Lipka: Atom w miksie albo kłopoty

13 czerwca 2018, 07:30 Atom

Ostatnie doniesienia medialne mówią o zdecydowanym sporze pomiędzy Ministrem Energii z jednej strony a Premierem z drugiej. Spór dotyczyć ma strategii energetycznej, w tym kwestii budowy w Polsce elektrowni jądrowej. Polskiego atomu w zdecydowany sposób bronić ma według dziennikarzy Minister Energii Krzysztof Tchórzewski, natomiast według tych samych doniesień niechętny mu ma być Premier Mateusz Morawieckipisze mgr inż. Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

fot. Pixabay

Wydaje się to dziwne, zważywszy, że jeszcze do niedawna Mateusz Morawiecki jako Wicepremier w Rządzie Beaty Szydło bronił energetyki jądrowej w sporze ze swoim głównym adwersarzem Ministrem Środowiska Janem Szyszko. I umieścił ją w swojej ekonomicznej strategii, jako część planu.

Jako potwierdzenie sporu przytaczane jest odebranie Ministrowi Energii spod władania dwóch spółek mających brać udział w finansowaniu budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej – czyli Orlenu i Lotosu. Znając polskie realia, sprawy mogą mieć zupełnie inny charakter, niż to mówią prasowe doniesienia. Załóżmy jednak, że jest dokładnie tak jak piszą dziennikarze.

Przy tym założeniu należy mniemać, że Premier w ciągu ostatniego roku zmienił zdanie na temat energetyki jądrowej do której wcześniej miał stosunek pozytywny. Lecz jeśli tak, to musi mieć na myśli inne rozwiązanie energetycznych problemów Polski, podsuwane mu niekoniecznie w dobrej wierze przez lobbystów albo doradców. Co to za inne rozwiązania?

Pamiętajmy, że o ile Komisja Europejska pozwala kształtować krajom członkowskim swobodnie swój mix energetyczny, to jednak Polska nie ma pełnej swobody kształtowania go z uwagi na powzięte zobowiązania emisyjne. Polsce grożą surowe wielomiliardowe kary pieniężne za przekraczane systematycznie poziomy emisji w energetyce tlenków siarki, tlenków azotu, czy też skrajnej trucizny jaką są rtęć i benzopiren. Niedawne doniesienia prasowe mówią o prawie trzech tonach rtęci rocznie emitowanych przez samą tylko elektrownię Bełchatów. Jest to więcej niż emituje w tym czasie cała gospodarka Hiszpanii. I osiemnastokrotnie więcej, niż poprzednio przypuszczano, nie robiąc dokładnych pomiarów. Świadczy to o skali problemu z emisją tego metalu w Polsce. Zdolnego np. uszkadzać płód ludzki w organizmie matki, czego efektem rodzenie dzieci kalekich, tym samym niewyobrażalne tragedie niejednej polskiej rodziny na skażonych terenach. Benzopiren natomiast to środek niesłychanie silnie rakotwórczy. Jego cząsteczki przenoszone są do organizmu ludzkiego za pośrednictwem pyłów poniżej 2,5 mikrometra średnicy, których żadne filtry elektrowni nie wyłapują. Każdego roku notuje się w Polsce 150 tysięcy nowych zachorowań na nowotwory. Część z nich możemy przypisać zanieczyszczeniom gazowym w środowisku.

Nawiasem mówiąc tych tragedii i ciężkich chorób nie uwzględnia metoda liczenia opłacalności danych źródeł energii, na którą często powołują się przeciwnicy atomu. Nie liczy bowiem kosztów zewnętrznych energetyki. Tym niemniej społeczeństwo musi je zapłacić!

Inny wymiar problemu, to konieczność redukcji emisji CO2 o 40% do roku 2030, ale rokiem bazowym jest tu rok 2005. O ile łatwiej było znacznie zredukować emisję w stosunku do roku 1990, zamykając połowę przemysłu, o tyle znacznie trudniej to będzie zrobić mając za punkt odniesienia rok 2005. Nie jest to możliwe, bez wymiany znacznej części technologii emisyjnych dotąd stosowanych, na bezemisyjne. Polska się do tego zobowiązała. Podpisał to legalnie wybrany Rząd PO-PSL. A to nie koniec, bo UE będzie wywierać presję na dalszą redukcję. Niedawne znaczne podwyżki cen prądu są efektem także wzrostu cen uprawnień do emisji CO2.

Negując energetykę jądrową, czyli tym samym rezygnując z wprowadzenia w Polsce wysoko wydajnych źródeł czystej ekologicznie i względnie taniej energii, Premier musi sobie zdawać sprawę, co mu pozostaje? Pozostaje mianowicie bazowanie dalej na coraz droższym węglu, ze wszystkimi tego konsekwencjami oczywiście. Czyli również coraz większym jego importem, bo kolejne elektrownie na węgiel generowałyby coraz wyższy popyt. Tego popytu polskie górnictwo już nie zaspokoi, czego dowodem obecne niedobory tego surowca na rynku. Oznaczać to musiałoby permanentny konflikt z UE, o coraz ostrzejszej wymowie, w którym to konflikcie Polska nie miałaby sojuszników nawet w Europie Środkowej, jak pokazała to niedawna przeszłość.

