Perzyński: Co zrobi energetyka, gdy świat zacznie płonąć?

14 grudnia 2018, 07:31 Energetyka

Człowiek od kilku milionów lat jest z naturą na bakier. Ciężko jednoznacznie orzec kiedy przyroda przestała radzić sobie z takim wynaturzeniem jak cywilizacja – większość klimatologów wskazuje mniej więcej na połowę XIX wieku i rewolucję przemysłową, inni szukają przyczyn znacznie wcześniej, bo w początkach hodowli bydła i tworzeniu pierwszych systemów nawadniania pól. Nie ulega jednak wątpliwości, że nigdy wcześniej w historii technologia, gospodarka i nasz styl życia nie zmieniały się tak szybko – i lepiej przestać się oszukiwać, że nie poniesiemy tego konsekwencji. W dużym stopniu dotkną one systemów energetycznych – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Dlaczego powinniśmy się bać globalnego ocieplenia?

Wiemy już, co wywołuje zmiany klimatu i teoretycznie wiemy co musiałoby się stać, by je zatrzymać, ale przyjrzyjmy się (niestety coraz bardziej realnemu) scenariuszowi, że mimo wielkich starań (albo ich braku), nie udało się okiełznać globalnego ocieplenia, i oto zamiast o zapobieganiu musimy myśleć o adaptacji do zmian. Topnienie lodowców, podnoszący się stan wód, z jednej strony powodzie, a z drugiej pustynnienie, niekontrolowana masowa migracja, wymieranie gatunków – to pierwsze skutki globalnego ocieplenia, które jesteśmy w stanie przewidzieć. Do tego dochodzą huragany, upały, topnienie wiecznych zmarzlin i inne anomalia pogodowe, z którymi w naszej strefie klimatycznej jeszcze nie mieliśmy do czynienia, a które staną się poważnym wyzwaniem nie tylko dla budownictwa (trzeba będzie zacząć budować tak, by budynki były o wiele bardziej wytrzymałe), czy służby zdrowia (powrót epidemii malarii, dżumy i cholery, które w Europie nie bez wysiłku opanowaliśmy), ale też dla energetyki.

Mijający rok 2018 był na świecie rekordowy pod względem upałów, ale w przyszłości będą one jeszcze bardziej uciążliwe, co odbije się na obciążeniu systemu energetycznego w związku ze wzmożonym zapotrzebowaniem na chłodzenie – chociaż pocieszające jest to, że z racji łagodniejszych zim, zapotrzebowanie na ciepło będzie odpowiednio mniejsze. Tymczasem niestabilność wód – powodzie i susze – stanowić będą poważne zagrożenie dla elektrowni węglowych (a pamiętajmy, że z węgla będziemy w Polsce korzystać jeszcze przez 200 lat) i atomowych, które stale potrzebują wody do chłodzenia. Wzrost poziomu wód uszkodzi, jeśli nie zniszczy, instalacje energetyczne na morzach. Na koniec oczywiście wspomniane huragany i nawałnice, które już teraz regularnie zrywają sieci energetyczne.

Po pierwsze – zarządzanie

Międzynarodowa Agencja Energii już teraz mówi o sposobach adaptacji systemów energetycznych do wymienionych powyżej zmian klimatu. Zmiany te zachodzą oczywiście globalnie, ale sposoby na dostosowanie się do nich powinny być dostosowane do lokalnych uwarunkowań. Pierwszy nasuwający się pomysł to zakopywanie sieci przesyłowych i dystrybucyjnych pod ziemią – pomysł ten co prawda już funkcjonuje w praktyce, ale z powodu kosztów wciąż łatwiej jest budować je na wolnym powietrzu, i to w przyszłości najprawdopodobniej się zmieni. Słupy jednak nadal będą potrzebne, ale podobnie jak budynki, będą one musiały zostać odpowiednio wzmocnione, by wytrzymywać ekstremalne burze. Konieczne będzie też prognozowanie obciążenia sieci i bieżące odświeżanie informacji o wpływie klimatu na istniejące i planowane aktywa we współpracy ze służbami meteorologicznymi.

Również zarządzanie popytem może mieć kluczowe znaczenie dla radzenia sobie z zakłóceniami dostaw energii elektrycznej. Aby rozwiązać problem niedoboru wody, przedsiębiorstwa energetyczne wyższego szczebla dokonywać będą recyklingu wody, gdy będzie to możliwe: niektóre mogą firmy wykorzystywać ścieki komunalne lub wodę morską zamiast coraz rzadszej wody słodkiej.

