Wiśniewski: LNG z USA jest za drogie? Dopiero się przekonamy

5 października 2018, 07:30 Energetyka

Polska dyskusja na temat tego, czy opłaca się nam sprowadzać gaz skroplony ze Stanów Zjednoczonych cierpi z powodu uproszczeń i niedopowiedzeń – pisze Bartosz Wiśniewski, kierownik Biura Badań i Analiz Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Fot. Gaz-System

Wahania cen LNG

Siłą rzeczy w centrum tej dyskusji znajduje się kwestia podstawowa przy ocenie jakiejkolwiek transakcji, a zatem cena gazu. Ale już to do czego należałoby ja porównywać aby rzetelnie odpowiedzieć jak wypada na tle innych opcji zaopatrzenia, świadomość tego co ja obecnie kształtuje, to jak będzie się w nadchodzących latach zmieniać, czy jakie korzyści wynikają z aktywności w globalnej branży LNG – często umyka. A tymczasem są to kwestie, które należy bezwzględnie brać pod uwagę.

Różne warianty kontraktu

Opłacalność sprowadzenia gazu skroplonego z USA inaczej oceni menedżer, który ma dostęp do gazu z rynku dużej płynności, z wieloma transakcjami krótkoterminowymi, gdzie handluje się gazem z kilku źródeł i od kilku dostawców, a inaczej taki, dla którego punktem odniesienia jest cena z kontraktu długoterminowego, w dodatku często obciążonego warunkami, np. odnośnie tego czy zakupiony gaz można reeksportowac, czy klauzulami „bierz lub płać”. Na kształtującym się wciąż rynku LNG – nadal to rurociągami dostarczana jest większość gazu w obrocie międzynarodowym – występują zarówno kontrakty długoterminowe, jak i spot, opiewające na mniejsze ilości gazu, dostępne niemal „od ręki”. Z tym ostatnim mieliśmy do czynienia choćby w przypadku pierwsza dostawa amerykańskiego LNG do Polski. Podstawa do wyceny kontraktów z tamtego kierunku. Dotyczy to zapewne także umów średnioterminowych, które zawarło PGNiG) jest indeks Henry Hub, a zatem puls opływającego w tani gaz rynku amerykańskiego. Do tego dochodzi sezonowość cen gazu. Nieprzypadkowo pierwsza dostawa LNG z USA do Polski dotarła do Świnoujścia na początku czerwca ub. r. Dotychczas najlepszym okresem dla zawierania krótkoterminowych była bowiem wiosna i lato, wtedy – w obliczu zmniejszonego zapotrzebowania w porównaniu z okresem wzmożonego zużycia – oferowana cena była szczególnie atrakcyjna. LNG może być zatem konkurencyjny wobec gazu dostarczanego rurociągiem, i to nie tylko dla klientów, dla których tzw. price cap stanowi kontrakt długoterminowy.

Różne formuły cenowe

Co decyduje o cenie kontraktu na gaz skroplony? Oprócz ceny samego gazu mogą to być opłaty związane ze skropleniem oraz regazyfikacją, transportem, ubezpieczeniem. Mogą – ale nie muszą. To od stron kontraktu zależy, czy umówią się na dostarczenie gazu „pod drzwi” kupca – wówczas wszystko jest na głowie sprzedawcy, ponosi większe ryzyko m.in. za terminowość transakcji, ale może negocjować wyższe stawki, czy tez kupiec woli odebrać gaz z terminala skraplającego, czyli „spod drzwi” sprzedawcy. Wówczas wprawdzie sam musi zadbać o logistykę, ale zyskuje swobodę – może np. zaoferować gaz na rynku wtórnym, czy szerzej – skierować go tam, gdzie zyska dobra cenę. Jeśli zaś jest wystarczająco biegły w branży LNG, może starać się o tańszy fracht czy stawki ubezpieczenia. Oczywiście za cenę większego ryzyka. Jeszcze inna sprawa to formuła kontraktu. Ustaleniu na kim spoczywa większe ryzyko za transakcję służą Incoterms, czyli ustandaryzowane międzynarodowe reguły handlu – powszechne również w branży LNG.

