Baca-Pogorzelska: Spokojnie, to tylko związkowcy

22 maja 2017, 13:00 Energetyka

– Wystarczy, że sytuacja w górnictwie tylko odrobinę się poprawi, a związkowcy chcieliby odgryźć matce karmicielce rękę, najpewniej gdzieś w okolicy barku – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Fot. Polska Grupa Górnicza

Staram się zrozumieć zarówno resort energii, jak i zarządy spółek węglowych, ale też stronę społeczną. I rozumiem, że cała zabawa polega na tym, by gonić króliczka, a nie by go złapać, ale przyznaję, że czasem po prostu nie potrafię się w tej branży odnaleźć, choć piszę o niej od 10 lat.

Gdy strona społeczna Jastrzębskiej Spółki Węglowej podpisywała porozumienie o zawieszeniu „czternastki”, deputatu węglowego i częściowo „Barbórki” – chwaliłam, bo to porozumienie ratowało firmę pozwalając jej oszczędzić ok. 1,8 mld zł w trzy lata. Załoga chciała wtedy liderom związkowym skręcić kark, ale chyba wszyscy rozumieli wtedy, że bez wyrzeczeń JSW może nawet upaść. To również dlatego spółka zamknęła kopalnie Jas-Mos i Krupiński kosztem zgody banków na odroczenie w czasie płatności 1,3 mld zł zadłużenia z tytułu emisji obligacji.

Dziś sytuacja JSW znacząco się poprawia i tegoroczne zyski spowodowane m.in. udaną restrukturyzacją, ale również bardzo wysokimi cenami węgla koksowego w ostatnich miesiącach (JSW jest jego największym producentem w UE) mogą być liczone nawet w miliardach złotych. Spółka jednak dmucha na zimne i bardzo ostrożni podchodzi do dzielenia skóry na niedźwiedziu. Zwrócił na to uwagę minister energii Krzysztof Tchórzewski, gdy spytałam go w piątek o żądania strony społecznej w Polskiej Grupie Górniczej (o tym za chwilę). Tchórzewski powiedział, że mimo coraz lepszej sytuacji finansowej JSW zawieszone świadczenia społeczne wciąż nie zostały przywrócone, dlatego dziwią go wnioski strony społecznej PGG.

Związki zawodowe PGG żądają pilnego spotkania z ministrem energii do 26 maja – szef resortu zapowiedział, że wybierze się na rozmowy z przedstawicielami załóg największego producenta węgla. Ale dał do zrozumienia wyraźnie, że nie jest to najlepszy czas na spełnienie związkowych żądań. A oczekiwania są dość spore. Chodzi o podwyżki płac (ich wysokości na razie nie poznaliśmy), przywrócenie zawieszonej w 2016 r. „czternastki” oraz podwyżki już od 1 czerwca 2017 r. dobowej stawki posiłków referencyjnych, tzw. flapsów z obecnych 14,90 zł na 18,90 zł. Ten ostatni wniosek związkowcy tłumaczą zrównaniem stawek kopalń PGG do przejętych w kwietniu kopalń Katowickiego Holdingu Węglowego, gdzie stawka flapsów to właśnie 18,90 zł.

Mam wrażenie, że górnicza propaganda sukcesu zaczyna powoli zbierać swoje żniwo. Tylko czy naprawdę jest tak dobrze skoro jest tak źle? Przypomnę tylko, że PGG fedruje na razie wielką węglową dziurę. Niewykonanie założonego planu (32 mln ton na 2017 r.) wynosi dzisiaj od początku roku 1,8 mln ton. To prawie 0,5 mld zł przychodów. W tym tempie wydobywcza dziura na koniec roku może sięgnąć 5-6 mln ton, chociaż PGG mówi, że straty nadrobi w drugim półroczu i niewykonanie planu zamknie się w 1-1,2 mln ton, w co – szczerze mówiąc – naprawdę bardzo trudno mi dzisiaj uwierzyć.

Odtwarzanie frontów wydobywczych nie trwa kilka miesięcy, a raczej kilka lat. A skoro spółka w ubiegłym roku zdecydowała się na obcięcie nakładów inwestycyjnych o 36 proc. wobec planu, to nie da rady w jeden, nawet lepszy rok, wszystkiego nadgonić. Choć plany oczywiście ma ambitne.

Zastanawiam się, czy związki zawodowe zdają sobie sprawę z tego, że wysuwanie już dziś takich żądań to totalne podcinanie gałęzi na której się siedzi. Z drugiej strony jednak, czemu mają takich żądań nie wysuwać, skoro PGG już od jesieni chwali się zyskami?

Ja tylko nieśmiało przypomnę, że Polska Grupa Górnicza ma dopiero rok, a skorzystała już z 4 mld zł dokapitalizowania. Ale może to mało istotny szczegół…