Makuch: Unia Energetyczna czy iluzoryczna?

29 kwietnia 2014, 11:05 Energetyka

KOMENTARZ

Grzegorz Makuch

Klub Jagielloński

Początkiem marca Donald Tusk powiedział: Będę rozmawiał przede wszystkim o tym – z kanclerz Angelą Merkel – w jaki sposób Niemcy są w stanie korygować działania dotyczące ich gospodarki tak, aby zależność od gazu rosyjskiego nie paraliżowała Europy, wtedy kiedy potrzebuje szybkiego działania i jednoznacznej postawy. Tym samym premier Polski dał jasno do zrozumienia, że strategiczny sojusz Niemiec z Rosją stanowi dla UE zagrożenie i zdaje się, że Tusk wręcz oczekiwał od kanclerz Angeli Merkel zmiany niemieckiej polityki energetycznej.

Bowiem „uzależnienie Niemców od gazu rosyjskiego może ograniczać skutecznie suwerenność Europy. Nie mam co do tego wątpliwości”. Premier dodał, że Polska ma obowiązek wezwać państwa europejskie do budowania „pełnej suwerenności, pełnej niezależności europejskiej w odniesieniu do energetycznej polityki Rosji. Już pod koniec marca Donald Tusk ogłosił swoją koncepcje dochodzenia do pełnej niezależności”, którą określił jako europejską unię energetyczną. W zamierzeniu ma się ona wspierać na sześciu filarach: 1) solidarności gazowej na wypadek przerwania dostaw gazu; 2) zwiększeniu poziomu finansowania ze środków unijnych projektów energetycznych umożliwiających solidarność energetyczną; 3) wspólnych zakupach energii; 4) rehabilitacji węgla; 5) wydobyciu gazu z łupków; 6) radykalnej dywersyfikacja źródeł. W tej sprawie premier zapowiedział „ofensywę dyplomatyczną”, czyli wizytę w Paryżu, Berlinie i Brukseli.

Pierwszy punkt, solidarność gazowa na wypadek przerwania dostaw gazu – już jest realizowany. Bowiem w wyniku rosyjsko-ukraińskiego konfliktu gazowego w 2009 r. wprowadzono Rozporządzenie o bezpieczeństwie dostaw gazu, na mocy którego powołano do życia Grupę Koordynacyjną ds. Gazu, jako instytucję o kompetencjach doradczo-monitorujących, która pozwala na wzajemne ostrzeganie się i reagowanie w sytuacjach kryzysowych. Zatem wystarczy skorzystać z istniejących narzędzi, nie ma potrzeby tworzenia kolejnych.

Punkt drugi: zwiększenie poziomu finansowania infrastruktury energetycznej. Tu również premier niewiele wniósł, bowiem KE do 2020 r. zakłada rozwój transgranicznych połączeń gazowych i sieci szkieletowych mających na celu swobodny przesył gazu między krajami. UE chce na ten cel wydać do 2020 r. 500 mld EUR i 1,5 bln EUR do 2030 r. Ponadto jest też unijna lista projektów PCI (Projects of Common Interest), mających szczególny wpływ na wzrost bezpieczeństwa w UE. Ale przede wszystkim, to Wspólnota już dotuje hojnie wszelkie projekty połączeń międzypaństwowych. I tak Polska uzyskała wsparcie budowy połączenia z Czechami, Litwą, Słowacją, gazociągu Baltic Pipe i terminala LNG. Interkonektor z Czechami powstał, gazociąg Amber z Litwą (prawdopodobnie w wyniku zaniedbań po stronie Wilna) od lat jest na etapie rozmów. Połączenia Polski ze Słowacją również brak. Także gazociąg Baltic Pipe, który umożliwiłby dywersyfikację źródeł gazu dla Polski, nie powstanie – jego realizacja jest zamrożona od 2009 r. Gazociąg ten miał dostarczać surowiec z Norwegii, ale konsorcjum Skanled, które miało zapewnić dostawy tego gazu również odstąpiło od tego zamiaru. Warto dodać, że było to już drugie podejście do gazociągu Baltic Pipe (pierwsze za premiera Jerzego Buzka). Zatem 75% dotacji z UE na rozwój infrastruktury niczego nie zmieni, bowiem kluczowa jest tutaj wola polityczna. Ponadto pamiętajmy, że by umożliwić powstanie w Polsce gazociągów i interkonektorów niezbędne jest wpisanie ich specustawę terminalową – w przeciwnym razie, przy obowiązującym w Polsce prawie, budowa gazociągów jest niemożliwa nawet dla instytucji realizujących program rządu.