Rozwój sektora LNG

Jest też szerszy wymiar tej dyskusji. Branża LNG dynamicznie się zmienia, biznesowo i technologicznie. Przybywa mocy skraplających w USA, w Australii, wolumen oferowanego gazu jest większy. Przybywa gazowców, przez co ten gaz można bardziej swobodnie i w większych ilościach przemieszczać. Katarczycy już w zeszłym roku zaczęli oferować usługę polegająca na dostawie gazu jednym gazowcem dla dwóch różnych terminali. Kupcy podzielili się kosztami transportu i ubezpieczenia, które osobno dla każdego z nich sprawiały, ze LNG był zbyt drogi.

Oczywiście większość tego dodatkowego gazu trafi głównie do Azji, bo tam nadal ceny są najwyższe, ale skorzystają także odbiorcy w innych regionach. Większa dostępność powinna oznaczać niższe ceny—skroplenia, transportu. Rozwija się także rynek tzw. small scale LNG, czyli bezpośredniego wykorzystania LNG np. w transporcie (morskim, lądowym) czy elektroenergetyce. LNG należy odebrać z terminala i dostarczyć do odbiorcy końcowego. Paliwem jest gaz skroplony, a zatem odpada koszt regazyfikacji.

Co więcej, LNG staje się bardziej dostępne na duże odległości i w dużych wolumenach. Póki co dominuje transport cysternami samochodowymi. Ale np. budowa bocznicy kolejowej na terenie terminala w Świnoujściu sprawi, ze LNG będzie można wozić dalej i taniej.

Innymi słowy, konstatacja o „fundamentalnie droższym źródle zaopatrzenia” z jednego z czasopism nie bierze pod uwagę zmian, które zachodzą na rynku—technologicznych, biznesowych. W rezultacie trudno dziś wyrokować (niezależnie od poufności kontraktów) jak będzie się on kształtować.

LNG na poziomie globalnym

Rynek LNG otwiera wiele możliwości. Na przykład, PGNiG zapowiada, że do 2022 roku chce dysponować nawet 5,5 mld m sześc. gazu skroplonego ze źródeł w USA. Ale owo „dysponować” nie musi od razu oznaczać, ze ten gaz trafi do Polski.

Po pierwsze, gaz kupowany przez polskie spółki w USA nie będzie miał stempla „tylko dla Polski”. Jeśli będzie tańszy niż opcje zakupów np. z giełdy holenderskiej, to popłynie do Świnoujścia. Jeśli nie, to będzie można zaoferować go odbiorcom w Ameryce Łacińskiej czy Azji. Po drugie, trzeba sobie uświadomić, ze obejmując udziały w spółkach budujących terminale eksportowe w istocie kupujemy, rezerwujemy moce w tych terminalach. Może, ale nie musi się z tym wiązać również zakup gazu. Niektóre spółki robią to same, bo mają na miejscu odpowiedni back office. Inne polegają na pośrednikach. Co więcej, te moce mogą być komuś odsprzedane. To zatem zupełnie inna transakcja niż jednorazowa dostawa gazu z terminalu w Sabine Pass.

Na ocenę trzeba poczekać

Kiedy wiec słyszymy o tym, ze toczą się rozmowy o dostawach gazu z USA – albo każdego innego kierunku – chodzi o coś dalece bardziej skomplikowanego i dalekosiężnego niż transakcja przewidująca zawinięcie kilku czy kilkunastu gazowców do Świnoujścia. To prawdziwie globalny biznes, a Polska zgłasza ambicje, aby mieć w nim udział, bo to oznacza korzyści tak polityczne, jak i finansowe. Warto poważnie rozmawiać o tym jak te korzyści maksymalizować, a nie redukować rozmowę do rozważań o cenie amerykańskiego gazu.