Giżewski: Wiatraki czekają na przepisy

3 kwietnia 2019, 07:30 Energetyka

Czy Polska zaakceptuje w końcu energetykę wiatrową? Pytanie to staje się szczególnie aktualne w kontekście coraz bardziej realnego scenariusza jakim jest niewypełnienie przez Polskę obowiązków wynikających z dyrektywy 28/2009/WE w sprawie promowania stosowania energii ze źródeł odnawialnych. Zgodnie z tym dokumentem, Polska powinna do końca 2020 roku. osiągnąć 15 procent udziału OZE w zużyciu końcowym energii. Z raportu Najwyższej Izby Kontroli z 2018 roku wynika, że realizacja tego planu staje się stopniowo mniej realna, a taki stan rzeczy niesie za sobą poważne konsekwencje finansowe – pisze Michał Giżewski ze Studenckiego Koła Naukowego Energetyki Szkoły Głównej Handlowej.

Prawdopodobnie Polska będzie zmuszona do dokonania transferu statystycznego energii z OZE z innych państw członkowskich, które mają jej nadwyżkę. Mówiąc inaczej, Polska będzie zmuszona zapłacić innym krajom UE za brakującą u nas zieloną energię. Koszt takiego zabiegu może wynieść nawet 8 mld zł (dla porównania, stanowi to ok. 1/3 kwoty przeznaczonej w 2018 roku na program 500 +). Nie mniej, jest to konieczne, gdyż w przeciwnym razie grożą nam dotkliwsze sankcje ze strony instytucji unijnych.

Jako powody problemów związanych z rozwojem OZE, NIK wskazuje m.in.: brak konsekwentnej polityki państwa wobec odnawialnych źródeł energii, opóźnienia w wydawaniu przepisów wykonawczych oraz brak stabilnego i przyjaznego otoczenia prawnego, zapewniającego bezpieczeństwo i przewidywalność inwestycji w OZE.

Mając powyższe na uwadze, racjonalne wydawałoby się kształtowanie polityki energetycznej nakierowanej na rozwój OZE. Analiza polskich przepisów dotyczących energetyki wiatrowej pokazuje obraz sprzeczny z tym zapatrywaniem. Używając nomenklatury żeglarskiej, można stwierdzić, że ustawodawca zamiast dać wiatrakom płynąć z wiatrem, obiera co najmniej ostry bajdewind, by nie powiedzieć – staje w kącie martwym.

Wprowadzona w 2016 roku ustawa o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych ograniczyła do minimum możliwość powstawania nowych farm. Zgodnie z przepisami ustawy, elektrownię wiatrową można postawić w odległości nie mniejszej niż 10-krotność jej wysokości (wraz z wirnikiem i łopatami) od zabudowań mieszkalnych. Co więcej, w myśl założeń Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (dalej jako: „PEP 2040”), obecnie funkcjonujące w Polsce farmy wiatrowe mają zostać zlikwidowane do 2035 roku.

A co z morskimi elektrowniami wiatrowymi? Przyjrzyjmy się z kolei ich sytuacji. PEP 2040 przewiduje, że pierwsza morska farma wiatrowa zostanie włączona do bilansu elektroenergetycznego już po 2025 roku. Ponadto istnieją plany budowy 10,3 GW mocy do 2040 roku. Jednak jak wygląda faktyczne zaplecze prawne dla inwestycji w offshore? Poniżej chciałbym wskazać kilka ważnych aspektów tej kwestii.

Po pierwsze, na jakie obszary mogą liczyć wiatraki? Polska linia brzegowa wydaje się być szeroka, więc przestrzeni powinno wystarczyć dla wszystkich zainteresowanych wykorzystaniem wód morskich. Pierwszą przeszkodą dla inwestycji stanowi art. 23 ust. 1a o obszarach morskich Rzeczypospolitej Polskiej i administracji morskiej (dalej jako: „UOM”). Przepis ten wprost zakazuje wykorzystywania elektrowni wiatrowych na morskich wodach wewnętrznych i morzu terytorialnym. Zakazem tym objęto obszar wód morskich o szerokości 12 mil morskich (22 224 m.), liczonych od linii podstawowej (linia wybrzeża w stanie najdalszego odpływu). Oznacza, to że jedyną powierzchnią możliwą do wykorzystania jest obszar wyłącznej strefy ekonomicznej. Tereny te, nie tylko ze względu na głębokość, ale przede wszystkim na odległość utrudniają i podnoszą kosztowność potencjalnych inwestycji. Powstają tu więc takie problemy jak stawianie wież, czy potrzeba budowy dłuższych sieci przesyłowych.

