Jakóbik: Rosyjski ślad w belgijskich atakach?

29 marca 2016, 07:30 Atom

KOMENTARZ

Elektrownia jądrowa Doel. Fot. Wikimedia Commons
Elektrownia jądrowa Doel. Fot. Wikimedia Commons

Wojciech Jakóbik

Redaktor naczelny BiznesAlert.pl

22 marca doszło do zamachów terrorystycznych w Brukseli. Media obiegła informacja, że zagrożone atakiem są belgijskie elektrownie atomowe. Zginął rzekomo ochroniarz jednej z nich. Prawie oficjalną stała się teza, że Państwo Islamskie chce doprowadzić do wybuchu jądrowego w centrum Europy. Możliwości jest jednak więcej.

W dniach 31.03-1.04 tego roku odbędzie się Szczyt Bezpieczeństwa Nuklearnego. Przywódcy świata będą rozmawiać o tym, w jaki sposób zabezpieczyć światowy arsenał jądrowy przed możliwością penetracji przez terrorystów. Kolacja robocza i seria paneli dyskusyjnych odbędą się w Waszyngtonie. Po atakach terrorystycznych w Belgii, których istotnym elementem było zainteresowanie przestępców instalacjami nuklearnymi, temat bezpieczeństwa aktywów jądrowych będzie tym chętniej omawiany.

Wbrew informacjom kolportowanych w mediach całego świata za belgijskim tabloidem Derniere Heure, zabity przez nieznanych sprawców ochroniarz pracujący rzekomo w elektrowni Doel nie został okradziony z przepustki uprawniającej do wstępu na teren obiektu. Bruksela nie wiąże oficjalnie zabójstwa z atakami terrorystycznymi z marca w Belgii, ani we Francji z listopada zeszłego roku. Ochroniarz nie pracował na terenie elektrowni, tylko w ośrodku badań nad wykorzystaniem materiału radioaktywnego we Fleurus. Faktem jest jednak, że terroryści schwytani w związku z atakami w Paryżu, fotografowali dom dyrektora tego ośrodka, odpowiednika polskiego Narodowego Centrum Badań Jądrowych. Media wielokrotnie już przytaczały informacje o tym, że dwóch pracowników elektrowni Doel wyjechało do Syrii walczyć po stronie Państwa Islamskiego. W 2013 roku doszło do kradzieży z laboratorium obiektu. W 2014 roku spuszczono olej z turbiny reaktora i spowodowano zatrzymanie jego pracy na pięć miesięcy. Do 11 marca tego roku obiekt nie był chroniony bronią palną. Pomimo kolejnych incydentów, belgijskie instalacje jądrowe były źle chronione. Możliwe, że terroryści chcieli skorzystać z tej luki.

Terroryzm nuklearny czy przeciwko energetyce jądrowej?

Nie należy jednak z góry zakładać, że zamierzali doprowadzić do skażenia jądrowego. Jak wskazują na naszych łamach Adam Rajewski i Michał Rybak, byłoby to trudne. Niekoniecznie chodziło o to, aby zagrozić instalacjom nuklearnym, Możliwe, że terroryści sondowali możliwość kradzieży materiału radioaktywnego i zbudować własną bombę atomową, albo brudną bombę, na potrzeby kolejnego aktu terroru. Według Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej terroryzm nuklearny to realne zagrożenie. To także byłoby trudne, ze względu na promieniotwórczość materiału, która utrudniłaby jego bezpieczny transport, pod warunkiem, że udałoby się go ukraść z obiektu. Istnieje jeszcze trzecia możliwość. Poprzez urealnienie groźby ataku na elektrownię jądrową, terroryści mogli zechcieć zaatakować wiarygodność energetyki jądrowej w Belgii, a co za tym idzie w całej Unii Europejskiej.

Co najmniej od 2014 roku wojna hybrydowa toczy się także w energetyce. Mnogie przykłady ataków terrorystycznych na infrastrukturę energetyczną Azerbejdżanu, Gruzji, Turcji i Ukrainy pozwalają wywnioskować, że ich celem nie było fizyczne uszkodzenie gazociągów, ropociągów, ani elektrowni jądrowych. Oto przykłady. Ataki na rurociągi przesyłające gaz i ropę przez Azerbejdżan, Gruzję i Turcję miały podważyć wiarygodność dywersyfikacji dostaw węglowodorów do Europy z wykorzystaniem tego szlaku. Wielokrotne detonacje ładunków na gazociągu Urengoj-Pomary-Użhorod ślącym przez Ukrainę surowiec z Rosji do Unii Europejskiej był argumentem używanym przez Rosjan do utrwalenia przekonania o niepewności szlaku ukraińskiego, co zwiększało atrakcyjność alternatywnego połączenia, np. za pomocą nowego gazociągu Nord Stream 2. Wysadzenie połączenia elektroenergetycznego między Ukrainą kontynentalną a okupowanym Krymem miała podważyć Kijów, jako wiarygodnego dostawcę energii elektrycznej dla mieszkańców półwyspu i przekonać ich do kosztownej przebudowy infrastruktury na potrzeby integracji z Federacją Rosyjską. Niewyjaśnione usterki w elektrowniach jądrowych na Ukrainie posłużyły rosyjskim mediom do snucia wizji drugiego Czarnobyla na Ukrainie. W podobnym celu rozprzestrzeniane są nieprawdziwe informacje o tym, że uniezależnienie tamtejszych obiektów od paliwa nuklearnego z Rosji, na korzyść dostaw od amerykańsko-japońskiego Westinghouse, grożą katastrofą jądrowa. To atak na reformę sektora na rzecz uniezależnienia go od rosyjskiego Rosatomu. Terroryści – kurdyjscy komuniści, bojownicy z Donbasu lub po prostu nieznani sprawcy – próbowali podważyć wiarygodność szlaków tranzytowych lub danej technologii. Można snuć teorie, że głoszone przez nich powody ataków były jedynie pozorami kryjącymi rzeczywiste intencje ukrytych w cieniu mocodawców. Czy podobnie było w przypadku belgijskich elektrowni jądrowych?

