Budziak: Gry wywiadowcze Rosji w regionie bałtyckim

23 marca 2016, 08:00 Bezpieczeństwo

KOMENTARZ

Sławomir Budziak

Prasa Zagraniczna

Na przełomie lutego i marca srogi krajobraz Skandynawii i fale Morza Norweskiego gościły żołnierzy oraz ciężki sprzęt wojskowy z krajów NATO. Manewry Cold Response, o których tu mowa, miały też inną, ukrytą stronę, o której pisano mało na łamach branżowych mediów. Był nią cień rosyjskiego wywiadu.

Właśnie ukończone manewry ściągnęły na północ Europy piętnaście tysięcy żołnierzy z czternastu krajów Sojuszu Północnoatlantyckiego – w tym Polski – ale również i Szwecji. Scenariusz wspólnych ćwiczeń zakładał wtargnięcie obcych sił zbrojnych do kraju sojuszniczego i konieczność międzynarodowej interwencji z poparciem Rady Bezpieczeństwa ONZ. I choć założenia scenariusza operowały jakimś mglistym pojęciem agresora, to w rzeczywistości jedynym krajem w regionie, który w dzisiejszych realiach geopolitycznych pasuje do tej roli, jest Federacja Rosyjska. O ile otwarta konfrontacja zbrojna pomiędzy jej siłami a NATO pozostaje jeszcze w sferze wprawdzie niepokojących ale nie najbardziej prawdopodobnych wyobrażeń, to tak rytualne pomruki, jak i intensywne działania dezinformacyjne czy też wywiadowcze umacniają wizerunek Rosji jako groźby namacalnej.

Uwaga na szpiegów

Na początku marca w norweskich środkach przekazu odbiły się echem wypowiedzi Terjego Lunde regionalnego kierownika PST, czyli norweskiej Policyjnej Służby Bezpieczeństwa. Wyraził on niepokój podyktowany zagrożeniem, jakie dla manewrów Cold Response 2016 stwarza działalność wywiadowcza obcych państw. Lunde wskazał w tym kontekście na Rosję jako na największe – nawet jeśli nie jedyne – niebezpieczeństwo dla norweskich interesów.

Obszar manewrów. Zdjęcie z forsvaret.no
Obszar manewrów. Zdjęcie z forsvaret.no

Taki pozbawiony owijania w bawełnę ton to wciąż poniekąd nowa jakość w wypowiedziach norweskich urzędników państwowych, które jeszcze przed kilkoma laty cechowała powściągliwość wobec wielkiego sąsiada. Zmiana tonu zbiegła się z kryzysem ukraińskim, kiedy to w połowie roku 2014 kierowniczka PST Benedicte Bjørnland po raz pierwszy oznajmiła w telewizyjnym wywiadzie, że Federacja Rosyjska wzmogła szpiegowskie działania w Norwegii, szczególnie w sektorze naftowym oraz w sferze politycznej. Nie chodzi wyłącznie o Rosję – podkreśliła dla porządki Bjørnland. Tym niemniej było to jedyne państwo wymienione przez nią z nazwy.

Pogląd ten znajduje to potwierdzenie w dostępnych publicznie sprawozdaniach podległych jej służb. I tak w świeżo wydanym raporcie pt. „Ocena Niebezpieczeństw – 2016” możemy się doczytać, że „tak wola jak i zdolność prowadzenia działalności szpiegowskiej sprawia, że to Rosja ma największy potencjał szkodzenia interesom Norwegii”.

Koniec naiwnych lat

Te wypowiedzi i oceny świadczą nie tylko o zmianie retoryki czy też większej skłonności do nazywania stanu rzeczy po imieniu. W ciągu ostatnich kilkunastu lat doszło też zmiany norweskiego myślenia o sytuacji geopolitycznej, które do pewnego momentu wyznaczało się swoistą naiwnością nabytą jeszcze czasach nieudanej demokratyzacji Rosji w latach dziewięćdziesiątych. Pewien wkład w przewartościowanie stosunku do Rosji miała szpiegowska afera, która zapisała się do świadomości powszechnej jako sprawa Archiwum Mitrochina.

