Krężel: Czy dla górnictwa jest jeszcze ratunek? (ROZMOWA)

18 listopada 2016, 15:15 Energetyka

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski, Redaktor Centrum Strategii Energetycznych w Instytucie Badań nad Gospodarką Rynkową.

W latach 1998-2002, w okresie rządów Jerzego Buzka, przeprowadzony został program restrukturyzacji polskiego górnictwa. Dlaczego zdecydowano się na jego realizację?

Największym wyzwaniem stojącym wówczas przed branżą było zapanowanie nad podażą, która znacznie przewyższała popyt, a także wyeliminowanie najsłabszych pod względem finansowym i technicznym kopalń. Program restrukturyzacji miał stawić temu czoła. Wśród jego priorytetów było zabezpieczenie potrzeb zarówno polskiej energetyki zawodowej, jak również rynku prywatnego, a także wyjście z dużą ofertą eksportową. W tym celu stworzono trzy grupy kapitałowe – Kompanię Węglową S.A., Jastrzębską Spółkę Węglową S.A. oraz Katowicki Holding Węglowy S.A. – które miały, według założeń, stanowić efektywną strukturę wydobywczą opartą na ściśle przestrzeganym rachunku ekonomicznym.

Patrząc na dzisiejszą konkurencyjność sektora, aż trudno uwierzyć, że niespełna dwie dekady temu poważnie myślano o uruchomieniu eksportu na szeroką skalę…

Oczywiście, już wtedy byliśmy świadomi dużych wahań cen węgla na świecie oraz bardzo dużej konkurencji na tym rynku. Wdrażając program restrukturyzacji Ministerstwo Gospodarki zakładało jednak, że zarządy powstałych wówczas spółek węglowych będą w stanie skutecznie nadążać za uwarunkowaniami cenowymi surowca na świecie. Sądzono, że optymalizując pod względem kosztowym i organizacyjnym procesy wydobycia i wzbogacania węgla, polskie górnictwo będzie mogło być konkurencyjne nawet w skali globalnej. Zdawano sobie przy tym sprawę zarówno z dużego konserwatyzmu samej branży, jak i z ograniczonych środków finansowych na realizację całości programu. Stąd też w całą operację zaangażowano Agencję Rozwoju Przemysłu. Była to najbardziej doświadczona jednostka państwowa, która od początku polskiej transformacji zajmowała się procesami restrukturyzacyjnymi i działaniami antykryzysowymi. Jej rolą w programie restrukturyzacji górnictwa miało być – mówiąc najprościej – zadbanie o to, by środki finansowe trafiały tam, gdzie miały trafić, łącznie z wypłatami odpraw dla zwalnianych górników.

Pod koniec lat 90. kondycja polskiej gospodarki była znacznie gorsza niż choćby teraz. W jaki sposób udało się zadbać o zwalnianych górników?

W tamtym czasie bezrobocie w Polsce wynosiło prawie 20 proc. Tworzenie nowych miejsc pracy oraz nakierowywanie zwalnianych pracowników na nowe tory ścieżki zawodowej było sporym wyzwaniem. Pewną pomocą był program specjalnych stref ekonomicznych oraz wsparcie powstających na ich obszarze nowych inwestycji przez stronę publiczną. Choć ogólna sytuacja naszej gospodarki nie była zbyt różowa, pewne rzeczy było nam jednak uzyskać łatwiej, niż gdyby to miało miejsce obecnie. Mam na myśli w szczególności bardziej elastyczny i mniej zbiurokratyzowany system wsparcia pomocą publiczną. Jako państwo niebędące jeszcze członkiem Unii Europejskiej mogliśmy korzystać z niej w szerszej skali oraz podejmować wiele decyzji w sposób sprawny i szybki.

Jakie nastroje towarzyszyły programowi restrukturyzacji – więcej było buntów ze strony środowiska, czy też udało się wypracować pewien konsensus dotyczący kształtu transformacji branży?

Wszyscy uczestniczący w tym wielkim projekcie zdawali sobie sprawę, że albo restrukturyzację przeprowadzi się szybko i sprawnie, albo wejdziemy do Unii z niewydolną i deficytową strukturą całej branży, co w ostatecznym rozrachunku skończy się dla nas katastrofą. Sądzę, że było to pewną motywacją dla wszystkich stron, nawet tych niezbyt zainteresowanych zmianą status quo.

