Baca-Pogorzelska: Zieloni inwestorzy wpadli w czarną dziurę

24 kwietnia 2017, 07:30 Energetyka

Nadpodaż zielonych certyfikatów, a co za tym idzie – spadek ich ceny, a także zmiany w prawie dotyczące odnawialnych źródeł energii doprowadziły małych polskich inwestorów z tej branży na skraj bankructwa. Pierwsze plajty tuż tuż – ostrzegają. Pisze o tym Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

– Polska Rada Koordynacyjna OZE zaproponowała rozporządzenie dotyczące skupu certyfikatów na poziomie 20 proc. Nikt z nas nie myśli o budowie nowych mocy – my się boimy o te istniejące i o to, że będziemy musieli zamknąć nasze inwestycje – mówił podczas piątkowej konferencji Kamil Szydłowski, szef Stowarzyszenia Małej Energetyki Wiatrowej skupiającej ok. 800 inwestorów, którzy uwierzyli kilka lat temu, że dzięki małym wiatrakom zrobią biznes. Wierzyli, bo ceny zielonych certyfikatów oscylowały wokół 300 zł, a dziś to 24 zł. To efekt ich nadpodaży, która zaczęła się, gdy elektrownie węglowe na potęgę zaczęły spalać czarne złoto z biomasą, a tzw. współspalanie „robiło” nam cel udziału OZE i stało się równoprawną zieloną energią.

Hanna Grochowiecka z firmy Wiatrak Sp. z o.o. Reprezentuje spółkę ośmiu rolników z trzech elektrowni wiatrowych o łącznej mocy 4,8 MW.

– Przez 5 lat przygotowywali dokumenty. W banku poręczyli kredyt własnym majątkiem, bo wierzyli w ten biznes. Kryzys dopadł najsłabszych i najmniejszych, banki pukają do drzwi. Nie zasłużyliśmy na takie traktowanie – przekonywała. Najnowszym zmartwieniem inwestorów w wiatraki jest nowa formuła podatku od nieruchomości, który od tego roku nie obejmuje jedynie fundamentu i wieży wiatraka, ale także gondolę, turbinę i łopaty. Słowem całą instalacje, co przełożyło się na kilkakrotnie wyższe opłaty. Dodając do tego spadek zielonych certyfikatów inwestorzy doszli do ściany. – To tak, jakby podatkiem od nieruchomości objąć krowy dające mleko w oborze, a nie samą oborę – podsumowała Grochowiecka. – Budowla jest na trwałe związana z gruntem, więc płacenie od turbiny czy generatora to niesprawiedliwy podatek, którego wzrost dobił inwestorów. Elektrownie konwencjonalne nie płacą przecież podatku od nieruchomości od swoich generatorów – dodała przypominając jednocześnie, że m.in. przez takie działania Polska nie wywiąże się z obowiązku 15 proc. udziału OZE w miksie energetycznym do 2020 r. Takie prognozy przedstawiła też kilka dni temu firma analityczna Ecofys prognozując, że w 2020 r. w zależności od przyjętych scenariuszy nasz udział OZE wyniesie 10-13,8 proc.

– Dlaczego generatory węglowe czy wodne nie są opodatkowane podatkiem od nieruchomości, a u nas generator nieruchomość? Od trzech miesięcy od ME nie dostałem odpowiedzi na to pytanie – mówił Ernest Schmidt z Elsett Zielone Technologie. – Rząd nie chce energii z wiatru, chce znacjonalizować małe elektrownie wiatrowe. Bo nas nie stać dziś na spłatę kredytu. Ja mam 3,9 MW mocy, to 12 tys. MWh. W 2015 r. miałem 591 tys. zł zysku, a 2016 r. 746 tys. zł straty. Banków to nie interesuje – jest pan poręczycielem, zabierzemy panu majątek. Spółki energetyczne już się przymierzają do przejęcia bankrutujących małych firm. I każdy sprzeda – tłumaczył. Jego zdaniem po odkupieniu inwestycji za bezcen przez państwowe koncerny zielone certyfikaty znowu mogą zdrożeć.

– Złożymy pismo do URE z pytaniem, co w przypadku upadłości stanie się z koncesją na wytwarzanie energii elektrycznej – zapowiedział Szydłowski. – Tak źle jak dziś nie było jeszcze nigdy, problem narastał od kilku lat, postulowaliśmy o podjęcie działań już wcześniej. 1 stycznia 2018 r. kończy nam się gwarantowana cena sprzedaży energii i będziemy musieli negocjować ze spółką obrotu ceny, a to będzie może 110-120 zł, bo takie są nieoficjalne propozycje, a nie 170 zł za 1MWh. Jeśli doliczymy podatek od nieruchomości, inne daniny i niskie ceny certyfikatów, to nie będzie nas stać na dokładanie do tego – dodał.

Ewa Malicka, wiceprezes Towarzystwa Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych przyznała, że energetyka wodna też nie ma różowo, choć jej podatek od nieruchomości nie dotyka.

– Mamy ponad 600 elektrowni o mocy do 1 MW, należą do małych, rodzinnych firm, obiekty były budowane jako lokata na przyszłość, a dziś odsprzedawane są za bezcen. Energetyka wodna nie ma dziś takich obciążeń jak wiatraki, ale planowane jest wprowadzenie opłat za wodę zużywaną do produkcji energii. A już dziś nasze łączne obciążenia to 159 zł na 1 MWh – wyliczała.

Zdaniem Schmidta rząd nie ma zielonego pojęcia o zielonej energii. – Stawia na geotermię, choć przy wodzie o temperaturze 60-80 stopni jaką mamy produkcja energii elektrycznej jest niemożliwa. A gdy o to spytałem usłyszałem, że będziemy spalać węgiel, by ją podgrzewać. To absurd – powiedział.