Derski: Platforma rezygnuje z elektrowni atomowej?

5 października 2015, 10:24 Atom

KOMENTARZ

Bartłomiej Derski

WysokieNapiecie.pl

Wczorajsze słowa czołowych polityków PO o rezygnacji z planów budowy elektrowni atomowej to kolejny nerwowy uśmiech w stronę części elektoratu – analizuje portal WysokieNapiecie.pl. Podobny wykonują też PiS, PSL i Lewica. Kogo chcą obłaskawić i jak to się ma do rzeczywistości?

– W przeciwieństwie do moich oponentów politycznych nie mam w tyle głowy po cichu budowania elektrowni atomowych – powiedziała w niedzielę mediom premier Ewa Kopacz. – Bezpieczeństwo energetyczne Polski oparte jest na naszych naturalnych surowcach, a więc i węglu brunatnym, i węglu kamiennym – dodała.

Partie podzielone

Zdecydowanie dalej poszedł Jacek Protasiewicz, członek zarządu i szef biura krajowego Platformy Obywatelskiej. – Był rozważany wariant uruchomienia energetyki jądrowej. Jednak kontekst zewnętrzny się zmienił, zwłaszcza po katastrofie w Japonii [w 2011 roku – red.] i program został zarzucony. Nie ma zgody społecznej ani politycznej na uruchomienie budowy elektrowni atomowej – powiedział w programie „Kawa na ławę” w TVN24. – Nie każdy program, który został wdrożony, na który poszły nawet jakieś nakłady, musi zakończyć się finałem. Zwłaszcza, jeśli w tym przypadku jest taki protest społeczności lokalnej – dodał eurodeputowany.

Zadowolenie z takiego obrotu spraw wyraził poseł Jarosław Kalinowski, przyznając jednocześnie, że od trzech lat w koalicji toczył się spór o budowę elektrowni atomowej. – Jestem szefem Rady Naczelnej PSL, która dwa lata temu podjęła jednoznaczną decyzję przeciwko energetyce jądrowej – wyjaśnił w programie Bogdana Rymanowskiego.

Co ciekawe programu atomowego bronił szef SLD przekonując, że nie warto marnować kilkuset milionów złotych, które zostały już wydane. – Znam gminy nadmorskie, np. Gniewino, które bardzo chętnie wpisują się w program budowy elektrowni atomowej. Opinia publiczna jest w tej sprawie podzielona – przekonywał Leszek Miller. Pomorskiej „jedynce” Zjednoczonej Lewicy w wyborach parlamentarnych nie przeszkadzało nawet, że koalicyjny komitet, który reprezentuje, w swoim programie wyborczym wprost sprzeciwił się budowie elektrowni jądrowej w Polsce.

Równie intrygująca była reakcja kandydatki Prawa i Sprawiedliwości na premiera. Pytana przez PAP o plany PiS związane z energetyką jądrową odpowiedziała, że jasnym dla niej jest, iż podstawą bezpieczeństwa energetycznego w Polsce jest i przez dług czas będzie węgiel. – Trzeba jednak rozmawiać o alternatywnych źródłach energii, o miksie energetycznym, to jest zapisane w programie PiS – zastrzegła Beata Szydło.

Nie tylko w wypowiedzi Beaty Szydło zabrakło jednoznacznego poparcia lub sprzeciwu wobec elektrowni jądrowej. Także Andrzej Duda w trakcie swojej kampanii prezydenckiej nie mówił atomowi „nie”, ale stwierdził, że jej lokowanie na wybrzeżu to niedorzeczność ze względów ekonomiczno-społecznych (chociaż lokowanie jej w głębi kraju to niedorzeczność ze względów technicznych – braku wody). Jasnej deklaracji w tym obszarze nie ma także w programie wyborczym PiS, chociaż do pomysłu budowy polskiej elektrowni atomowej po 16. latach jako pierwszy powrócił w swoim expose z 2006 roku Jarosław Kaczyński (wcześnie rząd SLD-UP-PSL dopuszczał taką możliwość w polityce energetycznej). W aktualnym programie wyborczym jego partii skrytykowano tylko PO za brak „rozstrzygnięcia” kwestii budowy siłowni nuklearnej oraz zarzucenie rozmów nt. współfinansowania takiej siłowni na Litwie (zaangażować się miała PGE).

Walka o słupki wyborcze

Słowa polityków PO i PiS to wyraźny ukłon w stronę górników. Z informacji portalu WysokieNapiecie.pl wynika, że w nieoficjalnych rozmowach z urzędnikami kancelarii b. premiera Tuska i obecnej premier Kopacz przeciwko programowi atomowemu opowiadali się górniczy związkowcy, którzy wierzą, że dzięki temu dłużej będą mogli wydobywać węgiel.

W dodatku po odejściu Donalda Tuska dotychczasowe wpływy w partii stracił Aleksander Grad – jeden z największych orędowników energetyki jądrowej w PO, były minister skarbu (to za jego kadencji powstał program atomowy), a także b. szef atomowej spółki PGE, a następnie wiceprezes Taurona (odwołany w czwartek ze stanowiska).

Także w przypadku Prawa i Sprawiedliwości zniknięcie wyraźnego poparcia dla elektrowni jądrowej z programu wyborczego partii („tak” dla atomu było tam jeszcze w 2011 roku), można wiązać z próbą zdobycia głosów górników.

Z kolei swoista schizofrenia po stronie Zjednoczonej Lewicy to z jednej strony puszczanie oka do – przeciwnych atomowi – „zielonych” wyborców (elektoratu Twojego Ruchu). Z drugiej natomiast próba pozyskania przez Leszka Millera przychylności wyborców na Pomorzu. Nie bez przyczyny w szef SLD wymienił gminę Gniewino (jedna z dwóch lokalizacji dla elektrowni), bo to część Polski najbardziej przychylna atomowi, a w dodatku jej wójt to dobrze znana Millerowi „piątka” na pomorskiej liście Zjednoczonej Lewicy do parlamentu.

Interes PSL-u w krytykowaniu programu atomowego także leży w wyborczych słupkach. Najgorzej nastawioną do tej technologii grupą społeczną są rolnicy. „Zielona” frakcja PSL – z Pawlakiem i Kalinowskim na czele – liczy ponadto na większy rozwój odnawialnych źródeł energii w miejsce atomu. W tym temacie u Ludowców także nie ma jednak pełnej zgody – Janusz Piechociński, szef partii, ale też minister gospodarki, odpowiedzialny za politykę energetyczną kraju, jest umiarkowanym zwolennikiem tej technologii.

Dlaczego stosunek partii politycznych do elektrowni atomowej zmienił się tak radykalnie? Oprócz słupków wyborczych są jeszcze inne powody, o których przeczytają Państwo w dokończeniu analizy w serwisie WysokieNapiecie.pl