Mielczarski: Sto procent energii z wiatru? Tak, ale…

9 lutego 2016, 14:45 Energetyka

KOMENTARZ

Turbiny wiatrowe w Austrii

Prof. Władysław Mielczarski

Politechnika Łódzka

Do napisania tego komentarza skłonił mnie interesujący artykuł jaki ukazał się na CIRE. Jego autor (Grzegorz Kwiecień) wykonuje symulacje możliwości produkcji 100 procent energii elektrycznej z farm wiatrowych korzystając z danych o zapotrzebowaniu w okresie grudzień 2015 – styczeń 2016 publikowanych przez PSE SA. Autor zakłada magazynowanie energii i analizując wielkość niezbędnych magazynów pokazuje absurdalność tezy o możliwości uzyskania 100 proc. energii elektrycznej z wiatraków.

Teza ta nie jest jednak w zupełności absurdalna. Jest to możliwe. Dysponujemy odpowiednią technologią. Jedynym problemem są większe koszty – no może nie tylko. Jednak dokonując analizy o 100 proc. energii elektrycznej z OZE trzeba zmienić założenia, że energia w okresie jej nadmiaru byłaby magazynowana. Takie założenie nie jest potrzebne, wystarczą odpowiedniej wielkości szybkie rezerwy mocy.

Jak więc można osiągnąć 100 proc. energii elektrycznej z wiatru, dla ułatwienia załóżmy w 2050 roku? Wystarczy wprowadzić obowiązek, aby na każdy 1MW mocy w farmach wiatrowych było minimum 1MW szybkich mocy rezerw np. w turbinach gazowych. Rezerwy mocy mogliby instalować operatorzy sieci przenosząc ich koszty na odbiorców poprzez taryfę przesyłową.

Załóżmy dalej, że koszt kapitałowy turbiny szybkiej rezerwy mocy wynosi około 2 mln zł/MW i że jego amortyzacja wynosiłaby 15 lat, tyle co amortyzacja farmy wiatrowej. Oznaczałoby to, że do każdej 1MWh z całej zużytej energii elektrycznej trzeba dodać około 60-70zł/MWh dodatkowych kosztów szybkich rezerwy mocy, już nawet włączając pewne stałe koszty operacyjne. Przy takim założeniu szybka rezerwa mocy mogłaby nigdy nie pracować, a gdyby pracowała, to ceny sprzedaży energii elektrycznej byłyby być może wyższe od kosztów zmiennych, co przynosiłoby dodatkowy przychód zmniejszając koszty szybkich rezerw mocy.

Dodatkowo trzeba wliczyć koszty osierocone jakie powstawałyby w elektrowniach już istniejących czy obecnie budowanych ze względu na coraz mniejsze wykorzystanie majątku tzw. missing money. O ile system byłby wprowadzany stopniowo, to koszty te można szacować na około 40-50zł/MWh. Trzeba również doliczyć koszty rozbudowy infrastruktury zasilania rezerw mocy co wiązałoby się z kosztem około 20-30zł/MWh. Nie bierzemy tutaj pod uwagę w jaki sposób zapewnić paliwo gazowe dla tak wielkich rezerw mocy, jednak w perspektywie 30 lat jest to problem do rozwiązania.

Realny koszt produkcji energii elektrycznej w farmie wiatrowej (nowej) to około 250zł/MWh, chociaż koszt ponoszony przez odbiorców jest znacznie wyższy, ale jest to wina zbyt dużych subsydiów. Doliczając do tego koszt szybkich rezerw mocy w wielkości 70zł/MWh plus koszty osierocone w wielkości 50zł/MWh i koszty infrastruktury około 30zł/MWh dochodzimy do wniosku, że przy zakupie 100 proc. energii elektrycznej z wiatru jej koszt dla odbiorcy wynosi około 400zł/MWh. Jest to dwukrotnie więcej niż koszt energii elektrycznej jaka mogłaby być wyprodukowana w elektrowniach węglowych – nie jest brany pod uwagę koszt pozwoleń, bo to nie jest realny koszt, tylko podatek pośredni podobny do VAT.

Czyli reasumując: ponosząc o 100 proc. większe koszty energii elektrycznej (no może trochę więcej) moglibyśmy mieć tę energię tylko z wiatru. A przecież energia elektryczna to tylko 50 proc. całkowitych kosztów jej dostawy, a więc wzrost na rachunkach odbiorcy byłby „tylko” o 50 proc.. Nie jest więc to problem techniczny ale akceptacji zwiększonych kosztów. Tylko kto ma te zwiększone koszty zaakceptować? Pewnie społeczeństwo. Najlepiej w referendum. Teraz to na czasie.