Punkt trzeci, czyli wspólne zakupy gazu, poprzez utworzenie giełdy – kwestia najczęściej komentowany w mediach. Wielu analityków w tym kontekście podnosi podstawowe dwie kwestie: skoro firmy mają kontrakty długoterminowe o różnej dacie zapadalności, to od kiedy  UE ma negocjować w imieniu 28 państw? Chyba że Wspólnota poczeka na ostatniego maratończyka – jednak może to oznaczać, że ostatni kontrakt nie wygaśnie… nigdy, a Wspólnota wciąż będzie czekać. Ponadto jeśli mamy liberalizować rynek gazu i firmy, a nie państwa, dokonują zakupu surowca, to w jaki sposób – z poszanowaniem praw wolnego rynku – umowy na gaz mają być negocjowane przez Brukselę? I przede wszystkim, skąd przeświadczenie premiera Donalda Tuska, że państwa UE zgodzą się scedować swoje kompetencje w zakresie polityki surowcowej na rzecz UE? Zwłaszcza, że historia podpowiada scenariusz dokładnie odwrotny: powołano przy UE Agencję ds. Współpracy Organów Regulacji Energetyki (ACER), która ma umożliwić wymianę informacji dot. gazu, cen i umów na ten surowiec – generalnie ACER stawia sobie za cel zwiększenie przejrzystości i integralności rynku energii. Ma to nastąpić poprzez monitorowanie transakcji, a w przypadku manipulacji trans granicznych, ACER będzie koordynować śledztwo i nakładać kary. Ale za prezydencji duńskiej (która nastąpiła tuż po naszej) pojawiła się informacja, że państwa członkowskie nie udzielą ACER informacji dot. umów gazowych, czy stawek na gaz – i nikt nie jest w stanie je do tego przymusić.

Czwarty punkt – rehabilitacja węgla, która w opinii premiera będzie uwarunkowana zastosowaniem nowoczesnych technologii obniżających emisję CO2. Jednak warto zauważyć, że i w tym przypadku nie ma powodu, by premier Donald Tusk wyważał otwarte drzwi, bowiem Traktat o funkcjonowaniu UE w art. 194. gwarantuje każdemu państwu członkowskiemu prawo wykorzystania jego zasobów energetycznych, wyboru między różnymi źródłami energii i ogólnej struktury jego zaopatrzenia w energię. Zatem wystarczy odwołać się do litery prawa. Problemem jednak jest pakiet energetyczno-klimatyczny, który dążąc do zmniejszenia emisji CO2 uderza w Polski węgiel kamienny, którego Polska ma ogromne zasoby. Tymczasem na marcowym szczycie UE (wg. słów komisarza Jose Barroso) państwa zgodziły się, by do 2050 r. celem UE było ograniczenie emisji o 80-90 proc., a cel dot. 2040 r. będzie zgodny z celem końcowym. Przyjmijmy zatem tę niższą wartość, 80 proc, i zastanówmy się, jak można połączyć ją z „rehabilitacją węgla”? Ponadto, jak premier słusznie zauważył, rząd powinien inwestować w technologie czystego spalania węgla i CCS, co również potwierdza dokument Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN w Krakowie, z którego wynika, że przyszłość polskiego węgla zależy od cen uprawnień do emisji i rozwoju technologii podziemnego składowania CO2. Nie zapominajmy również, że Polska jako pierwszy kraj w Europie dokonał zatłoczenia CO2 na lądzie. Tymczasem elektrownia Bełchatów nie miała szans uzyskać grantu z UE na pilotażowy projekt zatłoczenia dwutlenku węgla, bowiem rząd wciąż nie implementował dyrektywy dot. geologicznego składowania dwutlenku węgla (w zeszły tygodniu KE po raz kolejny wezwała Polskę do implementacji prawa).

