Baca-Pogorzelska: Kanapowi znawcy górniczych katastrof w akcji

21 maja 2018, 14:15 Energetyka

Przez półtora tygodnia niemal 700 ratowników pod ziemią na zmianę w pięcioosobowych zastępach robiło wszystko, by uratować 5 górników zaginionych po wstrząsie 5 maja w kopalni Zofiówka. Niestety górnicy zginęli, a ratownicy – o czym mało kto wie – pracują dalej zabezpieczając teren zdarzenia. Zdziwią się na koniec dnia czytając niektóre komentarze na swój temat – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka „Dziennika Gazety Prawnej”.

Akcja ratownicza w Kopalni Zofiówka. Fot. Autorki.

Jako autorka książki „Ratownicy. Pasja zwycięstwa” i dziennikarka relacjonująca także akcje ratownicze po katastrofach, w tym tę w Zofiówce, postanowiłam jednak zająć stanowisko w tej sprawie, bo mam wrażenie, że kanapowi eksperci od wszystkiego (akcji na Nanga Parbat, wypadków lotniczych etc.) mają teraz na celowniku właśnie ratowników.

Jak ktoś był kiedykolwiek pod ziemią, albo chociaż pogadał z więcej niż jednym górnikiem w życiu to doskonale wie, że górnicy nie lubią ratowników kopalnianych. Zawsze powiedzą, że darmozjady, bo nie muszą czekać w kolejce do wyjazdu na powierzchnię (i nieważne, że mają o wiele cięższy sprzęt do dźwigania). Nic nie robią i piją kawę czekając, aż coś „walnie”? Tego już żaden górnik nie powie, bo wie akurat, że ratownicy kopalniani wykonują na dole wyznaczone im zadania, a w sytuacji, gdy coś się staje przerywają tę pracę i idą w region zagrożenia.

„Chciałbym serdecznie podziękować Pani za artykuł odnośnie pracy ratowników (chociaż na co dzień czasami nie czujemy do nich sympatii, ale w czasie akcji animozje odchodzą na bok) punkt po punkcie tak jak to jest na prawdę, pełny obraz” – napisał do mnie jeden z górników z Zofiówki podczas akcji. Nie lubią ich, ale wiedzą, że gdy cokolwiek się im stanie, to pies z kulawą nogą ich nie znajdzie, tylko ratownicy.

A że wśród tych ostatnich też są bardzo różni ludzie? Słyszę pretensję, że ktoś po paru dobach akcji w Zofiówce wziął zwolnienie. „Żeby się nie narobić, a wziąć ratowniczy dodatek” – czytam z niedowierzaniem w mediach społecznościowych. Nie będę Państwa przekonywać, że i w ratownictwie nie ma samych ideałów. Ale popatrzmy na nasze podwórko. Czy wszyscy lekarze są specjalistami z sercem, z powołania, ratującym zdrowie i życie do upadłego? Czy wszyscy może są bezdusznymi maszynkami liczącymi kasę? No nie! Są tacy, tacy, a nawet jeszcze inni gdzieś pomiędzy. A jak jest z dziennikarzami? Ilu mam kolegów, którzy by się najchętniej nie ruszali w ogóle zza biurka wypisując swoje mądrości i pukając się w głowę patrząc na moją pracę? Co kto lubi. Nie ma takich samych ludzi nigdzie. Wśród ratowników również. Oczywiście, że są leserzy i ja nie mam wątpliwości. Ale większość z nich to naprawdę faceci z jajami, jakich brakuje wielu. Niektórzy nie wracali do domu podczas akcji. Wyjeżdżali, jeśli bułkę, pili mleko i kawę i z powrotem do akcji.

A czemu niektórzy mówili sobie stop? Czy wiecie, co znaczy stwierdzenie, że pierwszy górnik jakiego odnaleziono nie mógł być zidentyfikowany i niezbędne były do tego badania DNA? Że co, nie miał go kto rozpoznać albo był może zbyt przykurzony pyłem? Nie, to znaczy, że się nie dało. A ci ludzie na dole musieli jego ciało wydobyć z zaciśniętego wyrobiska i potem w koszmarnie trudnych warunkach przetransportować dalej.

A może wiecie jak wygląda ciało, które jakiś czas leżało w wodzie. Wiecie? Macie Internet. On ma przepastne czeluście jeśli będziecie chcieli. A tych ludzi też wyciągają ratownicy. Pisałam pod koniec akcji – wymioty, krople miętowe w masce. W miarę obrazowo, ale żeby nie przegiąć. Nie pomogło. Nie powiem już Wam może jakie reakcje były przy kolejnych czynnościach, już nie ze strony ratowników. Bo i po co.

Po zmianach systemu wynagrodzeń kopalnianych ratowników górniczych młodzi ludzie nie garną się do tego fachu, bo im się to nie opłaca. Po prostu. A chyba normalne, że gdy ktoś ma narażać własne życie, to oczekuje odpowiedniej motywacji, także finansowej. Inna sprawa to górnicze pogotowie zawodowe, Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego. Ale tam by się dostać trzeba mieć przede wszystkim przynajmniej pięcioletni staż w ratownictwie. 
Niemniej jednak dyskusje o systemie ratownictwa górniczego w Polsce uważam za otwartą. Uważam, że obecny system nie jest idealny. Uważam, że antagonizowanie zawodowców z CSRG i kopalnianych, którzy przecież też jeżdżą na tygodniowe dyżury w Okręgowych Stacjach Ratownictwa Górniczego jest bez sensu.

Ostatnio przed zjazdem do kopalni Birynia ratownicy zamiast klasycznego szkolenia BHP na temat działania aparatu ucieczkowego wsadzili mnie do swojej komory ćwiczeń. W pełnym zadymieniu, z niewygodną i ciężką maską na twarzy miałam znaleźć drogę do wyjścia. Delikatnie mówiąc – mało to przyjemne. Wyszłam spocona i trochę zdezorientowana. A jechałam właśnie prawie kilometr pod ziemię. No, ale ja jestem babą, więc co ja się tam znam. Niemniej jednak dla mnie ci ludzie, którzy „zawsze idą po żywego” w warunkach zazwyczaj niewyobrażalnych dla zwykłego zjadacza chleba, zasłużyli jako grupa zawodowa na wielki szacunek i wielkie dziękuję.