Krawczyk: Holandia zatrzymała marsz populistów do władzy

16 marca 2017, 07:30 Bezpieczeństwo

Według wieczornych prognoz exit poll konserwatywno-liberalna partia VVD obecnego premiera Holandii Marka Rutte wygrała wybory do drugiej izby parlamentu. Wczorajsze wybory odbyły się w wyjątkowo napiętej atmosferze – pisze Tomasz F. Krawczyk, współpracownik BiznesAlert.pl.

Geert Wilders. Fot. Flickr
Geert Wilders. Fot. Flickr

Po pierwsze – wewnętrznej przez ostrą rywalizację pomiędzy premierem Rutte a szefem populistycznej PVV Geertem Wildersem Po drugie – zewnętrznej przez konflikt na linii Den Haag – Ankara, który swój szczyt znalazł w wydaleniu do Niemiec tureckiej minister ds. rodzinnych, która miała w ramach kampanii przedreferendalnej (mającej zatwierdzić zmianę konstytucji Turcji) wystąpić przed turecką społecznością w Rotterdamie. Wszystko to sprawiło, że także frekwencja wyborcza była zdecydowanie wyższa niż 2012 r. (75 %) i wyniosło w tych wyborach ok. 81 %.

Głównymi przegranymi są trzy partie. Partia VVD, która pomimo że nadal ma najwięcej mandatów w nowym parlamencie (31), to jednak straciła 10 mandatów. Największymi przegranymi są jednak socjaliści i Wilders. Socjaliści dlatego, że stracili z dotychczasowych 38 mandatów aż 29 i będą mieli teraz jedynie 9 posłów. Wydaje się, że to właśnie oni zapłacili cenę za politykę oszczędnościową kolacji rządzącej a nie VVD. Z kolei, Wilders co prawda uzyskał 4 mandaty więcej niż jeszcze 5 lat temu i będzie miał 19 mandatów, to jednak jak na kogoś, kto zgłaszał ambicję rządzenia Holandią, jest to sromotna klęska. A mimo to możemy uznać, że Wilders zmienił scenę polityczną Holandii i wymusił na dotychczasowym premierze przyjęcie zdecydowanie bardziej nacjonalistycznej narracji. Możemy się też zastanawiać, czy Rutte zająłby tak zdecydowane stanowisko w sprawie wystąpień tureckich polityków w Holandii, gdyby nie antyislamska retoryka Wildersa. Niemniej, zdecydowana postawa Ruttego w sporze z tureckimi politykami, na czele z prezydentem Erdoganem, została doceniona przez wyborców i udało mu się nie stracić aż tylu wyborców na rzecz Wildersa, jak to zapowiadały jeszcze prognozy sprzed kilku tygodni. Przypomnijmy, że Erdogan po wydaleniu minister ds. rodzin zarzucił Holendrom, że są potomkami nazistów. W podobnym tonie wypowiadał się prezydent Turcji też w sprawie Niemiec, z którymi stosunki bilateralne, ze względu na aresztowanie niemiecko-tureckiego dziennikarza „Die Welt”, zbliżają się do punktu, z którego obu stronom trudno będzie się bez katastrofalnych szkód wycofać (np. otwarcie granicy tureckiej i wpuszczenie do Europy rzeczy uchodźców).

Największymi wygranymi są holenderscy zieloni, którzy uzyskali czterokrotnie więcej mandatów i będą mieli teraz 16 mandatów. Młody przewodniczący partii uchodzi za wschodzącą gwiazdę holenderskiej polityki i profilował się w kampanii wyborczej głównie poprzez krytykę oszczędności rządu w polityce socjalnej. Przez jego zasadniczą krytykę dotychczasowej polityki rządu rozmowy koalicyjne nie będą łatwiejsze. A do sformułowania rządu Mark Rutte będzie potrzebował jeszcze trzech innych partii, tak, aby kolacja miała co najmniej 76 mandatów na 150 wszystkich członków drugiej izby. Zapowiadają się zatem długie i trudne negocjacje koalicyjne. Tu należy jednak pamiętać o mediacyjnej roli króla Wilhelma. Zapewne, podobnie jak jego matka, była królowa Beatrix, i on w sytuacji, w której rozmowy koalicyjne miałyby się zakończyć fiaskiem, włączy się w te rozmowy, aby zapewnić Holandii stabilny rząd. O tym jak znaczącą rolę monarchowie, jako osoby zupełnie wyłączone z bieżących konfliktów partyjnych i politycznych, mogą odegrać w sytuacji niestabilności i niemożności utworzenia rządu, zobaczyliśmy ostatnio w Hiszpanii i kilka lat temu w Belgii.

Po dzisiejszych wyborach dwie rzeczy wiemy już na pewno. Po pierwsze, scena polityczna Holandii jest na co najmniej 5 lat bardzo rozbita (w parlamencie zasiądzie 13 partii). Po drugie, populiści mogą zdominować narrację i treść kampanii wyborczej, ale niekoniecznie musi to znaleźć aktualizację w ich ostatecznym wyniku wyborczym, zwłaszcza przy dużej frekwencji wyborczej.

Wyniki wyborów będą miały także wpływ na kampanię wyborczą we Francji i w Niemczech. Należy się spodziewać, że populiści z Frontu Narodowego Marie LePen i Alternatywy dla Niemiec jeszcze bardziej zaostrzą ton swojego przekazu. Wybawieniem dla tradycyjnych partii, zwłaszcza w Niemczech, mogą się okazać kolejne skandaliczne wypowiedzi prezydenta Turcji. Już teraz widać, że w CDU uznano sprawę Turcji za niezwykle istotną, bo jak rzadko kiedy, kanclerz Angela Merkel sama włączyła się spór i wyjątkowo ostrym tonie odrzuciła oskarżenia Erdogana. Czekają nas wyjątkowo emocjonujące kampanie wyborcze w dwóch największych państwach Unii Europejskiej, których wynik dzisiaj bardzo trudno prognozować. I jeśli nawet populiści mogą nie objąć władzy, to i tak zmienią scenę polityczną i politykę swoich krajów na najbliższe lata. Nie wróży to dobrze ani Polsce, ani Unii Europejskiej.