Nowela OZE: Zielony sznur dla branży czy „porządkowanie rynku”? (RELACJA)

5 sierpnia 2017, 07:30 Energetyka

Na biurku Prezydenta RP na podpis – lub odrzucenie – czeka ustawa o nowelizacji ustawy o OZE. O sytuacji na rynku zielonych certyfikatów po nowelizacji ustawy o OZE rozmawiali uczestnicy konferencji zorganizowanej przez Polską Izbę Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej.

OZE - energetyka wiatrowa

„Największe organizacje sektora odnawialnych źródeł energii – Polska Izba Gospodarcza Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej, Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej i Stowarzyszenie Małej Energetyki Wiatrowej – zaapelowały do Prezydenta RP, aby odmówił podpisania ustawy, która gdyby weszła w życie, ostatecznie doprowadzi do bankructwa większość niepublicznych operatorów OZE, w tym w szczególności z branży wiatrowej” – czytamy w oświadczeniu Polskiej Rady Koordynacyjnej OZE. Rada zorganizowała debatę z udziałem przedstawicieli branży oraz ekspertów ws. nowelizacji ustawy. Panel prowadził redaktor naczelny portalu BiznesAlert.pl Wojciech Jakóbik.

Branża odnawialnych źródeł apeluje do Prezydenta RP o weto noweli OZE

Geneza problemu

W opinii Tomasza Podgajniaka, wiceprezesa Polskiej Izby Gospodarczej Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej (PIGEOR), nowelizacja ustawy OZE to zmiana reguł gry, które zostały wcześniej zaplanowane na co najmniej 15 lat. To okres zwrotu poniesionych wcześniej inwestycji. – Długoterminowe umowy podpisywane przez inwestorów w latach 2009-2011 zakładały, że będą utrzymywać się stabilne ceny energii i certyfikatów. W 2011 roku ostrzegaliśmy przed nadwyżką certyfikatów, co mogło przyczynić się do zapaści na rynku. Ówczesny rząd nie podjął jednak żadnych działań, mimo zapewnień, że będzie zmierzał do stabilizacji na rynku – powiedział Podgajniak. Dodał, że obecna ekipa rządząca mówi, że nikt nie składał takich deklaracji. – W krajowym planie działań na rzecz OZE przyjętym przez rząd w 2010 roku pada jednak deklaracja o zapewnieniu stabilności systemu wsparcia – argumentował wiceprezes PIGEOR.

Jak dodaje, popyt jest sukcesywnie zmniejszany przez Ministerstwo Energii poprzez kolejne rozporządzenia. – W ustawie o OZE jest zapisane, że popyt na certyfikaty powinien wynosić 19, 35 proc. energii finalnej. Minister energii korzysta jednak z możliwości obniżenia tego poziomu na drodze rozporządzenia. Na ten rok jest to 15,4 proc. a na przyszły proponuje się 17,5 proc. – wyliczał Podgajniak.

Uczestnicy debaty podkreślali, że w noweli OZE nie odniesiono się do tego zapisu. – Chodziło tylko o obniżenie ceny opłaty zastępczej, która jest de facto opłatą karną, zmuszającą przedsiębiorców do  korzystania z certyfikatów. Cena jest tak wysoka (obecnie ok. 300 zł za 1 MWh – red.), aby nie było pokusy omijania zielonych certyfikatów – powiedział Podgajniak. Mimo to, jak argumentował, w latach 2007-2011 spółki publiczne zamiast kupować certyfikaty, wpłaciły na konto NFOŚIGW kwoty, które odpowiadały wartości 8 Twh, a więc jednej czwartej obecnej nadwyżki. Działo się tak, chociaż na rynku były dostępne certyfikaty tańsze niż opłata zastępcza. – Przeczy to twierdzeniu, że obniżenie ceny opłaty zastępczej przyczyni się do wzrostu popytu na zielone certyfikaty – powiedział. Odpowiadając na argumentacje posłów wnioskodawców noweli ustawy dot. poprawy mechanizmów rynkowych stwierdził, że w Polsce de facto nie ma rynku energii. – Jest on regulowany, a właściwie przeregulowany. Zamierzeniem rządu, także wcześniejszego, nie było wprowadzenie rynkowego systemu certyfikatów – powiedział wiceprezes PIGEOR. Jak przypomniał, w 2010 roku widełki zaczęły się jednak rozjeżdżać. – Stało się tak, ponieważ przedsiębiorcy prowadzący wielkie spółki zauważyli, że opłaca się spalać niskozasiarczony węgiel z Rosji z zagraniczną biomasą. Dawało to ulgę w postaci zwolnienia z obowiązku nabycia uprawnień do emisji CO2 – wyjaśniał Podgajniak.