Wszyscy uczestniczący w wielkim projekcie restrukturyzacji górnictwa zdawali sobie sprawę, że albo przeprowadzi się go szybko i sprawnie, albo wejdziemy do Unii z niewydolną i deficytową strukturą całej branży, co w ostatecznym rozrachunku skończy się dla nas katastrofą.

Jak z perspektywy czasu ocenia Pan ten program oraz jego realizację?

Program restrukturyzacji górnictwa realizowany w latach 1998-2002 wraz z jego dalszymi modyfikacjami aż do 2006 r. był do tej pory najbardziej radykalnym projektem mającym zmienić kształt całego sektora. W jego efekcie zlikwidowano 13 kopalń oraz znacznie ograniczono wydobycie w kolejnych 10. Z górnictwa odeszło ponad 100 tys. osób, czyli więcej niż 42 proc. zatrudnionych w dniu rozpoczęcia programu. Skala przedsięwzięcia była więc naprawdę ogromna. Jeżeli chodzi o moje odczucia – tak skomplikowany i szeroki projekt musiał przynieść zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki. Sądzę, że w ostatecznym rozrachunku przeważały jednak te pierwsze.

Dlaczego zatem dekadę później mamy do czynienia ze swego rodzaju deja vu – polskie górnictwo znów jest nad przepaścią, a jego przyszłość ponownie jest bardzo niepewna?

Najtrudniejszym elementem restrukturyzacji okazał się proces oddłużenia branży. Z 15,9 mld zł długu do końca 2002 r. zrestrukturyzowano jedynie 3 mld zł, co stanowiło niespełna 19 proc. całości. W efekcie, po wprowadzeniu w 2003 r. ustawy pozwalającej na umorzenie zobowiązań publiczno-prawnych doprowadzono do ich anulowania w kwocie 16 mld zł. Można więc powiedzieć, że państwo – czyli innymi słowy my, podatnicy – już raz dołożyło do polskiego górnictwa kwotę porównywalną do obecnego zadłużenia, które kumuluje się od 2004 r. Jego wysokość nie świadczy zbyt dobrze o efektywności zarządzania państwowym górnictwem w ostatnich 12 latach.

Dziś państwo próbuje je ratować przy wykorzystaniu sektora energetycznego…

Pomysł włączenia czterech przedsiębiorstw energetycznych w proces restrukturyzacji górnictwa od samego początku był logicznie nieuzasadniony. Wyzwania polskiej energetyki związane z jej modernizacją to olbrzymie pieniądze, szacowane nawet na 127 mld zł w perspektywie 2030 r. Mało tego – krajowa energetyka z całym bagażem przerostów w zatrudnieniu i nadmiernymi kosztami funkcjonowania wymaga dziś restrukturyzacji sama w sobie. Uruchomienie programu włączenia wielkiej czwórki w proces naprawy górnictwa, a zatem narażenia ich na dodatkowe koszty, spowodował w samym tylko 2015 r. utratę ich wartości – liczoną wyceną ich akcji na Giełdzie Papierów Wartościowych – rzędu 22 mld zł. W roku 2016 trend spadkowy był kontynuowany. Można więc powiedzieć, że inwestor giełdowy i jego straty to trzecia – po górnictwie i energetyce – ofiara obecnie wdrażanego programu.

Pomysł włączenia czterech przedsiębiorstw energetycznych w proces restrukturyzacji górnictwa od samego początku był logicznie nieuzasadniony. Krajowa energetyka z całym bagażem przerostów w zatrudnieniu i nadmiernymi kosztami funkcjonowania wymaga dziś restrukturyzacji sama w sobie.

Czy grozi nam zatem powtórka z 2003 r. – umorzenie długu sektora przez państwo?

Wydaje mi się, że zmierzamy w podobnym kierunku. Nikt w ramach obecnie podejmowanych działań nie odpowiedział jednoznacznie na pytanie, co stanie się ze starymi długami. Wmontowana w obecny program restrukturyzacji energetyka na pewno tego problemu nie rozwiąże, bo byłoby to dla niej samobójstwem. Mało tego, aktywa górnicze, które połączono z aktywami koncernów energetycznych, nadal nie są rentowne. Strata teoretycznie nowego podmiotu, jakim jest Polska Grupa Górnicza, może zdaniem ekspertów w 2016 r. przekroczyć 1 mld zł. I to pomimo wzrostu cen węgla na rynku. Mamy więc do czynienia z jedną strukturą ciężko chorą – górnictwem – oraz drugą zarażoną już chorobą niewydolności finansowej, czyli energetyką. Nie zdziwię się, jeśli dla uspokojenia nastrojów i zaspokojenia oczekiwań tzw. strony społecznej stare długi pokryje budżet, a za koszty restrukturyzacji aktywów górniczych, które przeszły do przedsiębiorstw energetycznych, wyższe rachunki za prąd zapłacą odbiorcy. Podatnik i odbiorca energii w jednym będzie więc kolejną ofiarą obecnego programu. My wszyscy będziemy zmuszeni, by powtórnie zapłacić za lata nieudolności i braku wyobraźni państwowego górnictwa. Marna to perspektywa.