Jest rok 2001, a ówczesny kierownik PST Per Sefland dostarcza socjaldemokratycznemu rządowi Jensa Stoltenberga – dzisiejszego szefa NATO – tajny raport w związku z rewelacjami rosyjskiego dezertera z KGB Wasilija Mitrochina, który czmychnął do Wielkiej Brytanii i przekazał Brytyjczykom mikrofilmy zawierające szereg ważnych dokumentów. W tym czasie zdawano sobie sprawę, że Mitrochin udostępni część swojej wiedzy szerokiej publiczności w postaci książki. Ponieważ informacje otrzymane od Rosjanina za pośrednictwem MI6 oceniono jako bardzo wiarygodne oraz ponieważ w materiałach pojawiały się nazwiska obywateli Norwegii, sporządzono specjalny raport, z którym zapoznał się rząd.

Uciekinier Wasilij Mitrochin. Zdjęcie pochodzi z cam.ac.uk
Uciekinier Wasilij Mitrochin. Zdjęcie pochodzi z cam.ac.uk

O istnieniu owego raportu i badaniu zawartych w nim norweskich wątków opinia publiczna miała okazję przekonać się dopiero niedawno, bo przed kilkoma miesiącami, kiedy to Per Sefland po raz pierwszy udzielił wywiadu na ten temat. „Panował wówczas (mniej-więcej do roku 2001) optymizm i niemal naiwne wyobrażenie, że klimat współpracy i bratania się będzie trwać na zawsze” powiedział były szef PST. Tymczasem – jak dodał – chodzi tu o profesjonalne służby wywiadowcze działające bez względu na chwilowe uwarunkowania polityczne.

Dzisiaj raport z 2001 jest już odtajniony i wiemy, że zawiera nazwiska 16 obywateli Norwegii o powiązaniach z rosyjskimi służbami, z których 10 pracowało w dyplomacji. O ile ówczesny minister spraw zagranicznych Torbjørn Jagland, ogranicza się to zdawkowego stwierdzenia, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych podjęło jakieś działania w stosunku do dwóch osób, którym ostatecznie jednak nic nie udowodniono, to sam Sefland jest bardziej bezpośredni w swojej ocenie. Na pytanie o to, czy norweskim współpracownikom rosyjskich tajnych służb się upiekło, stwierdza „Wydaje mi się, że tak”. Dodaje też z pewnym rozgoryczeniem:

„Przyszłość pokaże, że podchodziliśmy do zagrożeń płynących z działaniami obcych służb wywiadowczych nazbyt pobłażliwie. Ryzyko było i najpewniej nadał jest w najwyższym stopniu realne.”

Ostrzeżenia wystosowane przez dzisiejsze kierownictwo norweskich służb specjalnych w pełni potwierdzają jego obawy.

Demonstracja siły

O swojej obecności w rejonie Rosja przypomina nie tylko poprzez gry wywiadowcze. Manewry wojsk państw NATO, Kreml traktuje jako wyzwanie, które podejmuje we właściwym sobie stylu. Dziwnym zrządzeniem losu w trakcie Cold Response gazeta Izwiestija doniosła o ćwiczeniach sprawdzających gotowość bojową dwóch atomowych okrętów podwodnych.

Atomowy okręt podwodny Władymir Monomach. Zdjęcie pochodzi z The Barents Observer
Atomowy okręt podwodny Władymir Monomach. Zdjęcie pochodzi z The Barents Observer

Chodziło o jednostki Jurij Dołgoruki i Władimir Monomach wchodzące w skład Floty Północnej. Według doniesień Izwiestiji zadaniem jednego z okrętów było wystrzelenie szesnastu balistycznych pocisków typu Buława w zanurzeniu na głębokości pięćdziesięciu metrów. Owe doniesienia częściowo potwierdza agencja TASS, która wszakże wspomina o wielokrotne wystrzelenie dwóch pocisków tego typu.

