Kuffel: Polska może mieć największy offshore na Bałtyku

2 czerwca 2017, 07:30 Energetyka

– Sektor energii wiatrowej w Polsce stał się tematem o dwubiegunowymcharakterze. Z jednej strony, zeszłoroczna ustawa OZE zablokowała wiele nowych inwestycji; z drugiej strony, zarówno polskie jak i międzynarodowe firmy nie dają się zniechęcić i planują nowe projekty, przede wszystkim w energię wiatrową offshore. Polska jednak nie ma zamiaru tak łatwo zrezygnać z konwencjonalnie produkowanej energii – pisze Magdalena Kuffel, współpracowniczka BiznesAlert.pl.

Z analiz portalu WysokieNapiecie.pl wynika, iż po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat, produkcja energii z odnawialnych źródeł spadnie. Według analizy, pierwszy kwartał bieżącego roku został zamknięty z 5 % mniejszą produkcją z OZE niż w tym samym okresie 2016. To zaskakujący wynik, szczególnie biorąc pod uwagę, że zapotrzebowanie na prąd w tym okresie wzrosło o 1 TWh. Nietrudno się domyślić, iż braki zostały „załatane” produkcją węglową.

Analitycy podają spadek cen mechanizmów pomocowych, takich jak zielone certyfikaty (których cena wynosi pomiędzy 25 – 30 zł/MWh) jako główną przyczynę braku zainteresowania produkcją z OZE (Agencja Rynku Energii mówi, że w 2016 70 % elektrowni wiatrowych produkowało energię ze stratą).

Niskie ceny zielonych certyfikatów nie zniechęciły firmy Polenergia do inwestycji offshore na Bałtyku. Pod koniec kwietnia, firma otrzymała prawnie wiążące zezwolenie na konstrukcję drugiej fazy farmy wiatrowej, o zdolności produkcyjnej równej 1,2 GW. Projekt  finalny, który w 2026 roku (tj. na koniec prac) ma mieć zdolność produkcyjną 2,4 GW, jest do tej pory największą planowaną konstrukcją elektrowni wiatrowej offshore na Bałtyku i jedną z największych farm na świecie.

Na rynku europejskim można zauważyć, że nowe inwestycje w odnawialne źródła energii mają inny model biznesowy. Duńska firma DONG Energy finalizując etap przygotowawczy swojej nowej inwestycji w farmy wiatrowe na niemieckim Morzu Północnym, zaznaczyła, że ich model inwestycyjny opiera się wyłącznie na rynkowych cenach prądu (DONG nie bierze pod uwagę mechanizmów wsparcia ani żadnych innych substytucji rządowych). To krok milowy dla sektora wiatrowego, jednak „standardyzacja” takiego schematu w najbliższym czasie może okazać się trudna – o ile w ogóle możliwa.

Przede wszystkim, DONG jest jedną z największych firm zajmujących się konstrukcją farm wiatrowych na świecie ( ¼ wszystkim farm wiatrowych na świecie jest ich własnością), więc nietrudno sobie wyobraźić, że firma ma zarówno zaplecze finansowe jak również niezbędną wiedzę do wprowadzenia innowacyjnych mechanizmów. Teren, na którym planowana jest nowa inwestycja znajduje się bardzo blisko już pracujących farm wiatrowych DONG-a, więc budowa nie będzie „od zera”, jako że w pobliżu już istnieje konieczna do konstrukcji infrastruktura. Ponadto, firmy, które biorą udział w niemieckich przetargach na konstrukcję farm wiatrowych, nie muszą ponosić kosztów przyłączenia farm do sieci przesyłowych, które ze względu na położenie farm na otwarym morzu, mogą być bardzo wysokie. Nie jest to norma, w innych krajach koszty przyłączenia leżą po stronie firmy developerskiej. Podsumowując,bardzo trudno będzie replikować taki schemat, bez podobnej sytuacji biznesowej.

DONG napewno „przeciera szlaki” dla innych firm energetycznych. Subwencjonowanie energii odnawialnej od jakiegoś czasu było częstym tematem dyskusji, głównie ze względu na faworyzowanie jednego źródła energii ponad innym. Zalety produkcji prądu z OZE, w szczególności zerowy poziom emisji, są niezaprzeczalne jednak nie jest to w zgodzie z zasadą sprawiedliwej konkurencji. Produkcja prądu z energii wiatorej może być opłacalna, jak pokazuje przykład DONG-a, jednak inne OZE mogą mieć problem. Źródła bardziej rozproszone, takie jak na przykład panele słoneczne,mogą być niewypłacalne, szczególnie w klimacie o średnim/niskim nasłonecznieniu.

W Polsce, oprócz energii wiatrowej, alternatywą mogłyby być biogazownie lub elektrownie szczytowo-pompowe (które wprawdzie nie mają emisji gazów cieplarnianych, jednak proces „napełniania” zbiorników może okazać się bardziej kosztowny niż wyprodukowana za ich pomocą energia). Z pewnością ważne jest przyjrzenie się intratności OZE bez pomocy mechanizmów wspomagania i zastanowienie się, czy mają one ekonomiczny sens. Węgiel nie jest lekiem na całe zło, ale sztuczne podtrzymywanie na rynku produktów, które nie są konkurencyjne, może okazać się długoterminowym błędem. Błędem konsumującym fundusze, które mogłyby zostać przeznaczone na unowocześnienie innych technologii, bardziej zaadoptowanych do specyfiki naszego rynku i naszej strefy klimatycznej.