Krawczyk: Czy istnieje życie po Merkel?

28 lutego 2017, 07:31 Bezpieczeństwo

– W najnowszym sondażu „DeutschlandTrend” SPD po raz pierwszy od 10 lat wyprzedza CDU o jeden punkt procentowy, osiągając wynik 32 % wśród ankietowanych. Już od momentu ogłoszenia kandydatury Martina Schulza na kanclerza poparcie dla SPD zaczęło sukcesywnie rosnąć – pisze Tomasz F. Krawczyk, niemcoznawca i współpracownik BiznesAlert.pl.

Nie należy oczywiście panikować, bo z podobnym trendem mieliśmy do czynienia w przypadku wszystkich dotychczasowych kandydatów SPD za czasów rządów kanclerz Merkel (Frank-Walter Steinmeier, Peer Steinbrück), a jak się skończyło wszyscy wiemy. Choć jeszcze żaden z kandydatów SPD nie dźwignął swoją partię na obecny poziom poparcia społecznego. Nie należy jednak przeceniać obecnych wyników sondażowych partii i siły samego kandydata, ponieważ do kampanii wyborczej jest jeszcze kilka miesięcy i Schulz może do tego czasu stracić obecny „efekt nowości/świeżości”. Przede wszystkim będzie musiał przedstawić spójny program i potrafić go obronić, a z tym może być bardzo różnie. Eksperci pamiętają, że Steinmeier swoim program wyborców zanudził, Steinbrück z kolei intelektualnie przecenił, a Schulz będzie miał najprawdopodobniej bardzo populistyczny program, który wystawi go na ataki z wielu stron, w tym z własnej partii, która go obecnie tak uwielbia. Już pierwsze reakcje po przedstawieniu zarysu tez społecznych (np. wydłużenie okresu poboru zasiłku dla bezrobotnych powyżej 58. roku życia i inne reformy tzw. „Agenda 2010”, wprowadzonej przez rząd SPD i Zielonych za czasów Schrödera) i gospodarczych przez Schulza były niezwykle krytyczne i są dopiero delikatnym przedsmakiem tego, co go czeka. Co więcej, Merkel, choć część jej partii już tak, nie przestawiła się jeszcze na modus wyborczy i konsekwentnie odmawia odpowiadania na ataki Schulza. Do tego po drodze będzie jeszcze kilka wydarzeń międzynarodowych, w tym ważny szczyt G-20 w Hamburgu, na których Merkel będzie mogła się Niemcom po raz kolejny pokazać jako jeden z najbardziej wpływowych polityków na świecie. Ponadto Merkel inaczej niż Schulza dośc łatwo pokazać jako kotwicę stabilności, stąd też CDU będzie próbowało w kampanii wyborczej narzucić narrację, w której będzie pokazywać, że w tak niepewnych czasach, kiedy mamy nieobliczalnego prezydenta USA i sytuację dezintegracji w UE, Niemcy nie mogą sobie pozwolić na wybór tak niezrównoważonego i nieodpowiedzialnego polityka jak Martin Schulz (bardzo podobną taktykę zastosował Adenauer i CDU podczas kampanii w 1957 r., która odbyła się pod hasłem „żadnych eksperymentów” i CDU odniosła wówczas swoje największe zwycięstwo w historii, osiągając większość bezwzględną).

Nie należy jednak obecnego trendu zmian w sondażach niedoceniać, zwłaszcza jeżeli ostatnim konsensusem polskiej polityki zagranicznej, łączącym właściwie wszystkie partie polityczne, jest życzenie kolejnych czterech lat dla Angeli Merkel. Jednak zastanówmy się nad tym, wyrazem czego jest to „zbiorowe trzymanie kciuków”, w którym sam autor od dawna bierze udział.  Jest ono ni mniej ni więcej świadectwem tego, że nie bardzo sobie wyobrażamy inny scenariusz niż wybór Merkel i że każdy inny może być dla nas niekorzystny oraz to że nie bardzo jesteśmy przygotowani na zmianę rządu w Niemczech. Zatem spróbujmy się pokrótce zastanowić nie tylko nad potencjalnym wyborem Schulza na urząd kanclerza, ale też nad udziałem Zielonych w takiej czy innej koalicji rządowej (zarówno w konstelacji CDU/CSU + Zieloni i ewentualnie liberałowie z FDP jak i SPD + Zieloni + postkomuniści*).