To nie pierwszy przypadek tego rodzaju zbieżności ćwiczeń wojsk krajów NATO czy też krajów partnerskich z jednej strony i armii Federacji Rosyjskiej ze strony drugiej. Kiedy przed rokiem w norweskim Finnmarku przebiegały największe największe na tym terenie ćwiczenia wojskowe od 1967 pod nazwą Joint Viking, stacjonującą ok. 150 kilometrów od granicy z Norwegią Flotę Północną postawiono w stan gotowości. Objął on 38,000 żołnierzy, 41 okrętów nawodnych, 15 okrętów podwodnych i około 110 samolotów i śmigłowców.

O ile nie sposób było uniknąć wrażenia, że ogłoszony rankiem 16. marca stan gotowości był odpowiedzią na operację Joint Viking, rzecznik prasowy norweskiej armii był wtedy bardzo powściągliwy w swoich komentarzach. Mniejszą wstrzemięźliwością wykazał się wiceminister spraw zagranicznych Aleksiej Mieszkow, który wyraził swoje zaniepokojenie częstymi ćwiczeniami wojsk NATO w pobliżu rosyjskich granic.

Strategiczny rejon

Czy jest uzasadnione zaskoczenie w związku z powyższym? Oczywiście że nie. Północ kontynentu należy przecież od dawien dawna do rejonów o szczególnym strategicznym znaczeniu dla Związku Radzieckiego i jego spadkobiercy Federacji Rosyjskiej. Potwierdził to uciekinier Mitrochin w wywiadzie udzielonym duńskiej gazecie Berlingske Tidende w roku 1999, w którym oznajmił, że Rosjanie przywiązywali ogromną wagę do działań na terenie Skandynawii, a jego słowa nie straciły na aktualności. Jeśli coś może w sposób uprawniony budzić zdumienie to ślepota, która długo nie pozwalała dostrzec charakteru polityki Kremla.

Państwa Skandynawskie są w istocie czymś w rodzaju buforu leżącego tuż obok rosyjskiej strefy wpływów. Świeża ekspercka analiza zlecona przez wojsko w 2015 norweskie operuje pojęciem rosyjskiego bastionu w odniesieniu do morza Barentsa i Nowej Ziemi. W tym ujęciu północne rejony Skandynawii są obszarem obronnym bastionu, a sama Rosja jest w rzeczonym dokumencie określona wprost mianem „kłopotliwego sąsiedztwa”.

Bastion i jego obrona. Zdjęcie z TV2
Bastion i jego obrona. Zdjęcie z TV2

Jens Stoltenberg, były premier Norwegii i dzisiejszy sekretarz generalny NATO, o którym bardzo ciepło wyrażał się Putin zaraz po wyborze Norwega w roku 2014, idzie jeszcze dalej i nie pozostawia na Rosji suchej nitki w swoim rocznym sprawozdaniu z bieżącego roku. Nazywa on działania rosyjskie „agresywnymi i nieprzewidywalnymi” a zakres ćwiczeń wojsk Federacji Rosyjskiej klasyfikuje jako największy od czasów zimnej wojny. W odpowiedzi nawołuje do zwiększania inwestycji do sektora obronnego państw sojuszu. Wypomina też Moskwie zaczepne incydenty jak na przykład symulowany atak atomowy na Szwecję w marcu roku 2013.

Mogłoby się zdawać, że Rosja dokonała już takiego samoobnażenia, że nieprzyjemna świadomość tego z jakim reżimem ma do czynienia Zachód na dobre wypiera kulturę zaprzeczania, która jeszcze do niedawna nadawała ton europejskiej i amerykańskiej polityce. Czasy strategicznego partnerstwa i „resetów” w stosunkach jawią się jako odległe. Z drugiej strony istnieją nadal niemałe rezerwaty tej owej zaprzeczania czy to w postaci niemieckiej i brytyjskiej lewicy, francuskiego Front National też wśród fanatycznych szwedzkich przeciwników wstąpienia tego kraju do NATO. Można jednak odnieść wrażenie, że Norwegia wyleczyła się z tych mrzonek.