Gorgol: Brexit to złe wieści dla Londynu, Brukseli i Warszawy

24 czerwca 2016, 20:30 Bezpieczeństwo

KOMENTARZ

Patryk Gorgol

Współpracownik BiznesAlert.pl

Premier Wielkiej Brytanii David Cameron przekonał się wczoraj, jak cienka jest linia pomiędzy byciem geniuszem politycznym ogrywającym wszystkich (opozycję w Zjednoczonym Królestwie przy udziale postulatu rozpisania referendum, elektorat antyunijny strasząc złą Brukselą i pozyskując głosy, zaś Brukselę poprzez skłonienie do ustępstw antyunijnym lub wahającym się elektoratem), a nieodpowiedzialnym politykiem, potencjalnym grabarzem Zjednoczonego Królestwa stawiającego wyżej swoje polityczne ambicje nad interes wspólnoty (przegrane referendum, zagrożenie jedności Królestwa, potencjalna marginalizacja znaczenia Zjednoczonego Królestwa w świecie).

Wychował sobie demona (antyeuropejski populizm), którego na końcu wyzwał na pojedynek, jednak nie był w stanie go okiełznać i przegrał. Pokerowe zagrywki do tej pory się udawały, ale kolejna rozgrywka w stylu all in zakończyła się ostateczną porażką i wyproszeniem ze stołu. Stąd zapowiadana dymisja.

I Unia, wraz ze swoimi instytucjami, przegrała. Elity są uśpione, żyją w świecie oderwanym od rzeczywistości, która dynamicznie ewoluuje. Jednocześnie jednak największym przegranym jest premier Cameron myślący, iż cały ten proces ma pod kontrolą.

Ogłoszenie wyników referendum nie oznacza automatycznego wyprowadzenia Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej. Przed nami żmudne i niekrótkie negocjacje na temat warunków wyjścia, a może nawet próba odkręcenia tego procesu przez brytyjskich i unijnych polityków. Przypuszczam, że zarówno UE, jak i Zjednoczone Królestwo – koniec końców – będą zainteresowane utrzymaniem w jakiejś formie swobód przepływu towarów, usług i kapitału czy wspólnym czerpaniem korzyści z handlu, dlatego kwestia Brexitu nie jest jeszcze przesądzona. Może się okazać, iż w nowych okolicznościach referendum zostanie przeprowadzone raz jeszcze lub Zjednoczone Królestwo wyjdzie formalnie z Unii, ale tak naprawdę będzie związane dotychczasowymi regulacjami lub otrzyma status w stylu państwa EOG.

Z perspektywy Londynu Brexit oznacza nieunikniony spadek wpływu Zjednoczonego Królestwa na rozwój wypadków na kontynencie, możliwe osłabienie gospodarki (ucieczka z City? Powrót barier celnych? Spadek eksportu?), powrót do czasów sprzed II wojny światowej, jeżeli nie sprzed I wojny światowej, lecz bez wszechpotężnej floty wojennej i bezkonkurencyjnego handlu m.in. z koloniami. Taka polityka mogła być skuteczna w XIX wieku i na początku XX wieku, lecz w XXI wieku natrafi na poważne bariery i równie silnych, jeżeli nie silniejszych od siebie, konkurentów. Londyn przesuwa się może nie w stronę przedmiotu europejskiej gry, jednakże nie będzie już jednym z głównych rozgrywających.

Powodów do radości nie ma także w Brukseli. Wizerunkowa katastrofa, kolejny dowód na oderwanie Brukseli od rzeczywistości, w której problem imigracji ma znaczenie, budzi obawy konserwatywnego elektoratu,, a Bruksela nawet nie potrafi przekonać obywateli Zjednoczonego Królestwa, choć fakt, że głównie starszych, że lepiej z wyzwaniami mierzyć się razem, aniżeli osobno. Unia musi przemyśleć formułę.

A to z kolei oznacza problemy dla Warszawy. Byliśmy – ponad podziałami politycznymi – zwolennikami pozostania Londynu w Unii Europejskiej, bo perspektywa Londynu niejednokrotnie była zbliżona do tej prezentowanej przez Polskę. Nawiasem mówiąc nie miało to doniosłego znaczenia w tej sytuacji, gdyż to nie stanowisko polskich władz, mniejsze czy większe ustępstwa w sprawach zasiłkowych czy postępowanie KE wobec Polski, miały wpływ na takie, a nie inne, głosowanie obywateli Zjednoczonego Królestwa. Wpływ miała skuteczna, populistyczna kampania i brak chwytliwej odpowiedzi ze strony Remain.

Wracając jednak do Polski, problem w tym, że istnieje poważne zagrożenie, iż Unia podzieli się na dwie grupy państw – tych, którzy chcą w niej być na starych zasadach lub żądają ograniczenia kompetencji UE, oraz na tych, którzy będą chcieli, uciekając do przodu, się ściśle integrować i iść w stronę federacji. De facto oznacza to podział na dwie Europy, a obecnie – prawdopodobnie – znaleźlibyśmy się w tej pierwszej grupie. Najbogatsze państwa mogą zdecydować się na drugą grupę, a to o tyle istotne, iż wyjście Zjednoczonego Królestwa może oznaczać zmianę budżetu europejskiego, a ten w obecnej perspektywie budżetowej jest dla Polski bardzo korzystny. W dodatku Brexit oznacza bankructwo koncepcji oparcia swoich sojuszy w Unii Europejskiej na Londynie, gdyż Londynu za jakiś czas w Unii może nie być. A Grupa Wyszehradzka, przy całym szacunku dla dorobku i istotności tejże Grupy, to jednak nie jest ani grupa specjalnie jednolita, ani potężna w ramach polityki europejskiej. Oparcie sojuszu na Wiktorze Orbanie może nas, o ironio, uchronić przed sankcjami, ale nie gwarantuje realizacji polskiego interesu narodowego. Brak Zjednoczonego Królestwa oznacza więcej władzy w Paryżu i Berlinie.

Szampanem za to raczą się w Moskwie, bo łatwiejsze będą rozgrywki ws. energetycznych czy sankcyjnych. Na pewno życzliwym okiem patrzeć będą na siły chcące wykoleić projekt europejski.