Głogowski: Brexit nie jest jeszcze przesądzony

30 czerwca 2016, 07:30 Infrastruktura

KOMENTARZ

Dr hab. Aleksander Głogowski

Uniwersytet Jagielloński

Wielką Brytanię i jej mieszkańców znam odkąd pamiętam. Pierwszy raz byłem w tym państwie w 1987 roku, potem kolejno lata 90te, 2000ne… Na zaproszenie the Jagiellonian Club in London gościłem w stolicy Zjednoczonego Królestwa w historycznym dniu referendum na temat wystąpienia z Unii Europejskiej. Śledziłem to wydarzenie rozmawiając z ludźmi, obserwując media i analizując to w oparciu o swoją wiedzę i doświadczenie. Poniżej przedstawiam garść refleksji.

Byłem chyba jednym z nielicznych polskich politologów, którzy przewidzieli takie a nie inne rozwiązanie referendum, czyli stosunkowo niewielką ale jednak przewagę zwolenników wyjścia z UE. Inni moi koledzy po fachu najwyraźniej nie wzięli pod uwagę bardzo ważnego czynnika: Anglia (a to ona jest najludniejszą częścią Zjednoczonego Królestwa) to nie tylko ani nawet nie przede wszystkim Londyn, Manchester, czy Liverpool, ale wieś. Sami Anglicy mówią, że właśnie prawdziwa Anglia to „countryside” i to owa wieś zdecydowanie zagłosowała za „leave”, co widać na przykładzie wyników z West Midlands. Widać również, że Walia podziela opinię Anglików co do tego, czym jest Unia Europejska.

Jak można uzasadnić to, że zachowawczy, niechętni do gwałtownych zmian Anglicy nagle zdecydowali się powiedzieć Brukseli „nie”? Należy pamiętać o tym, że Zjednoczone Królestwo posiada liczne klauzule opt-out, oraz wynegocjowany podczas akcesji „rabat”, który pozwala mu na płacenie mniejszych składek do brukselskiej kasy. Zatem od samego początku uczestnictwa w integracji europejskiej Londyn zachował dla siebie specjalny status. Jednak procesy jakich jesteśmy świadkami co najmniej od dyskusji nad „konstytucją dla Europy” która zaowocowała przyjęciem traktatu lizbońskiego zmierzają w Europie w kierunku, którzy może niepokoić nawet umiarkowanych euroentuzjastów brytyjskich. Chodzi o traktatowe i pozatraktatowe (czyli przez uzus) poszerzanie kompetencji ciał „ponadnarodowych” w tym zwłaszcza Komisji Europejskiej. Widomym symptomem tego zjawiska są ostatnie tyleż brutalne, co bezprawne naciski na Polskę pod pretekstem sporu o Trybunał Konstytucyjny oraz w sprawie przyjęcia tzw. „uchodźców” przez państwa członkowskie. Dla posiadających choć trochę zdolności obserwowania są to wyraźne sygnały ostrzegawcze, że Unia Europejska z punktu widzenia brukselskiej biurokracji powinna przyspieszyć proces przekształcania się w państwo federacyjne (w nowomowie to się nazywa „pogłębianiem integracji” lub „więcej Europy w Europie”). Dla Brytyjczyków takie działania od zawsze były nie do zaakceptowania i można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że „Stanów Zjednoczonych Europy” nie akceptuje nawet spora część z głosujących za pozostaniem w UE.

Kolejna kwestia, na którą należy zwrócić uwagę to to jak Brytyjczycy postrzegają swoją dalszą koegzystencję z Brukselą. Głosy zakładające kompletny rozwód są w zdecydowanej mniejszości. Większość analityków wolałaby raczej relacje zbliżone do tych, jakie posiada Norwegia (czyli członek Europejskiego Obszaru Gospodarczego). Oznacza to udział we wspólnym rynku, swobodny przepływ kapitału, towaru, usług i osób, ale bez ciągle poszerzającego swój zakres przedmiotowy prawodawstwa w sferze politycznej, oraz krytykowanego nad Tamizą wciąż poszerzającego swoje kompetencje Trybunału Sprawiedliwości UE. Upraszczając, Londyn chciałby tej „drugiej prędkości integracji europejskiej”, zamiast tworzenia przymusowego europaństwa. Czy to się uda zrealizować? Zdecydowanie takie rozwiązanie byłoby z ekonomicznego punktu widzenia najmniej dotkliwe i dla Londynu i dla Brukseli. Byłoby także zdecydowanie najmniej dotkliwe dla Polaków pracujących w UK i ich rodzin: nie byłoby niebezpieczeństwa utraty miejsc pracy oraz zarabiania na drobnym handlu, a także dla prowadzenia działalności gospodarczej zarejestrowanej w UK. Podobnie nie byłoby zagrożenia dla osób, które planują czasową lub stałą emigrację na Wyspy. Pojawia się jednak pytanie: czy Bruksela będzie chciała przystać na ten „aksamitny rozwód”, czy też postanowi „ukarać Londyn” by odstraszyć potencjalnych naśladowców? Ta druga opcja oznaczałaby wykluczenie UK ze wspólnego obszaru gospodarczego, a więc wprowadzenie ceł i taryf importowych, ograniczenie swobody przepływu kapitału, towarów, usług i osób. Dla Polaków w UK oznacza to pewne ryzyko w postaci wprowadzenia obowiązkowych pozwoleń na pracę (czyli powrotu do stanu z przed 2004 roku). Niektóre osoby będą mogły tego uniknąć, ubiegając się o status rezydenta lub o obywatelstwo, jeśli spełniły stosowne wymagania ustawowe związane z czasem legalnego pobytu. Co ważne, masowym powrotem Polaków do domów nie są zainteresowani… brytyjscy wyborcy. Wyjazd tak licznej grupy mieszkańców doprowadziłby do zapaści na rynku nieruchomości, który tradycyjnie w UK jest uważany za dobry interes. Całkowita izolacja gospodarcza Wielkiej Brytanii oznaczałaby dla Londynu krach gospodarczy o nie dającej się przewidzieć skali. Już obecnie USA odrzucają możliwość dopuszczenia UK do porozumienia TTPS co w razie jego zawarcia zostawiłoby Wielką Brytanię na marginesie biznesu światowego… a to czyni zerwanie współpracy z UE w ramach EOG (lub czegoś na jego wzór) nieprawdopodobnym.