Czy można było pokusić się o wprowadzenie innego, lepszego programu restrukturyzacji?

Trzeba tu sobie odpowiedzieć na kluczowe pytanie: czy konieczność przeprowadzenia zdecydowanych działań restrukturyzacyjnych z likwidacją wszystkiego, co przynosi stratę włącznie, traktujemy jako proces przemyślany od strony ekonomicznej i organizacyjnej, czy też jako proces polityczny, gdzie kalkulacja opiera się na głosie potencjalnego elektoratu, a faktyczna realizacja poszczególnych, koniecznych do wykonania, nieraz bardzo bolesnych kroków schodzi na dalszy plan? Obecnie zdecydowanie bliżej nam do tej drugiej opcji. W kontrolowanych przez państwo firmach górniczych od lat króluje polityka oraz uległość wobec „woli ludu”. Blokuje to radykalizację działań restrukturyzacyjnych. Nic dziwnego, że spółki funkcjonujące w takich uwarunkowaniach nie są rentowne, czego efektem jest obecna kondycja całego sektora.

Czy konieczność przeprowadzenia zdecydowanych działań restrukturyzacyjnych traktujemy jako proces przemyślany od strony ekonomicznej i organizacyjnej, czy też jako proces polityczny, gdzie kalkulacja opiera się na głosie potencjalnego elektoratu?

Gdyby jednak przyjąć scenariusz optymistyczny, zakładający, że da się choć do pewnego stopnia odciąć górnictwo od polityki, uratowanie sektora byłoby możliwe?

„Poukładanie” programu restrukturyzacji tak trudnego obszaru, jakim jest sektor górnictwa węglowego, to zadanie bardzo trudne, ale nie niemożliwe do zrealizowania. Radykalizacja działań w odniesieniu do obecnej sytuacji sektora jest niewątpliwie konieczna. Inspiracją do zaplanowania efektywnej restrukturyzacji powinny być przykłady spółek takich jak Bogdanka S.A. czy PG Silesia S.A. Warto zadać sobie pytanie, w jaki sposób procesy zarządcze oraz restrukturyzacja dostosowana do sytuacji na globalnym rynku węgla przełożyły się w tych firmach na pozytywne efekty nawet w sytuacji znacznego spadku cen surowca. W tym samym czasie państwowe molochy położyły się przecież na amen, generując miliardowe straty. Odpowiedź jest prosta – w prywatnych firmach zasada „umiesz liczyć, licz na siebie” jest standardem. Świadomość sytuacji na rynku jest wysoka nie tylko po stronie właścicieli, lecz również zarządzających oraz pracowników. Jeśli przedsiębiorstwo się zadłuży i popełni błędy w zarządzaniu, czeka je upadek i nikt po nim nie będzie płakał. Stąd też zawarcie kompromisu w zakresie redukcji kosztów i przyspieszenia procesów restrukturyzacyjnych jest tam dużo szybsze, łatwiejsze i skuteczniejsze.

Od czego powinniśmy zacząć planowanie restrukturyzacji sektora górnictwa?

Wydaje mi się, że rozsądnie byłoby wyjść od oceny dotyczącej horyzontu wykorzystania węgla w energetyce, a także oszacowania, jak będzie układała się linia popytu zarówno w kraju, jak i za granicą. Należałoby też zadać sobie pytanie, czy jesteśmy w stanie obniżyć koszty wydobycia do poziomu pozwalającego na konkurowanie w regionie. Nie sądzę bowiem, by nasz węgiel mógł być na dłuższą metę przedmiotem handlu w skali całego globu.

Planując restrukturyzację sektora górnictwa, rozsądnie byłoby wyjść od oceny dotyczącej horyzontu wykorzystania węgla w energetyce, a także oszacowania, jak będzie układała się linia popytu zarówno w kraju, jak i za granicą. Należałoby też zadać sobie pytanie, na ile jesteśmy w stanie obniżyć koszty wydobycia surowca.

