy zorganizowanych grup interesu!