Scenariusz taki jest mało prawdopodobny. Również i z uwagi na wzrastającą w społeczeństwie świadomość zagrożenia smogiem i opór miejscowych społeczności i samorządów przy próbach uruchamiania nowych odkrywek węgla brunatnego w Wielkopolsce czy na Dolnym Śląsku. O zmianie węglowej strategii mówił zresztą i Minister Energii Krzysztof Tchórzewski, który jednak węgiel chce stopniowo zastępować energią produkowaną w elektrowniach jądrowych, zaczynając od północnej Polski, gdzie ten węgiel i tak nie pochodzi z krajowych kopalń.

Jednak w przypadku braku atomu w miksie, nieuniknione jest choćby przejściowe zwiększenie roli węgla w energetyce, zwłaszcza nowe bloki na węgiel brunatny. I komitety społeczne protestujące przeciw nowym odkrywkom, jako dewastującym najbardziej wydajne wielkopolskie rolnictwo, muszą sobie zdawać sprawę, że tak właśnie się stanie. Chyba że opcja budowy dużej elektrowni jądrowej zwycięży i dostarczy z czasem niezbędną energię. Widoczny jest tu bardzo wyraźny konflikt między dużą częścią lokalnej społeczności i władzami samorządowymi, a branżą energetyki węgla brunatnego.

Drugi kierunek, na który zdaje się stawiać Premier i część jego doradców, to być może gazowo – odnawialny scenariusz. Czyli powrót do masowej budowy wiatraków na terenie kraju i rozwoju morskich farm wiatrowych. Z tego względu podobny interes w popieraniu „opcji z energetyką jądrową” mają inne komitety na terenie kraju bardzo liczne i prężne, a domagające się odpowiedniej odległości tychże wiatraków od domostw ludzkich (10 razy wysokość wiatraka). I zmniejszenia związanych z nimi uciążliwości (hałas, infradźwięki). Te komitety znane są pod nazwą STOP WIATRAKOM. W końcu energię trzeba skądś pozyskać. Więc jeśli nie atom, to prędzej czy później powrót do masowego wiatrakowania Polski i zmiany prawa odległościowego. Ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami dla ludzi. To nieuniknione.

W takim właśnie sensie energetyka jądrowa staje się wartością wspólną i naturalnym pozytywnym rozwiązaniem dla komitetów „STOP ODKRYWKOM” oraz „STOP WIATRAKOM” choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że nic tych organizacji nie łączy. A jednak rząd który zaneguje energetykę jądrową w Polsce, wejdzie prędzej czy później w bardzo ostry konflikt i z jednymi i z drugimi!
Dlaczego tak sądzę? Przytoczę znów przykład niemiecki. „Energiewende” to zarówno masowe stawianie wiatraków wszędzie gdzie popadnie, czy to się opłaca czy nie, podatnicy i tak zapłacą. Ale jednocześnie z tym, bardzo znaczący rozwój energetyki na węgiel brunatny, najbardziej emisyjnej z możliwych, i niszczenie kraju nowymi odkrywkami, jak ta, przez którą wycięty został bardzo stary historyczny las Hambacher Forst. Dewastacja ta nosząca charakter barbarzyństwa na przyrodzie dokonana została w zgodzie z prawem unijnym i za cichą zgodą „Zielonych”. Eliminacja energetyki jądrowej to wiatraki wszędzie, importowany gaz i węgiel brunatny! Razem.

Z uwagi na niestabilny charakter pracy źródeł OZE, scenariusz ten musiałby się łączyć z budową na początek co najmniej kilku tysięcy MW mocy w elektrowniach gazowych, potem zaś znacznie więcej. Co prawda emisja z takiej elektrowni jest mniejsza niż z węglowej, lecz jeśli chodzi o dwutlenek węgla to 70% tej wielkości co z węgla. I połowa tlenków azotu. Dodatkowo pojawia się konieczność zastosowania rezerwy wirującej i pogodzenie się z pracą z bardzo zmienną mocą źródeł gazowych. To oznacza i wyższe zużycie gazu i wyższą emisję! Tak więc układ gazowo – odnawialny jest emisyjny. I oznacza import na wielką skalę surowca, którego nie mamy – gazu ziemnego.

Z tego Pan Premier i jego doradcy muszą sobie zdawać sprawę. Ewentualna rezygnacja z atomu zrodzi nowe problemy, które bardzo trudno będzie rozwiązać. Wiatraki do wsparcia wymagają analogicznej mocy w elektrowniach gazowych bądź węglowych. O tzw. magazynach energii, ich skali oraz kosztach pisałem poprzednio. Zwielokrotniają koszt energii wiatrowej. I nie dadzą się zastosować w najbliższym czasie na naprawdę znaczącą skalę.

