Derski: Ekonomiczny eksperyment Brukseli w energetyce

25 czerwca 2015, 14:30 Energetyka

KOMENTARZ

Bartłomiej Derski

WysokieNapięcie.pl

Piramida wieku polskich elektrowni jest gorsza nawet od piramidy wieku Japończyków. Różnica jest tylko taka, że Japonia zaczęła się właśnie wyludniać, a zużycie energii w Polsce wcale nie maleje. Chociaż, wbrew licznym prognozom, nie rośnie tak dynamicznie, jak miało wzrastać. To jeden z powodów dla których zapowiedzi przerw w dostawach energii, które – według tych samych prognoz – miały nastąpić już w tym roku, zostały przesunięte na kolejny. A w dodatku zamiast licznych przerw, najprawdopodobniej dotkną najwyżej kilku odbiorców i w pojedynczych godzinach.

To jeden z powodów dla których Ministerstwo Gospodarki do tej pory nie zgodziło się na wprowadzenie mechanizmów zapewniających opłacalność inwestycji w tzw. elektrownie systemowe, a więc duże bloki energetyczne na gaz lub węgiel, na których dzisiaj oparta jest niezawodność dostaw energii do odbiorców.

To nie jedyny powód. Drugi to unijne przepisy, które ograniczają przyznawanie pomocy publicznej przedsiębiorcom. Podczas gdy Unia Europejska taką pomoc chce ograniczać już nawet dla energetyki odnawialnej ( która i tak potrwa jeszcze wiele lat), wsparcie elektrowni węglowych jest już wprost źle widziane w Brukseli.

Unia nie chce też dopuścić do powstawania osobnych mechanizmów mocowych (a wiec tych, które mają zapewnić nieprzerwane dostawy energii) w każdym kraju z osobna, bo to rujnowałoby plany stworzenia wspólnego rynku energii.

Zamiast tego stawia na rozbudowę połączeń transgranicznych, rozwój handlu energią między państwami i zarządzanie zużyciem, a po cichu liczy, że problem za kilka lat rozwiąże się sam dzięki tanim magazynom energii.

Bruksela mocno stawia na wolny rynek (co prawda wspierając wybrane technologie, ale z zastrzeżeniem, że tylko do osiągnięcia przez nie dojrzałości). Trzeba jednak pamiętać, że to ekonomiczny eksperyment, bo na modelowym rynku Smitha towaru nie powinno nigdy zabraknąć tylko dlatego, że przy spadającej podaży, a rosnącym popycie jego ceny szybują w górę tak bardzo, że konsumenci sami rezygnują z zakupu. Na rynku energii nikt o takich scenariuszach nie chce na razie słyszeć.