Nasuwa się zatem pytanie o pobudki wprowadzenia takich ograniczeń. Uzasadnienia można szukać w utworzeniu obszarów ochrony Natura 2000. Z drugiej jednak strony tereny te pokrywają jedynie część morza terytorialnego. Wprowadzenie tej regulacji mogło również być spowodowane licznymi sprzeciwami gmin nadmorskich, które zgłaszały obawy przed możliwym pogorszeniem krajobrazu i w konsekwencji zniechęceniem do wypoczynku w tym miejscu. Turystyka w rejonie nadbałtyckim, stanowi nie tylko źródło zarobku dla mieszkańców, ale zasila także miejskie budżety.

Czy bezwzględny zakaz jest jednak potrzebny? Na świecie istnieje wiele farm morskich, znajdujących się bardzo blisko wybrzeża, jak na przykład Frederikshavn czy Avedøre Holme w Danii. Może warto zastanowić się, czy nie lepiej byłoby zezwolić na budowę turbin wiatrowych w pobliżu miejsc, gdzie przemysł już jest rozwinięty, a turystyka nie odgrywa najważniejszej roli.

Jako inne, znaczące ograniczenie dla morskich farm wiatrowych należy wskazać plan zagospodarowania przestrzennego polskich obszarów morskich (dalej jako: „PZPPOM”). Zgodnie z Dyrektywą Parlamentu Europejskiego i Rady 2014/89/UE, każde państwo członkowskie ma obowiązek opracowania i wdrożenia planów przestrzennych dla obszarów morskich do 31 marca 2021 roku. W Polsce wciąż trwają prace nad wspomnianym planem. Aktualnie dla morskich farm wiatrowych wygospodarowano ok. 2340 km2, co stanowi ok. 10 % obszaru wyłącznej strefy ekonomicznej. Przestrzeń ta może jednak się zmniejszyć po przeprowadzeniu badań środowiskowych i geologicznych. Przeznaczone na ten cel mają być trzy obszary: Ławica Odrzańska, Ławica Słupska, Ławica Środkowa.

Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej zgłosiło wiele uwag dotyczących projektu PZPPOM, sugerując, że może on w znacznym stopniu ograniczyć udział OZE w polskim miksie energetycznym, m.in. poprzez brak wystarczającej powierzchni pod infrastrukturę przyłączeniową.

Na poniższej grafice zaznaczone zostały miejsca, gdzie powstać mają farmy wiatrowe.

Projekty budowy morskich farm wiatrowych na polskim Bałtyku. Stan na 2018 r. Grafika BiznesAlert.pl

Projekty budowy morskich farm wiatrowych na polskim Bałtyku. Stan z 2018 roku. Grafika BiznesAlert.pl

Wspomnieć również należy, że już na samym początku procesu inwestycyjnego, konieczne jest poniesienie znacznych kosztów w celu uzyskania tzw. decyzji lokalizacyjnej (pozwolenie na wznoszenie i wykorzystywanie sztucznych wysp, konstrukcji oraz urządzeń). Zgodnie z art. 27b ust. 1 UOM, za wspomniane pozwolenie, należy uiścić opłatę wynoszącą 1 procent wartości planowanego przedsięwzięcia. Przy założeniu, że koszt farmy wiatrowej o mocy 1000 MW to ok. 4 mld euro, opłata ta może wynieść nawet 40 mln euro. Niewątpliwie jest to znaczne obciążenie dla inwestora.

Należy się zgodzić, że potrzebne są przepisy regulujące lokalizację farm wiatrowych na lądzie i morzu. Jest to podyktowane chociażby względem na bezpieczeństwo oraz potrzebę równoważenia interesów różnych grup społecznych. Można jednak odnieść wrażenie, że lobbing antywiatrakowy ma się w Polsce wyjątkowo dobrze. Trzeba pamiętać, że wraz z członkostwem w Unii Europejskiej, ciążą na naszym kraju również pewne obowiązki, których niewypełnienie może dotknąć finansowo nas wszystkich. Dlatego też warto, aby farmy wiatrowe zostały w końcu przez Polaków zaakceptowane.