Każda elektrownia gazowa o mocy 1000 MW pracująca stabilnie cały rok zużywa aż 1 mld metrów sześciennych gazu, emitując ponad 5 mln ton dwutlenku węgla rocznie (węglowa 7,5 mln ton)! W modelu gazowo – odnawialnym, z uwagi na energetyczną wydajność tych źródeł, większość energii będzie pochodziła ze spalania gazu, nie z OZE. Będzie wytwarzana emisyjnie.
Aby dotrzymać zobowiązań emisyjnych musiałaby Polska w tym układzie zamknąć w ciągu 10 lat zdecydowaną większość działających w kraju elektrowni węglowych. Po to, by zrobić miejsce na emisję z nowych bloków gazowych. Bo w sytuacji ograniczeń emisyjnych mamy do czynienia z ostrą rywalizacją – albo węgiel albo gaz. I ostry konflikt interesów między branżą gazową i węglową. To nieuniknione i rząd się znajdzie między młotem a kowadłem!

Inną możliwością jest zlekceważenie podpisanych przez Polskę zobowiązań emisyjnych, co jednak będzie rodziło innego rodzaju poważne konsekwencje, narażając na szwank żywotne interesy Polski w innych dziedzinach. Za ustępstwa w kwestii emisji trzeba będzie czymś zapłacić, coś za coś! Lub wystąpić z UE. Nie wiem czy rząd Mateusza Morawieckiego ma taki zamiar?
Tymczasem atom, w który Premier zdaje się stracił wiarę, nie musi rywalizować z innymi rodzajami energetyki o prawo do emisji czegokolwiek. Jego istnienie w miksie eliminuje wiele powyższych zagrożeń, ułatwiając dotrzymanie naszych zobowiązań już podpisanych. Dostarcza energię po kosztach stosunkowo niskich, w każdym razie o wiele niższych niż prąd pochodzący z elektrowni gazowej. I tu rodzi się kolejna kwestia.

Nasi zachodni sąsiedzi stawiając właśnie na model gaz – OZE spowodowali u siebie gwałtowny wzrost kosztów wytwarzania energii. Zaraz po „odnawialno-węglowej” Danii jest to cena dla indywidualnego odbiorcy najwyższa w Europie (Niemcy 270 euro/MWh, Dania 293 euro/MWh). Inaczej jest jeśli chodzi o ceny dla przemysłu, lecz te są mocno dotowane. To indywidualni konsumenci energii w Niemczech ponoszą koszty „odnawialnej rewolucji”, czego wyrazem coraz wyższe rachunki za prąd, podwyżkom nie ma końca! Koszty tego eksperymentu w Niemczech to jak dotąd 30 mld euro w ciągu roku – dane za 2016 rok. W tym dużą część kosztów stanowią te kompletnie przemilczane przez lobbystów OZE i pomijane w metodzie LCOE na którą się powołują, czyli koszty współpracy z siecią i przystosowania sieci do przenoszenia obciążeń 5 razy większych niż średnia moc wydzielona przez wiatraki w ciągu roku! Obliczenia tego nie wykazują, ale społeczeństwo musi je zapłacić.

Wysokie koszty energii przekreślają Plan Zrównoważonego Rozwoju, zwłaszcza rozwój przemysłu i elektromobilność. Żeby jazda samochodem elektrycznym się opłacała, przy wszystkich niedogodnościach, prąd musi być odpowiednio tani. I jeśli jest produkowany w źródłach emisyjnych, węglowych bądź gazowych, większe jego zużycie przy elektromobilności to też wyższa emisja. Przenosi się ona z silników pojazdów do elektrowni. W przypadku energii z atomu elektromobilność to istotnie brak emisji!

O ile dalszą przyszłością energetyki jest synteza termojądrowa, czyli niezwykle wydajne źródło energii pochodzącej z łączenia jąder atomów, o tyle w tą technologię będą w stanie wejść i ją opanować tylko kraje o zaawansowanym doświadczeniu z wykorzystaniem energetyki jądrowej. Cała reszta będzie energetycznym trzecim światem, niezdolnym konkurować z tak wydajnymi źródłami energii. Czyżby więc Mateusz Morawiecki, który mówił wielokrotnie o innowacyjnej gospodarce, chciał ustawić Polskę w podobnym położeniu, czyniąc z niej na żądanie grup interesu swoistą „strefę bezatomową” i bez własnych doświadczeń z wykorzystaniem energetyki jądrowej? Kłóci się jedno z drugim.

W jaki sposób Premier wywodzący się z PiS chce wreszcie pogodzić energetyczną niezależność, o jakiej mówi program tej partii, z masowym importem gazu do Polski, znacznie przekraczającym obecną wielkość 12 mld metrów sześciennych? I co z ceną energii z tego surowca, której nie da się przeskoczyć? Bo aż 80% ceny energii to właśnie koszt surowca – w przypadku atomu poniżej 10%. To wszystko może przekreślić ambitny plan modernizacji Polski. Zrodzić konsekwencje i problemy, o jakich dziś nawet nie myślimy, również dla naszych dzieci i wnuków. Jak już pisałem, decyzje w energetyce ewentualnie brak decyzji rodzi bardzo dalekosiężne konsekwencje! Łatwo bowiem populistycznie zanegować atom, trudniej znaleźć dla niego sensowną alternatywę, przy obecnym stopniu rozwoju technologii wytwarzania energii.