Baca-Pogorzelska: Polska nie chce rezygnować z rynku mocy. Ustąpi Brukseli?

18 września 2017, 11:00 Energetyka

Kolejna wizyta naszej delegacji w czwartek w stolicy Belgii i kolejne próby wsparcia energetyki węglowej. Wszystko to ma sprawić, że Komisja Europejska do końca roku da nam zielone światło na płacenie producentom prądu nie tylko za jego wytwarzanie, ale też gotowość do niego w szczycie – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Najpierw pod koniec lipca, potem 15 września Sejm miał się zająć pierwszym czytaniem ustawy o rynku mocy. Tak się jednak nie stało, bo projekt dokumentu wypadał z harmonogramu obrad. Do trzech razy sztuka? Wiele na to wskazuje, ale godna uwagi jest tutaj wolta resortu energii. Wydawało się bowiem, że plan wygląda tak: przygotowujemy dokument, projekt ustawy trafia do Sejmu (tak się stało 6 lipca), a potem – jak to bywa – głosujemy na rympał, byle szybciej. A tu niespodzianka. Płynące z Brukseli sygnały przekonały chyba polską stronę, że nieuwzględnienie uwag unijnych urzędników może się naprawdę skończyć brakiem notyfikacji, czyli zielonego światła z UE, dla naszych pomysłów w energetyce. A stawka w tej grze jest naprawdę wysoka, mówimy o ok. 3 mld zł rocznie (to szacunki resortu energii, niektórzy eksperci twierdzą, że nawet 1,5-2 razy więcej), które mają trafiać do energetyki. I nie czarujmy się – przede wszystkim do energetyki węglowej – tej bowiem mamy najwięcej (ok. 83 proc. energii elektrycznej wytwarzamy z węgla kamiennego i brunatnego). Poza tym to źródła konwencjonalne włączą się do systemu wtedy, gdy nie będzie wiał wiatr albo nie będzie świeciło słońce (osobną historią są magazyny energii, ale to na razie zostawmy). W uproszczeniu wyglądać to będzie tak, że państwo ogłosi aukcję dla mocy, które będą mogły wesprzeć system w razie potrzeby. Dzięki temu spółki energetyczne będą mieć pieniądze na inwestycje. Bez rynku mocy bowiem na pewno nie zbilansuje się planowane przez Energę i Eneę 1000 MW mocy w Ostrołęce za ok. 6 mld zł, oczywiście na węgiel. Za rynek mocy zapłacimy wszyscy, a przysłowiowy Kowalki w sumie podwójnie. Po pierwsze kilka złotych miesięcznie tzw. opłaty mocowej w rachunku za prąd. A po drugie – droższe będą na przykład usługi. Powód? Resort energii właśnie sektor małych i średnich firm chce najbardziej obciążyć tą opłatą. Firmy te w ciągu 10 lat zapłacą 15 z 27 mld zł według szacunków ministerstwa.

Gdy rozmawiałam z ministrem energii, Krzysztofem Tchórzewskim powiedział wprost – lepiej poprawić projekt ustawy o rynku mocy niż narażać się na ryzyko zakwestionowania nowych przepisów. Na marginesowe dodam, że stanowisko „lepiej nie drażnić lwa” jest dla mnie zupełnie zrozumiałe. Tyle bowiem, ile my kombinujemy z publicznym wsparciem górnictwa węglowego, na co UE ma alergię, to głowa mała.

A wracając do inwestycji. Przy dzisiejszych stosunkowo niskich cenach energii w hurcie w ogóle trudno mówić o opłacalności jakichkolwiek inwestycji energetycznych w naszym kraju. Cieszę się, że minister energii mówi tak stanowczo o tym, że elektrownia jądrowa w naszym kraju musi być, a minister Henryk Kowalczyk cytowany przez PAP przekonuje, że przetargu na technologię możemy się spodziewać na początku 2018 r. (rząd ma podjąć decyzję w sprawie atomówki do końca roku, ale skoro mówimy o przetargu, to chyba jest ona oczywista?). Tyle tylko, że stale się zastanawiam, jak ma wyglądać finansowanie tak gigantycznej inwestycji (1000 MW to ok. 20 mld zł). Zwłaszcza, że minister Tchórzewski wielokrotnie podkreślał już, że w grę na pewno nie mogą wchodzić kontrakty różnicowe. Jedno jest pewne – czeka nas ciekawa energetyczna końcówka roku.