Lipka: Polska już raz prawie miała atom. Żarnowiec to lekcja dla współczesnych

24 maja 2019, 07:30 Atom

Wyobraźmy sobie, iż mniej więcej 100 lat temu ktoś głosiłby teorię, że należy bezwzględnie zrezygnować w naszym kraju z motoryzacji, bo mamy przecież własne rozwiązania i setki lat tradycji konnych. A więc zamiast budować auta, lepiej doskonalić hodowlę koni, które w wyniku naszych eksperymentów będą coraz silniejsze i bardziej wytrzymałe. A silnik spalinowy to przecież obca nam technologia! I może wybuchnąć, wystarczy iskra ognia na zbiornik z paliwem. Czyż kogoś takiego nie uznano by od razu za niespełna rozumu? Czyż nie wylądowałby natychmiast w zakładzie dla obłąkanych? Ale widocznie poprzednia epoka charakteryzowała się większą dozą zdrowego rozsądku – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Elektrownia wodna Żarnowiec. Fot. PGE
Elektrownia wodna Żarnowiec. Fot. PGE

Przecież na przełomie lat 80-tych i 90-tych takich właśnie argumentów używano, by nie dopuścić do przejścia Polski z epoki masowego spalania paliw kopalnych do epoki wykorzystania energii jądrowej. Proces taki przechodziło wówczas wiele krajów rozwiniętych, w tym większość w Europie. Także nasi bezpośredni sąsiedzi. Mało kto pamięta, że idea zmniejszenia patologicznej zależności polskiej gospodarki od węgla kiełkowała już w głowach decydentów w okresie PRL. Miała się ona dokonać poprzez rozwój sektora jądrowego, nowej gałęzi w naszej gospodarce. W latach 70-tych ustalono, że w Polsce zostaną wybudowane 2 elektrownie jądrowe, Żarnowiec nad morzem, o mocy brutto 1760 MW, oraz Warta w Klempiczu w Wielkopolsce o mocy brutto 4000 MW. Obie elektrownie miały dostarczać 1/5 energii elektrycznej w naszym kraju, co jest procentowo porównywalne z udziałem atomu w produkcji energii w USA czy W. Brytanii.

Już w latach 50-tych uruchomiono w Polsce ośrodek badań jądrowych w Świerku, oraz pierwszy reaktor Ewa w 1958 roku. Reaktor doświadczalny małej mocy. Dużo się działo w okresie rządów Edwarda Gierka. W 1974 roku zbudowano w Świerku wysoko-strumieniowy reaktor Maria o mocy cieplnej 30 MW. Potem przyszła kolej na energetykę jądrową. Już w 12 sierpnia 1971 roku Prezydium Rządu podjęło decyzję o budowie pierwszej w Polsce elektrowni atomowej w Żarnowcu. Czteroblokowej elektrowni z reaktorami WWER 440, o mocy brutto 467 MW każdy. Decyzja dotyczyła też podjęcia prac przygotowawczych jak badania geologiczne terenu. Zaś 12 grudnia 1972 roku Komisja Planowania przy Radzie Ministrów podjęła decyzję o lokalizacji elektrowni na gruntach po wsi Kartoszyno nad Jeziorem Żarnowieckim. Nieco później 28 lutego 1974 roku PHZ Elektrim i Atomenergoeksport podpisały umowę na wykonanie projektu technicznego dwóch pierwszych bloków elektrowni. W maszynowni miały być zastosowane polskie urządzenia jak turbiny typu 4K-465, produkcji Zakładów Zamech w Elblągu, czy generatory typu GTHW-600 produkowane w Zakładach Dolmel we Wrocławiu.

Jednakże w komunistycznym aparacie władzy o inwestycjach decydowały wyniki zmagań różnych frakcji i grup interesu, walczących o wpływy i fundusze rozdzielane centralnie. Najsilniejszą z nich okazała się frakcja powiązana ściśle z branżami surowcowymi, głównie górnictwem węgla kamiennego i hutnictwem. Wymuszała ona inwestycje w przemysł surowcowy, co skutkowało przerostem jego rozmiarów w stosunku do potrzeb kraju i społeczeństwa. Sztandarowymi inwestycjami stały się wówczas surowcowa Huta Katowice i kopalnia Halemba o głębokości ok. 1000 metrów, od zarania swoich dziejów nierentowna. Wymuszane przez tę grupę interesów inwestycje nigdy nie mogły zwrócić poniesionych nakładów, co było jedną z przyczyn załamywania się gospodarki pod koniec lat 70 tych.

