Jakóbik: Ostateczny cios, który może nie nadejść. O sankcjach UE na rosyjskie węglowodory

23 lutego 2015, 08:40 Energetyka

KOMENTARZ

Gazociągi Rosjan oplatają region Europy Środkowo-Wschodniej.

Wojciech Jakóbik

Redaktor BiznesAlert.pl

Gazprom potwierdza, że śle do samozwańczych republik na wschodzie Ukrainy gaz w ilości 12 mln m3 dziennie. W ten sposób wyjmuje terytoria zajęte przez swoich bojowników spod zwierzchnictwa Kijowa także w sektorze energetycznym.

Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa to sztuczne twory utrzymywane przez Rosję na terenach zajętych przez jej bojowników w ukraińskim Donbasie. Ich przedstawiciele potwierdzają już, że przestali płacić za dostawy gazu od ukraińskiego Naftogazu, a surowiec z Rosji realizuje w pełni ich zapotrzebowanie. Nie wrócili do opłacania dostaw ukraińskich pomimo naprawy uszkodzonego podczas walk gazociągu przez Ukraińców. Chwilowa przerwa dostaw stała się pretekstem dla Rosjan, aby przełączyć Donbas na bezpośrednie dostawy z Rosji. Moskwa może teraz odcinać Kijów od dostaw gazu bez negatywnych konsekwencji dla subsydiowanego przez nią regionu. Sam obszar kontrolowany przez jej bojowników staje się także niewrażliwy na groźby zakręcenia kurka z gazem i odcięcia dostaw energii ze strony Kijowa. Naftogaz przestaje być pośrednikiem w relacjach między Gazpromem a na prędce założonymi firmami energetycznymi DNR i ŁNR.

Rosyjskie surowce energetyczne są istotnym źródłem dochodów dla rosyjskiego budżetu ale i narzędziem utrzymywania zależności politycznej podmiotów, które kupują je w Rosji. Jeżeli kryterium oceny tej zależności miałaby być tylko niska cena dostaw, to największym wygranym takiego stanu rzeczy jest Aleksandr Łukaszenka, prezydent Białorusi, który dostaje gaz po najniższej w Europie, subsydiowanej z rosyjskiego budżetu cenie 167 dolarów za 1000 m3 (2014 rok). Niepokorna Polska płaci przy obecnym spadku ceny ropy, a razem z nią uzależnionej od niej cenie gazu w umowie z Gazpromem, około dwa razy więcej. Problem polega na tym, że Łukaszenka utrzymał niską cenę dostaw w zamian za oddanie sektora gazowego pod kontrolę Gazpromu. Białoruskimi gazociągami zarządza obecnie Gazprom Belarus, a Mińsk jest już przedmiotem a nie podmiotem tej kooperacji, podobnie jak samozwańcze republiki Donbasu.

Jedynie uderzenie w węglowodory, jako źródła dochodów i wpływów politycznych Rosji w Europie, pozwoli Unii Europejskiej na wywarcie nowego nacisku na Moskwę, który być może skłoni ją do rewizji polityki na Ukrainie. Nadal zależna od rosyjskiego gazu Europa nie może odciąć się od jego dostaw, więc narzędziem nacisku powinno być śledztwo antymonopolowe przeciwko Gazpromowi, które według deklaracji Komisji Europejskiej powinno obecnie przyspieszyć. Jak udowadnia dr Andreas Umland, niemiecki naukowiec z Instytutu Współpracy Euroatlantyckiej w Kijowie, Stary Kontynent może jednak odciąć się od dostaw rosyjskiej ropy naftowej, bez negatywnych skutków dla swojej gospodarki. Dlatego Europa powinna w dalszej kolejności rozważyć embargo na rosyjską ropę naftową. Podobne obostrzenia wprowadziła wobec Iranu a braki wyrównała dostawami ze światowych rynków. Zakładając, że rozmowy atomowe z tym krajem powiodą się, irański surowiec może być jednym z narzędzi uzupełnienia niedoborów spowodowanych odcięciem dostaw z Rosji.

W ten sposób Europa rozbroiłaby broń energetyczną Rosji, zanim ta użyłaby jej przeciwko krajom wspierającym stanowczą politykę w obliczu inwazji Rosjan na Ukrainie. Niestety na taki scenariusz nie zanosi się. W szkicu koncepcji Unii Energetycznej do którego dotarł Reuters autorzy zalecają „rewizję relacji energetycznych z Rosją w odpowiednim czasie w oparciu o warunki rynkowe, ochronę środowiska i interesy obu stron”. To wróżba resetu w relacjach energetycznych pomimo wydarzeń nad Dnieprem.

W zamian twórcy koncepcji mają proponować zbliżenie w relacjach energetycznych z Ukrainą. To droga donikąd, czego przykładem jest polityka węgierska. Gazociągi Węgrów, które razem z polskimi, rumuńskimi i słowackimi, mogą posłużyć do zmniejszania zależności Ukrainy od rosyjskiego gazu nie posłużą do sprzedaży rosyjskiego gazu nad Dniepr. Węgry nie będą odprzedawać (reeksportować) Ukrainie rosyjskiego gazu – zapowiedział w minioną środę premier Węgier. Powiedział też, że Budapeszt nie poprze inicjatywy Unii Europejskiej w sprawie utworzenia europejskiej Unii Enegetycznej. Zdaniem Orbana Unia Energetyczna oznacza rezygnację z suwerenności poszczególnych państw.

W ten sposób wpływ polityczny Rosji budowany w oparciu o zależność energetyczną, widoczną na przykładzie Węgier, przełamuje wszelkie wysiłki Brukseli na rzecz uwspólnotowienia polityki energetycznej i pomocy sektorowej Ukrainie. Bez obostrzeń dla rosyjskich węglowodorów sytuacja się nie zmieni. Na te nie zanosi się, a zatem po gazowej Jałcie należy spodziewać się rychłego odprężenia w relacjach energetycznych Unii Europejskiej z Rosją. Istotnym narzędziem wpływu na Rosję byłoby także wykluczenie jej z bankowego systemu SWIFT, choć perspektywy wdrożenia takiej sankcji są równie mgliste.

W tej sytuacji Polsce pozostaje kontynuacja prac Gaz-Systemu na rzecz uruchomienia nowego gazociągu na granicy z Ukrainą, który zapewni możliwość udostępnienia większych ilości gazu naszemu wschodniemu sąsiadowi. Zyskiem dla Polaków będzie opłata za realizację tej usługi oraz dostęp do kolejnego rynku zbytu dla LNG z budowanego terminala w Świnoujściu.

Sytuację może zmienić tylko jeszcze bardziej agresywna polityka Rosji. Ostatni zamach bombowy w Charkowie na manifestantów w rocznicę krwawych wydarzeń na Majdanie z 22 lutego 2014 roku świadczy o tym, że to nie koniec destabilizacji Ukrainy. Jeżeli Charków znajdzie się w rosyjskiej strefy wpływów, razem z nim pod kontrolę Rosjan dostanie się ostatni gazociąg tranzytowy kontrolowany przez Kijów. Wtedy strumień gazu nad Dniepr może wyschnąć, a winą zostaną obarczeni anonimowi „seperatyści”. Wtedy koszty ustabilizowania sytuacji dla Europy dodatkowo wzrosną.