Plan na dziesięć lat do przodu?

Nie wiemy, jaki był prawdziwy cel działań terrorystów. Jeżeli sprawcy z Państwa Islamskiego rzeczywiście walczyli o stworzenie Kalifatu i zwycięstwo islamu w Europie, to wywarcie poczucia zagrożenia atakiem na elektrownie byłaby działaniem wspierającym akty terroru, wymierzonym w ludność cywilną, które mają pacyfikować opinię publiczną. Możliwe jednak, że podobnie jak w przypadku podmiotów na Ukrainie czy Kaukazie, są jedynie narzędziem realizacji interesów określonego aktora narodowego. Wtedy można pokusić się o głębszą interpretację. Jeżeli za działaniami przeciwko belgijskim instalacjom jądrowym stoi Rosja, na co obecnie nie ma dowodów, mogły one służyć podważeniu wiarygodności całego sektora wytwórstwa energii. Energetyka jądrowa rozwijana bez udziału rosyjskich firm jest zagrożeniem dla interesów Federacji Rosyjskiej, bo zmniejsza zależność od dostaw węglowodorów.

Belgia jest dobrym przykładem. W sumie siedem reaktorów jądrowych w Doel i Tihange to 28 procent mocy wytwórczych tego kraju. Mimo to, do 2025 roku zamierza zamknąć obie elektrownie. Alternatywą mógłby być węgiel, gdyby nie polityka klimatyczna Unii Europejskiej. Być może Belgowie chcieliby zbudować nową elektrownię jądrową, ale tutaj na drodze mogą stanąć właśnie obawy o bezpieczeństwo. Pozostaje do dyspozycji mieszanina nowych mocy z odnawialnych źródeł energii oraz gazu. Te drugie mogłyby być zasilane na przykład tanimi i stabilnymi dostawami z Nord Stream 2.

Wojna hybrydowa przeciwko energetyce jądrowej, która toczy się na Ukrainie, mogła przenieść się już do Unii Europejskiej. W krytyce tej gałęzi energetyki organizacje ekologiczne podnoszą argumenty z zakresu bezpieczeństwa. Oprócz racji ekonomicznych mogą one przemówić do europejskiej opinii publicznej. Ataki w Belgii podważą wiarygodność projektu nowej elektrowni jądrowej na Wyspach Brytyjskich – Hinkley Point C. Jest on krytykowany ze względu na wysokie koszty sięgające we wstępnych szacunkach 18 mld funtów. Mimo to Hinkley ma poparcie rządów w Paryżu i Londynie. Francuski EDF jest wykonawcą. Downing Street zapewniło projektowi kontrakt różnicowy, który Komisja Europejska uznała za zgodny z zasadami pomocy publicznej.

Sekretarz ds. energetyki i zmian klimatu Amber Rudd uznała, że Unia Energetyczna zabezpieczy Wielką Brytanię przed szantażem energetycznym ze strony Rosji. Brytyjczycy zamierzają do 2025 roku zrezygnować całkowicie z energetyki węglowej. To ten sam rok, w którym Belgowie wyłączą Doel i Tihange. Brytyjskie bloki węglowe mają w założeniach zostać zastąpione przez niskoemisyjny gaz łupkowy i zeroemisyjną elektrownię jądrową (do 7 procent zapotrzebowania w 2025 roku). Brytyjska inwestycja może nadal przegrać na szpaltach europejskiej prasy. Przeciwnicy Hinkley Point dzięki zdarzeniom w Belgii zyskują nowy oręż do walki. Argumenty z zakresu bezpieczeństwa i ekologii przemawiają do zachodnich Europejczyków. Jeżeli plan Rudd się nie powiedzie, ekolodzy zablokują wydobycie z łupków i budowę Hinkley Point. Bez węgla Brytyjczycy będą skazani na import gazu, na przykład przy wykorzystaniu Nord Stream 2. Tak się składa, że według szefa Gazpromu Aleksieja Millera zapotrzebowanie na nowy gaz w Europie pojawi się właśnie w 2025 roku.

Is fecit cui prodest?

Rosjanie nie muszą mieć nic wspólnego z działaniami wokół belgijskiego sektora jądrowego, ale na pewno mają one korzystny wpływ na ich interesy energetyczne. Czy winny jest ten, kto odniósł korzyść? Szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Wasilij Hrycak ocenił w wykładzie dla studentów Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, że nie byłby zaskoczony, gdyby w przyszłości okazało się, że za eksplozjami w Brukseli stała Federacja Rosyjska, i że były one elementem wojny hybrydowej. Głowa Kancelarii Prezydenta Rosji Siergiej Iwanow uznał to za nonsens. Użył on mocnych słów, uznając Hrycaka za wariata i degenerata. Może szef ukraińskich służb postawił złą tezę, pomimo faktu, że wśród nacji europejskich wstępujących w szeregi Państwa Islamskiego najwięcej jest Rosjan. Czy jednak Kreml ma coś wspólnego z zamieszaniem wokół belgijskich elektrowni? Czy zwiększy ono atrakcyjność Nord Stream 2 i rosyjskiego gazu w Europie, pomimo utrzymującego się napięcia?