Baca-Pogorzelska: Norwegowie znów grożą palcem węglowi

13 marca 2017, 07:30 Energetyka

– Największy fundusz inwestycyjny świata skreślił od 2015 r. z listy swych inwestycji 69 firm na świecie. Bo ich przychody opierają się głównie na brudnych paliwach – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Logo PGE. Fot. BiznesAlert.pl
Logo PGE. Fot. BiznesAlert.pl

Norweski państwowy fundusz Norges Bank Investment Management (NBIM), którego majątek wycenia się na 850 mld dolarów (7632 mld koron norweskich) ogłosił listę 10 kolejnych firm, w które nie będzie inwestował. Znalazły się na niej m.in. polska PGE czy czeski CEZ. PGE ogłoszeniem decyzji właśnie teraz była zaskoczona, bo wiedzę o tym miała już od jakiegoś czasu. Poza tym NBIM nie jest już udziałowcem naszego największego koncernu energetycznego (a jeszcze w 2013 r. posiadał pakiet akcji o wartości ok. 145 mln zł według dzisiejszego kursu korony norweskiej). Na liście znalazły się również m.in. tacy giganci jak chiński HK Electric Investments czy Korea Electric Power Corp. W sumie na liście jest już 69 firm energetycznych, z kolei 13 innych znalazło się pod obserwacją (tzw. lista zagrożonych), co oznacza, że decyzje NBIM w ich sprawie podejmowane będą później.

Norweskie Ministerstwo Finansów wprowadziło w 2015 r. kryterium wykluczenia spółek z portfela inwestycji Norges Bank Investment Management ze względu na znaczące udziały w zysku pochodzące z węgla.W Polsce NBIM dotychczas sprzedał udziały nie tylko w PGE, ale także w Bogdance, Jastrzębskiej Spółce Węglowej, Tauronie, a w 2016 r. również w Orlenie. Wykluczenie z listy dotyczy także wszystkich podmiotów podległych i zależnych od danej spółki, emitujących obligacje (z wyjątkiem zielonych obligacji).

– Trend odchodzenia od inwestycji nie tylko w węgiel, ale też w paliwa kopalne, wśród skandynawskich funduszy jest widoczny od kilku lat. Pytanie, czy to faktycznie tylko względy ideologiczne związane z dbałością o klimat, czy raczej, a może przede wszystkim, względy ekonomiczne – mówi Joanna Maćkowiak-Pandera, szefowa Forum Energii. – Inwestycje węglowe z powodu bardzo niskich hurtowych cen energii są dzisiaj po prostu nieopłacalne i ryzykowne. Nie ma bowiem gwarancji, że zwrócą się w ciągu planowanych 10-15 lat, bo nie wiadomo jakie będą ceny paliw, jakie będą skutki regulacji środowiskowych, w tym np. cena CO2. Przy okazji planowania biznesu można więc powiesić sobie ekologię na sztandarach – tłumaczy.

Obecność firmy na takiej „czarnej liście” nie oznacza tylko braku zaangażowania w jej węglowe projekty, ale może oznaczać kłopoty w przyszłości i z tym PGE, jak również pozostałe firmy, które się tam znalazły, musi się liczyć. – Chodzi przede wszystkim o pozyskiwanie finansowania na przyszłe projekty, kluczowe z punktu widzenia spółki – to będzie miało też przełożenie na bezpieczeństwo energetyczne. Trzeba się bowiem liczyć z konsekwencjami decyzji instytucji finansowych, które „mają oko” na poczynania największych funduszy. Obecność PGE na tej liście związana jest przede wszystkim z jej zaangażowaniem w ratowanie polskiego górnictwa oraz budową dwóch dużych bloków konwencjonalnych na węgiel kamienny w Opolu. To nie są inwestycje, które będą się opłacały w przyszłości – mówi Maćkowiak-Pandera.

Co ciekawe, podobną politykę do Norwegów stosują także inne instytucje finansowe – podobne kryteria oceny jak NBIM wprowadził na przykład w 2015 m.in. niemiecki Allianz (aktywa o wartości 350 mld euro). To o tyle ciekawe, że Niemcy produkują węgiel kamienny i brunatny, a ich energetyka częściowo wciąż opiera się na spalaniu tych surowców.