Baca-Pogorzelska: Atomowa plotka wciąż elektryzuje

7 września 2017, 07:30 Atom

– Myślałam, że to już niemożliwe. Że w dobie Internetu i znacznie większych możliwości weryfikacji informacji po prostu się nie da. Myliłam się. Informacja o „potencjalnej awarii” reaktora w Tihange zelektryzowała Polaków. A wszystko przez jod – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Elektrownia jądrowa Tihange. Fot. Wikipedia
Elektrownia jądrowa Tihange. Fot. Wikipedia

Ponad 10 lat temu pracowałam w dziale warszawskim „Rzeczpopspolitej” i miałam standardowy, weekendowy dyżur. Młodszym przypomnę, że Internet już wtedy istniał, ale jakiejkolwiek social media na pewno były w powijakach. Zadzwonili do mnie znajomi z pytaniem, czy to prawda, że nad Warszawą jest jakieś radioaktywne skażenie. Zrobiłam wielkie oczy, ale obdzwaniając – jak to na dyżurze – wszystkie służby pytałam oczywiście, czy coś jest na rzeczy. Na rzeczy nie było nic, ale i tak wylądowałam w końcu w Świerku, gdzie działa nasz jedyny reaktor jądrowy, czyli badawcza Maria. Obudzony strażnik w niewybrednych słowach kazał mi wracać do domu.

Mechanizm szeptanej plotki był prosty – każda osoba powtarzała to np. dwóm kolejnym, efekt domina był więc prosty. I nieważne, że wszędzie szło dementi. Przecież ludzie zawsze wiedzą lepiej, prawda? Usłyszałam wtedy, że po awarii w Czarnobylu też dementowali i co z tego. Z takimi argumentami trudno polemizować, gdy ktoś nie rozumie różnicy między rokiem 1986 a 2006. Jak widać w roku 2017 niewiele się zmieniło. Gdy patrzyłam na doniesienia polskich mediów o sytuacji w Tihange nie wierzyłam w to, co czytałam. Być może wynika to z braku wiedzy o energetyce atomowej w kraju, gdzie po prostu takiej elektrowni nie ma, bo złej woli nikomu nie chcę zarzucać. W końcu część ludzi nadal wierzy w kosmiczne kręgi na polach…

A o co poszło? O jod. A dokładnie o tabletki z jodem, które dostali ludzie mieszkający niedaleko belgijskiej elektrowni Tihange. Dostali je teraz i dostali je pewnie cztery lata temu albo pięć, a poprzednim mogła się skończyć data ważności. Sąsiedzi atomówki muszą i powinni być wyposażeni w takie tabletki NA WSZELKI WYPADEK. Ale ten WSZELKI WYPADEK nie oznacza, że właśnie coś się stało. Media bardzo szybko powiązały z wykrytymi na starym reaktorze Tihange-2 mikropęknięciami no i się zaczęło. Niektóre polskie wpadły w histerię, a komentarze w social mediach o radioaktywnej chmurze nad Polską wprawiały w osłupienie. Bardzo trafnie skomentował to prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej na Łamach BiznesAlert.pl: „Scenariusz jest zawsze ten sam – Państwowa Agencja Atomistyki dementuje i pokazuje (codziennie on line) stan pomiarów radiacyjnych na terenie kraju (www.paa.gov.pl), ale część osób i tak nie wierzy, bo ma w sercach powiązanie reaktorów z awariami i mutantami. Cały ten proces będzie się powtarzał co pewien czas”.

Co ciekawe najwięcej fejkowego szumu robiły media bliższe niż dalsze obecnej ekipie rządzącej. Tym bardziej cieszę się, że to w tym okresie medialnej burzy atomowej minister energii Krzysztof Tchórzewski jasno i dobitnie powiedział, że będzie przekonywał rząd do budowy w Polsce pierwszej elektrowni atomowej. „Jestem zwolennikiem tego, by iść w kierunku elektrowni jądrowej i chcę polski rząd do tego przekonać. Wiemy, jaki jest nastrój na świecie w energetyce jądrowej – państwa chcą od tego odchodzić, ale dla Polski w moim przekonaniu jest to bezpieczne. Pozwoli też na uniknięcie dużego kryzysu gospodarczego, jeśli nie wypełnimy ustaleń pakietu zimowego. Nie chcemy być w stałym konflikcie z KE” – powiedział podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy Tchórzewski.

To bardzo ważny głos rozsądku w całej tej dyskusji, choć niestety dziś budowa atomówki wiąże się z gigantycznymi kosztami, zwłaszcza przy obecnych cenach energii, ale to już temat osobnej dyskusji.

A rządu jako rządu minister Tchórzewski chyba przekonywać nie musi, bo jak pisałam w DGP głównym i chyba już jedynym hamulcowym dla ostatecznej decyzji jest minister środowiska, Jan Szyszko. Ostateczna decyzja rządu ma być ogłoszona do końca tego roku. Mam tylko nadzieję, że po niej zapas jodyny i tabletek z jodem „na wszelki wypadek” nie wyjdzie z naszych aptek…