Kadej: „Antysmogowa” taryfa w praktyce: dużo hałasu o nic

17 stycznia 2018, 11:00 Środowisko

Od 30 grudnia obowiązuje nowe rozporządzenie taryfowe ministra energii, które w teorii ma promować grzanie się prądem. Dystrybutorzy na wyprzódki obniżają ceny za dostarczenie prądu, ale ogrzewanie elektryczne nie będzie specjalnie atrakcyjne, jeśli nie docieplimy  starych domów i budynków – pisze Leszek Kadej z portalu WysokieNapiecie.pl.

Smog w Los Angeles. Fot. Flickr
Smog w Los Angeles. Fot. Flickr

Antysmogowe taryfy obowiązują od kilku tygodni Ministerstwo, umożliwiając ich stosowanie do ogrzewania prądem chciało upiec co najmniej dwie pieczenie. Po pierwsze, zwiększyć popyt na energię w nocy, czyli przynajmniej częściowo choćby wypłycić „doliny nocne”, które polskiej energetyce zawodowej przysparzają masę kłopotów. Znaczna część elektrowni węglowych wtedy nie pracuje i czeka na włączenie rano, a takie „huśtanie” bardzo je zużywa. A po drugie, resort chce skłonić użytkowników różnego rodzaju „kopciuchów” do zaprzestania zatruwania atmosfery toksycznymi wyziewami dzięki przerzuceniu się na prąd. W teorii brzmi pięknie, ale w zderzeniu z praktyką już nieco mniej.

W praktyce zmiana polega na  znaczącym obniżenie opłaty stałej za dostarczenie określonej ilości energii, pobieranej przez dystrybutora Na mocy rozporządzenia czterech największych dystrybutorów (spółki z grup kapitałowych czterech kontrolowanych przez państwo koncernów energetycznych) błyskawicznie przedstawiło nowe taryfy, a Prezes URE je zatwierdził. Dystrybutorzy wprowadzili więc nową taryfę G12as (od antysmogowa ?), obowiązującą w godz. 22-6, w której to taryfie stawka opłaty stałej została obniżona. Co ciekawe, kilka dni po zatwierdzeniu przez URE pierwszej obniżki – do poziomu 20-30 proc. pierwotnej opłaty, dystrybutorzy wystąpili o jeszcze większą obniżkę i ją uzyskali. Tym razem opłata spadła ok. dziesięciokrotnie w stosunku do zeszłego roku. Czyżby pierwsza obniżka nie satysfakcjonowała ministerstwa?

Zatem z końcem stycznia, kiedy decyzje URE się uprawomocnią, opłata stała dystrybutora za dostarczenie 1 MWh spadnie z przedziału 228-163 zł do 21-16 zł. Czyli odbiorcy zostanie w kieszeni od 208 do 147 za zużytą w nowej taryfie megawatogodzinę. Pamiętajmy jednak, że spada opłata za dystrybucję, za samą energię zapłacimy zgodnie z taryfą naszego sprzedawcy. I oczywiście chodzi jedynie o godziny 22-6, przez resztę doby w taryfie G12as opłaty są takie same jak w innych. Jest jeszcze dodatkowy warunek skorzystania z nowej taryfy – obejmie ona  jedynie nadwyżkę zużycia energii w stosunku do tego samego okresu zeszłego roku. W domyśle chodzi o tych, którzy zostaną zachęceni i zaczną używać elektrycznego ogrzewania teraz. Zużycie z sezonu 2016-2017 pozostanie bazą do wyliczeń w następnych latach.

Od razu można zauważyć, że dla tych, którzy już ogrzewają się regularnie prądem, nie zmieni się nic. Ogrzewanie elektryczne to i tak dość droga impreza – według GUS w 2015 r. ogrzanie 1 mpowierzchni mieszkalnej węglem kamiennym – wliczając w to zapewne droższe ciepło sieciowe – kosztowało 21 zł, a prądem – już 37 zł. Mało więc prawdopodobne, że korzystający z tej formy ogrzewania zaczną nagle zużywać więcej energii po nocach.

Z kolei „antysmogowość” w nazwie sugeruje, że pomysłodawcy liczą na to, że gospodarstwa domowe, będące źródłami smogu przerzucą się na ogrzewanie elektryczne. Rozglądając się po miastach, terenach podmiejskich i wiejskich źródła niskiej emisji od razu podzielić można na dwa typy: luźną zabudowę typu jednorodzinnego oraz stare kamienice. Trudno nie zauważyć, że w znacznym stopniu pokrywa się to z wnioskami raportu Instytutu Badań Strukturalnych sprzed roku, w którym wskazano gruby najbardziej zagrożonych ubóstwem energetycznym. Według IBS można wyróżnić trzy: mieszkańców kamienic ogrzewanych węglem oraz mieszkańców starszych domów wiejskich, zarówno bez ogrzewania centralnego jak i z nim. Te ostatnie to zazwyczaj tzw. klocki, co najmniej dwu-, a często i trzy-kondygnacyjne okazałe budynki o dużej powierzchni i kubaturze.

Kolejna obserwacja jest taka, że wszystkie te typy często straszą z zewnątrz gołą cegłą, pustakami czy innym budulcem, o wiekowych oknach nie wspominając. Wniosek jest prosty, acz nieco poboczny do naszych rozważań – bez gruntownej termomodernizacji nic z ministerialnych pomysłów nie wyjdzie. Trudno sobie wyobrazić, by często ledwo otynkowany, ale za to pokaźny rozmiarowo „klocek” skutecznie ogrzać prądem. Sprawa zresztą wygląda identycznie w przypadku mniejszych, ale tak samo nie spełniających żadnych standardów izolacji domów jednorodzinnych. A na terenach wiejskich, czy podmiejskich są to główni truciciele. Bez wplątywania się w obliczenia można zaryzykować tezę, że nowa taryfa tu niczego nie zmieni, bo ogrzanie prądem tego typu budynków bez żadnej ich modernizacji kosztowałoby majątek, a nawet z termomodernizacją – bardzo dużo. Mówiąc krótko, typowe starsze budynki jednorodzinne do ogrzewania energią elektryczną kompletnie się nie nadają.

Weźmy jednak prawdziwy przykład domu o powierzchni 160 m2, ale zbudowanego parę lat temu w najwyższym standardzie energetycznym. I co ważniejsze zaprojektowanego pod kątem ogrzewania elektrycznego grzejnikami konwektorowymi. Właścicielka, nadzwyczaj dbająca o efektywność energetyczną, udostępniła nam szczegółowe dane, dotyczące zużycia energii elektrycznej wyłącznie do ogrzewania. Można więc potraktować ten przypadek jako wzorowy, zejście ze zużyciem energii i kosztami wydaje się już bardzo trudne. Jak widać, w sezonie grzewczym 2016/2017 właścicielka zużyła na ogrzewanie w sumie 5,327 MWh. Czyli – w zależności od dystrybutora oszczędziłaby 1100-780 zł, jeżeli  – co ważne – maksymalnie wykorzystałaby do grzania godziny 22-6. Właśnie z tym założeniem tu pojawia się najpoważniejszy problem – bardzo trudno prognozować, ile kto zużyje w jakich godzinach, czyli w jakiej taryfie i – w efekcie – ile zapłaci.

Policzyliśmy za ogrzewanie zapłacą właściciele domów i mieszkań. Czytaj dalej na portalu wysokienapiecie.pl