Prawdą jest, jak to pokazał ostatnio Paweł Kowal, że obraz Schulza w Polsce jest mocno przerysowany, ale mam wrażenie, że z kolei były wiceminister spraw zagranicznych i współtwórca polityki wschodniej Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, aby wypośrodkować ten obraz, przesadził w drugą stronę. Owszem, Schulz nie jest „polakożercą”, nie jest też – inaczej niż nie jeden polityk SPD – bezkrytycznym zwolennikiem Rosji, który dążyłby do odbudowania niemiecko-rosyjskiego partnerstwa niezależnie od działań Rosji na Ukrainie. Nawet więcej, Schulz ma swój pozytywny udział w polityce sankcji UE wobec Rosji. Wszelako jednak każdy kanclerz jest też więźniem własnego zaplecza politycznego i establishmentu społeczno-gospodarczego (przewodniczącym forum niemiecko-rosyjskiego jest były przewodniczący SPD Matthias Platzeck), wobec tego należy się raczej spodziewać, że rząd pod przewodnictwem SPD nie będzie tak jednoznacznie popierał utrzymania sankcji wobec Rosji do czasów pełnego wdrożenia porozumienia z Mińska, zwłaszcza, że kryterium wdrożenia porozumienia może podlegać dość swobodnej ocenie. Już teraz minister spraw zagranicznych i dotychczasowy przewodniczący SPD Sigmar Gabriel stawia działania Moskwy i Kijowa na wschodzie Ukrainy na tym samym poziomie, i nie jest w tej opinii odosobniony w swojej partii. Podobnie jak naiwna, ale głęboko zakorzeniona w SPD, polityka wschodnia ze szkoły Brandta i Bahra, powinien nas martwić równie głęboko zakorzeniony antyamerykanizm socjaldemokratów oraz niedawna wypowiedź Gabriela, w której w istocie wycofuje się z ustaleń szczytu NATO w Newport, gdzie ustalono, że do 2024 wszystkie państwa członkowskie powinny przeznaczać 2 % PKB na cele wojskowe. I oczywiście, możemy dyskutować, jak tego chcą Niemcy, o sposobie obliczania nakładów w ramach koncepcji tzw. zintegrowanego bezpieczeństwo (gdzie wlicza się także pomoc rozwojową i instrumenty zapobiegania kryzysom), bo wówczas nagle Niemcy stają się jednym z prymusów w kwestii nakładów na politykę bezpieczeństwa. Powinniśmy jednak bacznie pilnować, aby niemieccy politycy się w ten sposób nie zwalniali się z konieczności modernizacji Bundeswehry, której braki personalne i sprzętowe wywołują co rusz zawstydzenie niemieckiej opinii publicznej i osłabiają zdolności operacyjne całego Paktu. Ponadto, musimy bardzo uważnie obserwować wypowiedzi dotyczące misji państwa ramowego jaką Niemcy pełnią na Litwie, ponieważ pokażą nam one, w jakim kierunku potencjalny rząd pod przewodnictwem SPD może zmierzać.

Zatem, co jeśli Schulz? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, bowiem konkretny kształt polityki rządu będzie także wypadkową interesów i poglądów pozostałych członków koalicji. I ten obraz jest bardzo niespójny, bo gdy postkomuniści, podobnie zresztą jak populistyczni nacjonaliści z AfD, są za zniesieniem sankcji wobec Rosji i odbudową partnerstwa niemiecko-rosyjskiego, to już Zieloni są nie tylko za utrzymaniem sankcji, ale chcą też zablokować budowę drugiej nitki Nord Stream. Jednak, jeśli już chodzi o stosunek do Stanów Zjednoczonych, to wszystkie trzy partie łączy mniejszy lub większy dystans wobec partnerów w Waszyngtonie (osoba Donalda Trumpa go raczej wzmacnia niż osłabia). I należy się raczej spodziewać co najmniej ochłodzenia na linii Berlin-Waszyngton niż konstruktywnego, pragmatycznego partnerstwa.

Martwić powinny nas jednak także pomysły Schulza na przyszłość Europy i zarysowane pomysły gospodarcze, bo, inaczej niż Paweł Kowal, autor uważa, że nawet częściowe odwracanie reform „Agenda 2010” Schrödera nie jest normalnym kosztem wyborczym, ponieważ średnio- i długofalowe tego skutki będą katastrofalne nie tylko dla Niemiec, ale też dla całej Europy, w tym zwłaszcza dla Polski. Priorytetem Niemiec musi być akumulacja środków tak, aby w sposób zrównoważony z jednej strony zmniejszać zadłużenie (i tym samym przyszłe koszty jego obsługi) i gromadzić kapitał w publicznych systemach zabezpieczenia społecznego, a z drugiej utrzymywać stabilny poziom inwestycji publicznych. Wszystko po to, aby utrzymywać perspektywę bezpiecznego rozwoju i wzrostu. Rozdawnictwo socjalne jest w średniej i długiej perspektywie dużo większym zagrożeniem dla poziomu dobrobytu i zabezpieczenia społecznego niż obecna polityka niemieckiego ministra finansów, który – inaczej niż spora część SPD – ma świadomość, że po pierwsze polityka taniego pieniądza i ujemnego oprocentowania niemieckich obligacji się kiedyś skończy, a po drugie że Niemców czeka katastrofa demograficzna i związku z tym koszty obsługi systemu zabezpieczenia społecznego i emerytalnego będą skokowo rosnąć. To wszystko będzie miało fundamentalny wpływ na stan niemieckiej gospodarki (także np. to że już teraz niemieckim przedsiębiorcom co roku brakuje kilku tysięcy wykwalifikowanych pracowników i inżynierów), a to się wprost przekłada na sytuację gospodarczą w Europie. I nawet „Energiewende”, która jest w istocie cywilizacyjnym projektem innowacyjnym i inwestycyjnym, może ich nie uchronić przed tąpnięciem społecznym i gospodarczym, co stworzy grunt dla populistów, a jakie to w przypadku Niemiec rodzi obawy nie trzeba nikomu wyjaśniać.