Wspomniana frakcja, której jednym z czołowych przedstawicieli był wpływowy wicepremier Zbigniew Szałajda, starała się jednocześnie utrącać wszelkie „konkurencyjne” przedsięwzięcia, a do takich należały i elektrownie jądrowe. Dynamika przygotowań do budowy EJ Żarnowiec a także drugiej elektrowni Warta wyraźnie wyhamowały. Okres Gierka stopniowo dobiegł końca, nastał okres 16 miesięcy Solidarności, po nim zaś Stan Wojenny i dojście do władzy wojskowych.  Sytuacja zmieniła się o tyle, że wraz z odsunięciem od władzy cywilnego aparatu PZPR, straciły na znaczeniu tradycyjne frakcje i grupy interesu. Aparat milicyjno-wojskowy nawykły do słuchania rozkazów z góry, niezbyt nadawał się do działań przypominających te z epoki Gierka. O wszystkim decydowała wąska grupa ludzi z Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, w praktyce Jaruzelski, Kiszczak, Siwicki i Rakowski.

Dziś nie powiedzą nam oni o motywach swoich decyzji, ale wydaje się prawdopodobne, że uznali za niekorzystnie dla samych władz zbyt wielkie uzależnienie od węgla całej gospodarki, mogącej być łatwo sparaliżowaną przez strajki w zagłębiach węglowych. Co prawda, te w okresie Stanu Wojennego zostały krwawo stłumione, lecz nie było gwarancji, że się nie powtórzą. Logicznym było, że zdywersyfikować produkcję energii w oparciu o masowe spalanie węgla można poprzez budowę elektrowni jądrowych, co zresztą się działo w innych krajach, tak w bloku wschodnim jak i na zachodzie. Tak czy inaczej decyzje zapadły bardzo szybko bo już w styczniu 1982 roku.

Warto nadmienić tutaj, że w proces budowy elektrowni jądrowych w Polsce włączyły się kadry Instytutu Badań Jądrowych w Świerku, mimo represji i wyrzucenia z pracy osób zaangażowanych w działalność Solidarności. Jednakże jasnym było, że wojskowa junta kiedyś przeminie, a elektrownia jądrowa zostanie i będzie służyć Polsce.

Jeśli chodzi o reaktory jądrowe które miały być użyte, to biorąc pod uwagę, że byliśmy krajem niesuwerennym, spośród możliwych do zastosowania w Żarnowcu były one stosunkowo najlepsze. WWER 440 to radziecka wersja reaktorów wodno-ciśnieniowych, stosowanych do dziś w energetyce jądrowej m.in. Słowacji czy Węgier. Mało kto zwrócił uwagę, że te przeznaczone dla Polski zostały wyprodukowane w słynących z solidności zakładach Skoda w Pilznie (Czechosłowacja) a jedynie były one na licencji sowieckiej. Zresztą ich wykonawstwo jakościowo znacznie przewyższało to co produkowano w ZSRS. O jakości tych reaktorów przekonali się Finowie, gdy po zlikwidowaniu Żarnowca, jeden z nich odkupili, stwierdzając wówczas, że ich jakość jest wyższa niż ich własnych reaktorów kupionych bezpośrednio w ZSRR, gdzie było wyższe zasiarczenie stali.

Ale wracając do wydarzeń: 18 stycznia Rada Ministrów podjęła decyzję o realizacji pierwszego etapu inwestycji, czyli dwóch pierwszych bloków elektrowni. A już 20 marca Wojewódzki Zarząd Gospodarki Przestrzennej wydał pozwolenie na rozpoczęcie robót ziemnych i przygotowania placu budowy dla urządzeń i obiektów elektrowni. Już 11 dni później przekazano plac budowy wykonawcy, firmie ENERGOBLOK WYBRZEŻE z Gdyni.

Ponieważ inwestycję realizowało państwo wyniszczone gospodarczym kryzysem, z którym wojskowa junta tak sprawna w tłumieniu aspiracji społeczeństwa jakoś nie potrafiła się uporać, nie obyło się bez komplikacji. 31 grudnia 1983 roku Rada Ministrów uchwałą 206/83 przesunęła w czasie o rok oddanie dwóch pierwszych bloków elektrowni do eksploatacji. Tym niemniej w marcu 1985 roku Rada Ministrów podjęła uchwałę o rozwoju w Polsce energetyki jądrowej do roku 2000. Do tego czasu miały zostać uruchomione dwie elektrownie jądrowe Żarnowiec i Klempicz o łącznej mocy prawie 6000 MW.