Rola Polski i innych państw naszego regionu powinna teraz polegać na hamowaniu radykalnej retoryki Junckera i spółki i graniu na zwłokę. Proces wystąpienia UK z Unii Europejskiej oficjalnie nawet się nie rozpoczął. By stał się możliwy na gruncie traktatu lizbońskiego, Wielka Brytania musi taką wolę notyfikować w Brukseli by rozpoczął się proces negocjacyjny, na który obydwie strony mają dwa lata. Jeśli do tego czasu nie osiągnie się kompromisowych rozwiązań, to Zjednoczone Królestwo pozostanie poza strukturami UE bez jakichkolwiek ram prawnych. Co ważne, referenda w Wielkiej Brytanii nie są z mocy prawa wiążące. Wymagana jest zgoda Parlamentu, a na to najwyraźniej trzeba będzie jeszcze poczekać. W swoim „pożegnalnym” przemówieniu premier David Cameron zapowiedział, że przekaże urząd szefa rządu na planowanym na początek października zjeździe Partii Konserwatywnej. Opozycyjna Partia Pracy najprawdopodobniej będzie dążyć do przedterminowych wyborów, licząc na to że wygrają w niej siły zorientowane na pozostanie w UE. Nie jest to bez szans, zważywszy na większościową ordynację wyborczą i kształt okręgów wyborczych. Jeśli jednak wszystkie te elementy zostaną spełnione, to nie oznacza to jeszcze tragedii dla Polski. Powinniśmy wraz z innymi  państwami naszego regionu starać się walczyć o to, by status Wielkiej Brytanii względem Unii Europejskiej był jak najbliższy temu jaki posiada Norwegia. Rzeczpospolita ma w tym kilka swoich interesów. Przede wszystkim doraźnie ochroni to miejsca pracy Polaków na Wyspach Brytyjskich, oraz możliwość wyjazdów zarobkowych dla kolejnych naszych rodaków, a także możliwość robienia interesów. Ma to jeszcze jeden wymiar, bardziej długofalowy: Polska za cztery lata przestanie być beneficjentem środków unijnych, a zacznie być płatnikiem netto. Obserwujemy co raz większą tendencję do tworzenia „państwa europejskiego”, które opierać się ma na systemie wartości bardzo odległym od tego na czym była oparta skuteczna integracja europejska na etapie jej początków, a więc nie na wartościach chrześcijańskich, ale na rozumianej lewicowo koncepcji wolności. Zatem Polska nie powinna się w żadnym wypadku obawiać „Europy dwóch prędkości”, jeśli „bycie w twardym jądrze” miałoby oznaczać przymusową transformację naszego kraju w państwo lewicowo-liberalne, a mówiąc ściśle w lewicowo-liberalny kanton lewicowo-liberalnej federacji. Natomiast utrzymywanie bliskich relacji gospodarczych z tą federacją na takich zasadach, jakie posiada obecnie Norwegia, a zapewne także będzie posiadać Wielka Brytania leży jak najbardziej w naszym państwowym, narodowym interesie, którego obrona jest podstawowym obowiązkiem opłacanych z naszych podatków polityków. Taka współpraca pozwoli nam z jednej strony czerpać korzyści z uczestnictwa we wspólnym rynku, (a do wyrównania dochodów z Zachodem, szczególnie w dostępie do zachodniego rynku pracy) bez konieczności niszczenia fundamentów aksjologicznych na jakich budujemy od 1050 lat naszą wspólnotę. Wielka Brytania przeciera zatem szlak dla kolejnych państw, dla których biurokratyczna struktura ze stolicą w Brukseli nie jest rozwiązaniem optymalnym, gdyż najlepiej walczy z problemami, które sama sztucznie tworzy (często są to problemy nieistniejące w świecie rzeczywistym). Jeśli nie ma szans na to, żeby cała Unia Europejska się zreformowała i wykonała „krok wstecz” do momentu, kiedy nie było w niej silnych tendencji odśrodkowych (czyli do traktatu z Maastricht) a na to wskazują buńczuczne i dalekie od zdrowego rozsądku wypowiedzi eurokratów: żądanie natychmiastowej finalizacji Brexitu oraz „pogłębienia integracji”, to należy przygotować się na realizację „oddolnego” przekształcenia struktury w dwupoziomową. Oznaczałoby to coś w rodzaju „nowego Maastricht” gdzie z jednej strony byłoby duże państwo „europejskie” a z drugiej liczna grupa państw którym tak głęboka integracja nie jest do niczego potrzebna, a wystarczy bliska współpraca gospodarcza.