Jaki horyzont czasowy powinniśmy brać pod uwagę?

Najlepiej spojrzeć na to, jak zachowują się prywatni inwestorzy. Każdy, kto pracuje nad projektami budowy nowych kopalń w Polsce, zakłada, że postęp techniczny i innowacje w obszarze wytwarzania energii elektrycznej wyeliminują z energetyki węglowodory – nie tylko węgiel, ale też ropę i gaz – na przestrzeni 30, maksymalnie 40 lat.

Czy inwestorzy ci nie boją się jednak, że zamiast skupić się na zorganizowaniu efektywnej pracy kopalni, będą musieli stale zmagać się z presją polityczną oraz naleciałościami historycznymi sektora?

Aby polskie górnictwo było efektywne, całość procesu wydobycia musi uwzględniać kwestie efektywnościowe zarówno na płaszczyźnie płacowej, jak i technicznej. Skala postępu w światowym górnictwie determinuje konieczność wdrożenia nowoczesnych rozwiązań praktycznie od zaraz. Nie ma dziś już też miejsca na systemy wynagradzania z poprzedniej epoki, dyktowane obowiązującymi w państwowych kopalniach układami zbiorowymi. Wszyscy powinniśmy zdawać sobie z tego sprawę.

Wątpliwe, by politycy byli sobie w stanie na to pozwolić. Wniosek z tego taki, że restrukturyzacja górnictwa musi się równać jego prywatyzacji?

Prywatyzacja w sensie praktycznym oznacza odpolitycznienie całego procesu funkcjonowania przedsiębiorstwa. W firmie prywatnej nie da się bowiem w dłuższym okresie nie reagować na zachodzące na rynku procesy, w szczególności jeśli chodzi o elastyczność w obszarze kosztów. Przedsiębiorstwo musi mieć możliwość podejmowania w czasie rzeczywistym często niełatwych i bolesnych – zarówno ze strony pracodawcy, jak i pracobiorcy – decyzji. Jak pokazuje praktyka polskiej transformacji, nasze firmy prywatne radzą sobie bardzo dobrze nawet w trudnych okolicznościach, jak choćby podczas kryzysu finansowego w latach 2008-2010. Potrafiły one wówczas generować zyski i dostosowywać się szybko do zmieniającej się sytuacji makroekonomicznej. Górnictwo jest natomiast jednym z ostatnich bastionów polskiej gospodarki, w którym ma miejsce niemal pełna dominacja państwa. Jak pokazują doświadczenia ostatnich lat, spółki Skarbu Państwa nie potrafiły zbudować w tym sektorze sukcesu. Konieczność dopłacenia 16 mld zł z budżetu na ratowanie sektora w 2003 r., a także bardzo prawdopodobna powtórka z rozrywki w najbliższym horyzoncie nie wystawiają zbyt dobrego świadectwa zarządzaniu własnością państwową w tym sektorze. Sądzę, że dopuszczenie prywatnych inwestycji to dziś właściwie konieczność. Tylko one dadzą nam szansę na maksymalne wykorzystanie naszych zasobów, których mamy aż w nadmiarze. Otwórzmy się na nie, póki jeszcze węgiel należy do czołowych nośników energii na świecie.

Tylko inwestycje prywatne w górnictwie dadzą nam szansę na maksymalne wykorzystanie naszych zasobów, których mamy aż w nadmiarze. Otwórzmy się na nie, póki jeszcze węgiel należy do czołowych nośników energii na świecie.

Zdaje się, że wyczuli to w ostatnim czasie Australijczycy…

Nic dziwnego, że firmy australijskie wyrażają zainteresowanie dokonaniem w Polsce nowych inwestycji w kopalnie węgla kamiennego. Przedsiębiorstwa te bazują na bogatych wieloletnich doświadczeniach w wymiarze globalnym. Ich chęć pojawienia się w naszym kraju nie jest przypadkowa i wynika z czysto biznesowych pobudek. Mają prosty i klarowny tok rozumowania: „Górnictwo w Polsce może być opłacalne, jeśli tylko pozwolicie nam tu zainwestować i uczciwie pracować, nie narzucając nam swoich zobowiązań politycznych ani naleciałości historycznych”. Chcąc ratować cały sektor – składający się przecież nie tylko z kopalń, ale i całego potężnego ekosystemu – nie powinniśmy takiej oferty odrzucać.

Źródło: Centrum Strategii Energetycznych