Jakóbik: Czy Polska zamieni gaz z Rosji na norweski?

1 grudnia 2015, 08:08 Energetyka

KOMENTARZ

Statek do regazyfikacji LNG (FSRU) firmy Hoegh LNG
Statek do regazyfikacji LNG (FSRU) firmy Hoegh LNG

Wojciech Jakóbik

Redaktor naczelny BiznesAlert.pl

Norwegia – z resztą nie po raz pierwszy – wygłasza ważną deklarację. Norweski minister ds. ropy naftowej Tord Lien przekonuje, że jego kraj może stać się głównym dostawcą gazu ziemnego do Europy. Oczekuje jednak konkretnych deklaracji zapotrzebowania, które zabezpieczą inwestycje niezbędne do realizacji tego celu. To okazja, aby Polska ustawiła się w kolejce.

Nowy rząd w Warszawie zapowiada zwiększenie dywersyfikacji źródeł dostaw gazu do Polski poprzez dalszą rozbudowę infrastruktury: trzeci zbiornik terminala LNG, który zwiększy jego przepustowość z 5 do 7,5 mld m3 rocznie; budowę gazociągu do Danii o nieznanej na razie przepustowości. Pojawił się także pomysł budowy drugiego gazoportu w okolicach Trójmiasta.

Nowa infrastruktura ma pozwolić na to, by w 2022 roku, gdy kończy się obecna umowa na dostawy gazu od Gazpromu, zmniejszyć zależność od tego dostawcy, który sprawia kłopoty i – co ustaliła Komisja Europejska – nadużywa swojej pozycji na rynku Europy Środkowo-Wschodniej. Polska zakontraktowała 10 mld m3 od Gazpromu, z czego około 80 procent jest objęte przymusem odbioru lub zapłaty (take or pay – TOP). Wydobywamy około 5 mld m3 rocznie. Zużywamy 15 mld m3. Zakontraktowaliśmy 1,5 mld m3 z Kataru. To przekontraktowanie można usunąć skupiając się na zakupach w Rosji, co z przyczyn politycznych byłoby błedem, lub poprzez zmniejszanie TOP w umowie z Gazpromem. Alternatywa norweska może być dobrym argumentem w negocjacjach. Będzie to już kolejny argument, bo władze terminala LNG w Świnoujsciu poinformowały BiznesAlert.pl, że toczą się także rozmowy o dostawach gazu skroplonego z USA.

Norwedzy argumentują, że rozwój wydobycia gazu ziemnego z ich złóż na poczet eksportu do Europy, to idealny plan w kontekście polityki klimatycznej. Gaz emituje jedną trzecią CO2 emitowanego przez węgiel. Jest także paliwem do elektrociepłowni, które skutecznie współpracują, jako uzupełnienie energetyki odnawialnej, co sprawdza się na przykład w Niemczech. Oslo potrzebuje jednak jasnych deklaracji po stronie popytowej w Europie. Jeżeli ma inwestować w rozwój wydobycia, który jest przy taniej ropie naftowej, mało rentowny, to musi mieć gwarancję rynku zbytu na pozyskany w ten sposób surowiec. Chodzi o drogie prace na Morzu Barentsa, gdzie panują trudne warunki.

Z polskiego punktu widzenia deklaracja Norwegów jest korzystna, bo jest okazją do tego, aby wzmocnić bezpieczeństwo energetyczne kraju, poprzez import gazu z nowego kierunku. Ceny dostaw od norweskiego Statoila mogą być konkurencyjne do rosyjskich, a co ważniejsze, kontrakty mogą być bardziej elastyczne, niż skostniała umowa z Gazpromem uwzględniającą niekorzystną dla Polaków klauzulę take or pay. Źródło norweskie może dać konkurencyjne dostawy LNG na rzecz zapełnienia terminala w Świnoujściu surowcem, co będzie konieczne dla utrzymania jego rentowności, jeżeli Warszawa nie zechce sięgnąć po subsydia.

W tym kontekście deklaracje przedstawicieli rządu o całkowitej rezygnacji z dostaw gazu z Rosji w długim terminie brzmią bardziej realnie. Celem nie jest rezygnacja z dostaw rosyjskich sama w sobie. Mogą się one odbywać, pod warunkiem, że przestaną być narzędziem nacisku politycznego i problemów dla polskiego sektora gazowego. Na przełomie wieku mieliśmy już szansę na skorzystanie z norweskiej alternatywy, ale ze względu na kryterium najniższej ceny, wybraliśmy wzrost dostaw od Gazpromu. To była krótkowzroczność. Krach cen ropy naftowej pokazał, że LNG może być konkurencyjne w stosunku do dostaw z Rosji. Niewykluczone, że jest tak obecnie nawet w przypadku odsądzanego od czci kontraktu katarskiego. Kryzys na Ukrainie pokazał po raz kolejny, że cena nie jest najważniejsza.

Norwedzy znów kładą ofertę na stole. Czy Polska z niej skorzysta?