Dalszy rozwój wiedzy

Żeby ograniczyć wpływ zmian klimatu na infrastrukturę energetyczną, trzeba będzie ją gruntownie zmodyfikować. I tak, konieczne będzie dopasowanie turbin wiatrowych do szalejących wiatrów. Przez gwałtowne zmiany pogody uszkodzone mogą też zostać wszelkie rurociągi, które tak samo będą musiały być zastąpione nowymi, z bardziej wytrzymałych materiałów. Zasoby energetyczne będą coraz rzadsze i cenniejsze, tym bardziej urośnie ranga problemu wydajności energetycznej, to samo dotyczyć będzie kwestii oszczędzania wody. W ramach tego konieczne będzie stopniowe odchodzenie od wody w procesach chłodzenia na rzecz chłodzenia powietrzem. By w większym stopniu uodpornić się na wpływ zmian klimatu, ważne będzie między innymi dążenie do samowystarczalności za pomocą mikroinstalacji, ale też rozbudowywanie połączeń między regionami i państwami.

Wziąwszy pod uwagę doniosły fakt, że człowiek ma wpływ na klimat (co na szczęście dotyczy nie tylko jego niszczenia, ale i ratowania go), powstała osobna dziedzina nauki zwana geoinżynierią, czyli inżynierią klimatu. Oczywiście w pierwotnych zamysłach miała ona służyć badaniom jak wykorzystać zmiany pogodowe do celów militarnych, na przykład wywołując huragany na terytorium przeciwnika, ale trwają też badania nad ograniczaniem działania promieni słonecznych chociażby przez rozpylanie w stratosferze cząstek aerozoli siarczanów w celu obniżenia temperatury. Większość środowisk naukowych, ekologicznych i politycznych jest jednak zgodna: najprościej i najskuteczniej będzie w dalszym ciągu ograniczać emisje dwutlenku węgla.

Pesymistyczne scenariusze

Kolejne ośrodki naukowe alarmują, że starania na rzecz ograniczenia emisji dwutlenku węgla w dalszym ciągu są niewystarczające, a wymienione powyżej pomysły na adaptację do istniejących i przyszłych zmian klimatu optymistycznie zakładają, że wzrost globalnej temperatury nie przekroczy dwóch stopni Celsjusza. Jednak w związku z pędzącą po świecie falą populizmu, w kolejnych krajach wpychającej stery władzy w ręce ludzi, którzy zaprzeczają istnieniu zmian klimatu, coraz łatwiej sobie wyobrazić scenariusz, w którym próg ten zostanie przekroczony. Wzrost globalnej temperatury o cztery stopnie Celsjusza spowoduje w ekosystemach nieodwracalne zmiany i jak określają to naukowcy z amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk, Ziemia może w efekcie stać się „drugą Wenus”, miejscem nie nadającym się do życia.

Lepiej by było, gdyby nas nie było

Nawet jeśli istniałby konsensus co do tego, że zmiany klimatu są faktem, a ich winowajcą jest człowiek (swoją drogą, to niesamowite, że nie udało się osiągnąć nawet tego), trzeba by było znaleźć sposób, by niezbędne rozwiązania konsekwentnie wcielać w życie. Pisząc o skutkach zmian klimatu, warto się przyjrzeć ich praprzyczynom, które wynikają z ekonomicznej konstrukcji świata, gdzie wzrost gospodarczy uzależniony jest od emisji gazów cieplarnianych, czyli dorzucania kolejnych obciążeń planecie. W ten sposób ujawnił się samobójczy instynkt gospodarki opartej na wolnorynkowych prawach popytu i podaży – a najgorsze jest to, że nie znamy niczego lepszego. 

Sens niedawnej wypowiedzi sir Davida Attenborough w Katowicach był mniej więcej taki, że ludzkość dąży ku zagładzie, i uczciwie sobie na to zapracowała. Z racji tego, że w życiu najczęściej spełniają się czarne scenariusze, to jego przesłanie jest równie słuszne, co banalne. Niemniej, z okazji nadchodzących Świąt warto pokrzepić serce myślą, że odpowiednio szybko poznamy sposób, by pogodzić immanentną dla człowieka chciwość i pogoń za pieniądzem z troską o środowisko. Wszak znane są przypadki, że ludzie w swej masie porzucali swoje wcześniejsze przyzwyczajenia w imię wyższych wartości, których nie zawsze do końca rozumieli – w ten sposób działa przecież religia. Jednak patrząc na katastrofy, jakie do tej pory homo sapiens sprezentował tej planecie – od wielkich, jak wojny i degradacja środowiska, do małych, jak siostry Godlewskie – łatwo wysnuć wniosek, że dla Ziemi byłoby o wiele lepiej, gdybyśmy nigdy się na niej nie pojawili.