Punkt piąty to zwrócenie się UE w kierunku gazu z łupków. W opinii premiera niedopuszczenie do powstania na poziomie UE nowych regulacji dot. poszukiwania i wydobycia gazu niekonwencjonalnego jest naszym sukcesem. Niestety, ale trudno powstrzymać się od cierpkiej uwagi, że nie było potrzeby blokowania na poziomie unijnej legislacji wydobycia gazu, bowiem od siedmiu lat nie jesteśmy w stanie oszacować swoich zasobów gazu z łupków i firmy rezygnują z poszukiwania w Polsce. Bowiem problemy, jakie stwarza nasze wewnętrzne prawo przekraczają najśmielsze oczekiwania grup lobbujących w UE za zablokowaniem wydobycia tego surowca.

Punkt szósty – radykalna dywersyfikacja źródeł. Można w tym miejscu dokonać paraboli do punktu trzeciego, czyli wspólnych zakupów gazu z Rosji. Jeśli faktycznie UE będzie w imieniu 28 państw negocjować zakup surowca z Rosji, prawdopodobieństwo zdywersyfikowania źródeł gazu w Polsce będzie jeszcze niższe niż jest obecnie. Ponadto premier mówił o imporcie LNG z USA i Australii. Oznacza to, że surowiec będzie drogi i najwcześniej w 2015 r. Jeśli faktycznie chcemy dywersyfikacji, to trzeba rozważyć możliwości import z Azerbejdżanu, Norwegii, Algierii i nie tylko.