Już wcześniej bo w październiku 1984 rozpoczęły się roboty przy budynku głównym elektrowni, wreszcie 11 listopada 1985 inwestor otrzymał od Prezesa Państwowej Agencji Atomistyki pozwolenie na realizację pierwszego etapu, czyli dwóch bloków elektrowni jądrowej w Żarnowcu, pod kątem bezpieczeństwa jądrowego. Zezwolenie umożliwiło rozpoczęcie betonowania płyty fundamentowej pierwszego i drugiego bloku elektrowni. Roboty te rozpoczęły się w grudniu 1985, a zakończyły w listopadzie 1987. Mimo awarii w Czarnobylu, Prezydium Komisji Planowania przy Radzie Ministrów zatwierdziło lokalizację drugiej w kraju elektrowni jądrowej „Warta” w Klempiczu w Wielkopolsce. Było to 5 czerwca 1987 roku. Tymczasem w Żarnowcu rozpoczęto prace budowlane przy budynkach reaktorów nr 1 i 2. Fakty przeczą więc teoriom i plotkom, jakoby po awarii w Czarnobylu prace przy budowie elektrowni stanęły. Co prawda z przyczyn finansowych władze komunistyczne musiały na razie zawiesić budowę elektrowni w Klempiczu, która miała poczekać na lepsze czasy, ale z kolei w Żarnowcu największe natężenie robót miało miejsce w ciągu 1988 roku, a dostawy sprzętu na plac budowy np. reaktorów czy przetwornic pary nawet w 1989 roku. W szczytowym okresie na budowie pracowało ok 6 tysięcy osób, pod koniec przed samą likwidacją elektrowni jeszcze około tysiąca.

Główny piewca likwidacji elektrowni, zarazem autor programu (wyłącznie węglowego) rozwoju energetyki do roku 2010, odrzuconego przez Parlament z przyczyn ekologicznych, Włodzimierz Bojarski lansował się na wielkiego opozycjonistę, tymczasem są świadkowie, którzy twierdzą, że wchodził bez żadnej przeszkody do Komisji Planowania przy Radzie Ministrów w latach 70 tych, gdzie obowiązywały ścisłe przepustki, o które było bardzo trudno. Miał przy tym swobodny dostęp do decydentów w randze wiceministrów, gdzie lobbował intensywnie, by zarzucić plany budowy elektrowni jądrowej.

Ówczesny Minister Przemysłu, Tadeusz Syryjczyk, główny architekt decyzji rządowej o likwidacji elektrowni, nawet nie krył w notatkach z 1998 roku, że nie zależało mu wcale na znalezieniu pozytywnego rozwiązania dla Żarnowca, jakie przecież zalecały międzynarodowe misje MAEA (Międzynarodowa Agencja Energii Jądrowej), czy choćby firma Siemens. Opinie te zostały zlekceważone, mimo, że wizyty odbywały się na zaproszenie Solidarności. Także Parlament wykazał olbrzymią niedojrzałość, populizm, całkowity brak zrozumienia Polskiej Racji Stanu i brak sensownej wizji przyszłości, dając się zdominować kilku prowodyrom, do których należał poseł Dowgiałło z OKP.

Elektrowni bronili naukowcy, jak Pan Profesor A. Strupczewski, ale także wielu innych, czy też Prezes Państwowej Agencji Atomistyki Roman Żelazny. Opinie zespołów „eksperckich” powołanych przez Ministra Syryjczyka, wcale nie były jednoznaczne, co do zamknięcia elektrowni, tylu samo ekspertów opowiadało się za dokończeniem budowy jak jej likwidacją.

Wreszcie tzw. referendum, które de facto referendum nie było, bo nie odbywało się w lokalach kontrolowanych przez Państwową Komisję Wyborczą, ale wszystkie punkty do głosowania były kontrolowane przez przeciwników EJ Żarnowiec. Nawet jednak oni przyznali, że im dalej od elektrowni, tym wyniki były dla niej gorsze, np. w Trójmieście, a z kolei zwolennicy EJ Żarnowiec wygrali w bezpośrednim rejonie Żarnowca, czy też na Helu.

Wydarzenia tamte są przestrogą dla obecnie rządzących, by nie szli na tani populizm i mieli odwagę przeciwstawić się egoistycznym grupom interesu, chcących za wszelką cenę „uwalić” rękoma tchórzliwych i skorumpowanych polityków wszelką energetyczną konkurencję dla siebie, jak wtedy zrobiło lobby węglowe z EJ Żarnowiec, czego fatalne skutki w postaci drożejących uprawnień do emisji CO2 i drożejącej energii społeczeństwo ponosi do dziś, i długo jeszcze ponosić będzie. Korzyści utracone dla społeczeństwa w wyniku likwidacji elektrowni oceniłem w swojej książce Odkłamać Żarnowiec, którą polecam, na około 50 mld zł według cen dzisiejszych! Składa się na nie głównie niewyprodukowana przez ostatnie 27 lat energia elektryczna, dodajmy która byłaby produkowana w sposób czysty ekologicznie, a takich źródeł mamy w Polsce przecież jak na lekarstwo.

I refleksja natury bardziej ogólnej. W XIX wieku, zwanego wiekiem węgla i stali, gdzie masowe spalanie węgla było podstawą zaspokajania potrzeb energetycznych ludzkości, populacja ludzi na ziemi wynosiła niespełna miliard. Teraz mamy 7 miliardów. Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby rządy innych krajów nie okazały się bardziej dalekowzroczne niż rząd T. Mazowieckiego w Polsce i gdyby chciały zamiast budowy elektrowni jądrowych dalej w nieskończoność spalać węgiel, gaz czy mazut. Podusilibyśmy się tu na ziemi już dawno!