Jakóbik: Zachód kupuje czas dla Ukrainy

6 maja 2014, 05:00 Energetyka

KOMENTARZ

Wojciech Jakóbik

Redaktor naczelny BiznesAlert.pl

Po burzy informacyjnej odnośnie gazowego wymiaru kryzysu ukraińskiego ostatnich miesięcy czeka nas najwyraźniej krótka przerwa. Będzie to jednak cisza przed następną, jeszcze potężniejszą nawałnicą.

W Warszawie podczas spotkania przedstawicieli Komisji Europejskiej, Ukrainy i Rosji nie doszło do przełomu, czego można się było spodziewać. Rosjanie zadeklarowali, że Gazprom nie wprowadzi przedpłat za dostawy gazu ziemnego na Ukrainę do czerwca. Natomiast 16 maja przedstawi rachunek za czerwcowy wolumen z datą płatności do końca maja. Ukraińcy nadal pobierają gaz, nie płacąc za jego odbiór. Sprawę ich zdaniem niesprawiedliwej ceny za dostawy surowca (468,5/1000m3) planują przekazać do Sądu Arbitrażowego w Sztokholmie, gdzie część firm europejskich wygrało sprawy z rosyjskim gigantem gazowym. Rosjanie użyją zapewne wcześniej argumentów ekonomicznych. Dług za dostawy, w wysokości 3,5 mld dolarów (jeżeli Gazprom podaje prawidłowe liczby) to nie jedyne zobowiązanie Kijowa wobec firmy. Zalega ona jeszcze z płatnościami za gaz niepobrany pomimo klauzuli take or pay w umowie z Rosjanami (18 mld dolarów) oraz za retroaktywny rabat z pierwszego kwartału tego roku ($268,5/1000m3) w wysokości 17 mld dolarów, który Rosjanie zamierzają anulować.

Tymczasem kredyt Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynosi 17 mld dol. Majowa transza w wysokości 3,2 mld dolarów ma być przeznaczona w dużej części (według niektórych źródeł 2,2 mld dolarów) na uregulowanie ukraińskiego zadłużenia wobec rosyjskiego koncernu Gazprom. Jeżeli dodać do tego doraźne pożyczki USA i KE w wysokości odpowiednio 1 mld dolarów i 1 mld euro, otrzymujemy sumę bliską 20 mld dolarów pomocy finansowej z Zachodu, która – co ważne – będzie rozłożona w czasie. Jeżeli Kijów nie otrzyma wsparcia politycznego w sporze cenowym ze strony Zachodu, może się okazać, że ta pomoc będzie z miesiąca na miesiąc finansowała dług Naftogazu wobec Gazpromu. W ten sposób Zachód może kupować czas dla Ukrainy ale nie rozwiązuje żadnego z strukturalnych problemów jej sektora gazowego. Natomiast Kijów, w obliczu agresji rosyjskiej na własnym terytorium, może samotnej walki z tymi problemami nie udźwignąć.

Należy pamiętać, że zgodnie z pierwotnymi założeniami te środki miały zostać przekazane na modernizację sektora gazowego zgodnie z trzecim pakietem energetycznym, któremu Ukraina podlega jako kraj Wspólnoty Energetycznej. W tym celu należałoby zapewnić Kijowowi dostęp do rewersowych dostaw gazu ziemnego z Zachodu. Umowa z niemieckim RWE zakłada maksymalny wolumen dostaw nad Dniepr w ilości 10 mld m3 rocznie. Należy udostępnić przepustowość pozwalającą na wykorzystanie maksymalnego wolumenu z tego kierunku na rewersach w Polsce (obecnie 4,5 mld m3 rok – przerywane), Węgrzech (3,5 mld m3 rok – przerywane) i Słowacji (nowy interkonektor do 10 mld m3 ale dopiero po uruchomieniu, istniejący rewers nawet dwa razy tyle ale po zgodzie lub przełamaniu oporu Gazpromu). Dostawy z Zachodu zmniejszałyby zakupy Ukrainy od Gazpromu a razem z nimi tempo wzrostu długu gazowego. Dzięki temu przynajmniej część pomocy finansowej mogłaby zostać skierowana na niezbędne reformy. Brak intensywnych zabiegów politycznych Komisji Europejskiej w tym zakresie oznacza brak woli lub możliwości wsparcia Kijowa. Ogranicza się ono obecnie do obietnic wsparcia finansowego. Konsekwencją będzie opłacanie ukraińskiego długu gazowego przez Zachód do czasu gdy Gazprom znów zagrozi przerwaniem dostaw a strony siądą do kolejnych rozmów przy udziale Kijowa w jeszcze gorszej pozycji negocjacyjnej. Nawiasem mówiąc takie rozmowy są zaplanowane na połowę i koniec maja. Wcześniej Ukraińcy będą konsultować się z Komisją Europejską na oddzielnych spotkaniach. Gazprom zapowiedział, że nie będzie problemów z dostawami do czerwca. Potem, jeśli Ukraińcy nie zapłacą, dostawy mogą zostać przerwane, magazyny gazu nie zostać zapełnione w stopniu wystarczającym dla utrzymania tranzytu, a skutki odczuje Europa. Moskwa już spekuluje, że Kijów może podkradać jej gaz. Jego pozycja za miesiąc będzie zatem jeszcze gorsza niż obecnie.

Łącząc te fakty z kontekstem politycznym otrzymujemy opłakany stan rzeczy. 25 maja odbędą się wybory prezydenckie na Ukrainie, a zatem czerwcowe dostawy opłacane z góry będą (?) realizowane już po wyborze nowego przywódcy tego kraju. Rozpocznie on rządy od stawienia czoła kolejnemu ultimatum gazowemu Rosjan, którzy będą domagali się spłaty zaległości. Pozycja Kijowa będzie jeszcze gorsza, jeśli ze względu na brak kontroli nad wschodnimi i południowymi regionami, zostanie zakwestionowana ważność wyborów, a MFW zredukuje pożyczkę (były już takie zapowiedzi). Trudno ocenić, czy poprawi ją wtedy skierowanie sprawy cen dostaw do arbitrażu, ponieważ proces będzie czasochłonny.

Kontekst polski wrzenia za naszą wschodnią granicą jest czytelny. Starania premiera RP o stworzenie Unii Energetycznej to zabiegi mające przynieść owoce w przyszłości. O ile postulaty składające się na koncepcję zostały przyjęte ciepło lub obojętnie w większości europejskich stolic, to apel o włączenie Ukrainy w prace nad Unią zostały zignorowane. Unia Energetyczna może zatem długofalowo pomóc krajom Unii Europejskiej, a dopiero w nieokreślonej przyszłości ukraińskiemu sektorowi energetycznemu. Rozmowa o jej kształcie, o tym jak ma wyglądać ew. europejska giełda gazowa, jaki punkt odniesienia będzie definiował jej ceny i jak uniknąć zdominowania handlu na niej przez Niemców to już debata pomijająca temat kryzysu nad Dnieprem. Kraje europejskie wyciągają z niego wnioski ale chcą ratować siebie, nie sąsiada zza wschodnich rubieży, którego nie chroni ani NATO, ani Unia Europejska.