Choć nadzieja jest pojęciem z dziedziny socjologii, filozofii i teologii a nie polityki, to jednak autor pokłada jej sporo w niemieckich Zielonych pod przewodnictwem Cema Özdemira i drugiej „Spitzenkandidat” Katharina Göring-Eckhardt. Zarówno jeśli chodzi o kwestie polityki wschodniej (mało kto w niemieckiej polityce jest zwolennikiem tak twardego kursu wobec Rosji jak niemieccy Zieloni), ale także polityki gospodarczej i innowacyjnej. Program Zielonych wymagałby oddzielnej, szczegółowej analizy, ponieważ jest to najbardziej wielonurtowa partia w Niemczech i np. twardy kurs wobec Rosji może mieć bardzo różne źródła. Niemniej autor ma przekonanie, że w potencjalnej koalicji SPD, postkomunistów i Zielonych, to właśnie Zieloni, jak już za czasów Joschki Fischera, mogą się okazać głosem rozsądku i stabilności. Niewątpliwie Polskę i Zielonych wiele dzieli i dzielić będzie w kwestii polityki klimatycznej czy energetycznej, ale ta różnica nie jest większa jak z CDU, a przede wszystkim dzisiejsi Zieloni są o niebo bardziej pragmatyczni niż jeszcze 10 lat temu. Także dzięki temu, że stara gwardia, która reprezentowała lewicowy nurt tej partii, przeszła do drugiego szeregu lub straciła na znaczeniu. Dzisiaj, na szczęście, znaczący wpływ mają np. tacy politycy jak Boris Palmer (nadburmistrz Getyngi i jedna z nadziei niemieckich Zielonych), który jako jeden z pierwszych niemieckich polityków w ogóle powiedział publicznie, że polityka otwartych drzwi Angeli Merkel jest błędna. Czy też Winfried Kretschmann, który jako premier Badenii i Wirtembergii wraz z swoim junior partnerem z CDU Thomasem Stroblem (nomen omen zięć Schäublego, wicepremier i minister spraw wewnętrznych Badenii i Wirtembergii) przygotował imponujący i powszechnie chwalony program inwestycyjny i cyfryzacji. Podobnie ma się sytuacja w Hesji, gdzie Zieloni są z kolei junior partnerem CDU. Mówimy tu o dwóch gospodarczo niezwykle istotnych landach (odpowiednio 3. i 4. miejsce, jeśli chodzi o wielkość PKB).

Powyżej zaledwie zarysowano to, co może się stać w Niemczech po wyborach, kiedy to jednak SPD a nie CDU będzie tworzyć rząd. Czy też kiedy Zieloni w tej czy innej konstelacji będą współtworzyć rząd. Już nie wspominając o postkomunistach. Każdy program i scenariusz wymaga z punktu widzenia Polski bardzo szczegółowej analizy, tak, aby być przygotowanym na każdy z nich. Jednak równie kluczowe jak wiedza są kontakty. Zarówno pomiędzy samymi politykami jak i ich doradcami. Należy mieć nadzieję, że polskie think tanki (zarówno publiczne jak i prywatne) oraz doradcy, zwłaszcza Prezydenta Dudy (bezpieczeństwo), Premiera Morawieckiego (gospodarka i finanse) i ministra Szymańskiego (polityka europejska), pracują już nad takimi scenariuszami i nawiązują kontakty z doradcami socjaldemokracji i Zielonych, tak abyśmy byli przygotowani na rozwój wydarzeń. Bo oczywiście należy mieć nadzieję, że powstanie – zdaniem autora – idealna koalicja CDU/CSU i Zielonych (plus ewentualnie liberałów z FDP) pod przewodnictwem kanclerz Merkel, to jednak jak już wspomniano, nadzieja nie jest kategorią, którą należy się kierować w polityce.

*Proszę Czytelników o wyrozumiałość, że konsekwentnie stosuję określenie „postkomuniści” a nie nazwę partii „Lewica”. Wynika to z osobistych, rodzinnych awersji do partii, która jest kontynuatorką i dziedziczką SED, czyli Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec, która rządziła NRD niepodzielnie od 1949 r. do 1989 r.