Baca-Pogorzelska: Kopalnia, czyli suma wszystkich strachów

30 maja 2018, 07:30 Energetyka

Zrobiłam to po raz 62. Zjechałam pod ziemię. Po co? Żeby utwierdzić się w przekonaniu, że polskie górnictwo jest coraz trudniejsze. I lepiej nie będzie – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

fot. pixabay.com

Nie było mi łatwo wrócić pod ziemię po ostatniej katastrofie w Zofiówce, w której zginęło 5 górników, a przez kilkanaście dni pod ziemią pracowały setki ratowników, w tym wielu moich kolegów. Nie było mi łatwo, ale wiedziałam, że im później zjadę, tym będzie gorzej. Nie było mi łatwo zejść z poziomu 650 m na 850 m, bo jak ktoś myśli, że to takie „z górki na pazurki”, to jest w ogromnym błędzie. Nie było mi łatwo spotkać się z ratownikami z kopalni Knurów-Szczygłowice ruch Knurów w zadymionej komorze ćwiczebnej, bo choć wcześniej nie znałam żadnego z nich, to wielu było na Zofiówce. Nie dało się od tego uciec.

Nie było mi łatwo czekać na zgodę na wejście w strefę tąpań, gdzie trzeba było zaczekać na wycofanie części załogi, bo w zagrożonym rejonie może jednocześnie przebywać określona liczba ludzi. Nie było mi łatwo, bo pamiętam jak to jest być na dole, gdy jest wstrząs (a ten mój z ruchu Śląsk, gdy byłam na dole to naprawdę nie było nic strasznego). Nie było mi łatwo przez tylko niespełna 5 godzin na dole, choć zjechałam tam po raz 62. (ale pierwszy raz w Knurowie). Nie było mi też łatwo wejść do ściany w nachyleniu ok. 20 stopni. Nie było mi łatwo podczas jednego zjazdu znaleźć się i w ścianie, i w przodku.

W ogóle nie było mi łatwo pod ziemią. Bo ja też się boję. Tak, kopalnia to suma wszystkich moich strachów. Tylko ja tam jestem raz na jakiś czas, a dziesiątki tysięcy górników codziennie. I wiem, co zaraz usłyszę – nie każdy ma tak samo ciężko, nikt im nie kazał, zamknąć wszystkie gruby (kopalnie) itp. itd. Sęk w tym, że jeszcze przez jakiś czas kopalnie będą u nas fedrować. A robią to coraz głębiej, gdzie jest coraz cieplej, coraz trudniej, a zagrożeń wszelakich jest coraz więcej. Za każdym razem, gdy jadę pod ziemię (tu dziękuję DGP za całkiem sporą wyrozumiałość) cieszę się jak dziecko.

Gdy wyjeżdżam tak brudna, że nie mogę się do końca domyć przez trzy dni jestem naprawdę szczęśliwa, choć kosmicznie zmęczona. To specyficzne hobby, ale o gustach się nie dyskutuje. Tylko znowu – ja robię tak raz na jakiś czas, a oni codziennie. Wiele razy, gdy zmęczenie sięga zenitu obiecuję sobie, że naprawdę więcej na dół nie pojadę. Ale za każdym razem uczę się czegoś nowego. Za każdym razem również uczę się pokory. Kopalnia to żywy organizm, wielka ingerencja w naturę, która często nie pozostaje dłużna. Myślę, że parę godzin głęboko pod ziemią bez Internetu i telefonu, zdanym na siebie i tego drugiego człowieka oraz lampę i aparat ucieczkowy, a także własną siłę fizyczną przydałoby się wielu. Właśnie po to, by nauczyć się pokory. Albo żeby może nabrać dystansu. Mam bowiem wrażenie, że w ostatnim czasie wielu brakuje i jednego, i drugiego.