Truizmem jest twierdzenie, że polityka jest absolutnie kluczowa dla energetyki. I Wspólnota posiada wystarczające narzędzia by usprawnić rynek energii. Dlatego powoływanie nowych organów i tworzenie kolejnych regulacji może mieć niewielkie znaczenie, jeśli nie ma najważniejszego czynnika – woli politycznej, bez niej instytucje nie będą działać, a litera prawa pozostanie martwa. Dlatego bardzo sceptycznie podchodzę do koncepcji unii energetycznej, bowiem skoro nie ma woli politycznej, by skorzystać z istniejących organów, to po co tworzyć kolejne? Świetnym tego dowodem jest Ukraina, która zgodnie ze słowami premiera, powinna wzmocnić swoim członkostwem unię energetyczną. Pamiętajmy jednak, że mamy traktat o Wspólnocie Energetycznej, którego Ukraina jest sygnatariuszem od 2011 r., a żadnych pozytywnych konsekwencji to dla naszego sąsiada nie zrodziło. Dlatego Kijów, bardzo zasadnie, co jakiś czas stawia pytanie: po co nam członkowstw we WE, skoro sygnatariusze traktatu budują Gazociąg Południowy omijający nasz kraj? Do tego niemieckie Siemens zapewni dla tego gazociągu elektronikę, Europipe rury a włoski Saipem będzie je budował. Warto dodać, że w tym roku Ukraina przejęła prezydencję we WE. Możemy jednak Ukraińcom powiedzieć (na pociechę), że Gazociąg Północny omija Polskę, a my jesteśmy członkiem UE. Ponadto podczas dyskusji nad Nord Streamem mówiono to, co dziś mówi się w kontekście South Streamu – ten gazociąg podniesie poziom bezpieczeństwa energetycznego Europy. Czas by Polska i Ukraina zrozumiały, że bezpieczeństwo to zdywersyfikowanie źródła surowców i nikt tego za nas nie zrobi, ale zarazem możemy być pewni, że również nikt nam tego nie ułatwi. Jeśli chcemy niezależności, to musimy w pierwszej kolejności skierować się ku naszym surowcom: węgiel i gaz z łupków, bowiem bezpieczeństwo i niezależność to rewers i awers tej samej monety – dlatego trzeba tworzyć portfel energetyczny w oparciu o swoje zasoby. W drugiej kolejności musimy zacząć rozmawiać z państwami, które umożliwią nam dywersyfikację źródeł – i nie są to Francja i Niemcy. W marcu na unijnym szczycie hiszpański premier Mariano Rajoy zaproponował zastąpienie rosyjskiego gazu algierskim – na początek możliwy byłby import 50-60 mld m3, ale z czasem Algieria zwiększyłaby wydobycie. Powstałyby również nowe połączenia z Półwyspem Iberysjkim, co pozwoliłoby UE zmniejszyć zależność od Rosji. I chociażby z tego powodu premier Polski powinien polecieć do Madrytu (i Algierii), a nie do Paryża. Kolejnym kierunkiem podróży premiera Tuska powinna być Norwegia i jak najszybsza budowa Baltic Pipe (wstępne prace dokumentacyjne zostały już wykonane). W dalszej przyszłości można myśleć również o imporcie z Azerbejdżanu, czy Turkmenistanu (w tym tygodniu Aszchabad wyraził chęć eksportu surowca do Europy via Azerbejdżan). Niedawno odkryto również duże złoża gazu w regionie Morza Śródziemnego, które w niedalekiej perspektywie mogą stanowić kolejne źródło surowca dla Europy. O Norwegii i Azerbejdżanie, nawiązując do dywersyfikacji źródeł, mówił również komisarz ds. energii Günther Oettinger. Przy tej okazji wspomniał o Wspólnocie Energetycznej, której działalność jest ograniczana poprzez niewystarczające poparcie polityczne na rzecz implementacji zasad trzeciego pakietu energetycznego i niedobór inwestycji infrastrukturalnych – co w jego opinii się zazębia. Dodał, że mała modyfikacja, jak transformacja Rady Ministrów Wspólnoty Energetycznej w platformę ministrów energetyki Europy przyniosłaby duże zmiany. W tym kontekście warto odnotować, że w kwietniu premier Polski stwierdził, że mimo ubiegłorocznych zapowiedzi ministerstwo energetyki jednak nie powstanie. Oświadczył: ja bym dzisiaj nie robił tej rekonstrukcji, którą zapowiadałem, bo chcę pracować na może nie zawsze skutecznych, ale sprawdzonych narzędziach ze względu na tę krytyczną sytuację. Dodał też, że za energetykę odpowiada obecnie cały rząd, w ramach zespołu, któremu przewodzi wicepremier Janusz Piechociński. Myślę, że dla bezpieczeństwa energetycznego Polski większą wagę miałoby stworzenie ministerstwa energetyki i surowców naturalnych, z szefem który będzie reprezentował Polskę we WE, niż powołania kolejnego tworu, jak unia energetyczna. Ta będzie kolejną martwą instytucją, jeśli będzie ona pozbawiona woli politycznej, zwłaszcza po stronie Niemiec.

W kontekście Niemiec warto podkreślić, że premier Donald Tusk w swej koncepcji powołania unii energetycznej zdaje się zupełnie nie zauważać faktu istnienia niemiecko-rosyjskiego energetycznego sojuszu strategicznego, którego najlepszym wyrazem są dwie nitki Gazociągu Północnego biegnące z Wyborga do Greifswaldu. Czy w takim razie Warszawa oczekuje, że Berlin zrezygnuje z tego sojuszu na rzecz europejskiej solidarności? Prawdopodobieństwo jest bliskie zeru. Możliwe jednak, że premier chciałby sojusz niemiecko-rosyjski sformalizować i nadać mu europejskie ramy. Jednak wówczas to Berlin musiałby uporać się z konsekwencjami i zagrożeniem jakie jego sojusz z Moskwą sprowadza na całą Europę. Dziś ten rachunek płacą wszyscy, ale nie Niemcy. Dlaczego Merkel miałaby się zgodzić wziąć ten ciężar na siebie? Do takiej narracji, w opinii Angeli Merkel, nie  uprawniają nawet zbliżające się wybory do europarlamentu, czemu dała wyraz podczas wizyty premiera Tuska w Berlinie.