Cele noweli OZE

Podczas dyskusji przytoczono cele, które miały przyświecać posłom wnioskodawcom tej ustawy. Na posiedzeniu sejmowej komisji ds. Energii i Skarbu Państwa poseł Ewa Malik podkreśliła, że „nowelizacja ustawy o OZE została przygotowana w celu uelastycznienia rynku zielonych certyfikatów oraz w celu zmniejszenia nadpodaży certyfikatów na rynku w perspektywie długoterminowej. Jej ogólnym celem jest wprowadzenie do ustawy o OZE rozwiązań, które przyczyniają się do bardziej zrównoważonego rozwoju Polski w obszarze odnawialnych źródeł energii”.

Zdaniem Podgajniaka, żaden z celów zapisanych w projekcie nie ma przełożenia na zapisy ustawy. Nowelizacja nie uelastyczni rynku certyfikatów. Podwyższenie lub obniżenie opłaty zastępczej wpływa tylko i wyłącznie na maksymalną cenę certyfikatów. – Ustawa nie zmieni popytu na certyfikaty, ponieważ to regulowane jest innym przepisem ustawy o OZE – argumentował.

Polemizując z tym można przywołać argument wiceministra energii Andrzeja Piotrowskiego z posiedzenia lipcowej sejmowej komisji ds. Energii i Skarbu Państwa. Jego zdaniem nowela nie może spowodować nagłego zduszenia certyfikatów, bo opłata zastępcza jest wyższa. – Według autorów opłata zastępcza jest wyższa o 25 proc. Inna sytuacja byłaby, gdyby oplata zastępcza miała być o 25 proc. niższa. Wówczas ze względu na ten współczynnik nie byłby spełniony cel – mówił w zeszłym miesiącu wiceminister energii.

Wątpliwości do procesu legislacji

Kamil Szydłowski, wiceprezes Stowarzyszenia Małych Elektrowni Wiatrowych, przypominał, że energetyka wiatrowa to nie tylko wielcy zagraniczni inwestorzy, ale także mniejsi, polscy przedsiębiorcy, których liczba szacowana jest na ok. 800. – Te firmy nie mają zawartych umów długoterminowych, ponieważ to zbyt małe podmioty. Niezależnie od tego też jesteśmy tej ustawie przeciwni. Zastrzeżenia budzi także sposób procedowania. Nie było możliwości konfrontacji argumentów podczas prac sejmowej komisji ds. Energii i Skarbu Państwa ze względu na decyzję marszałka Sejmu, który zawiesił możliwości wyrabiania jednorazowych przepustek – powiedział Szydłowski. Powodem takiej decyzji była procedowana w tym samym czasie ustawa o kształcie sądownictwa, która wywołała znaczące podniesienie temperatury sporu politycznego. Podgajniak argumentował, że na posiedzeniu sejmowej Komisji nie było także prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Co więcej zdaniem wiceprezesa nie podano także żadnego merytorycznego argumentu za tak ekspresowym trybem procedowania. Jak dodaje, w Ministerstwie Energii trwają prace nad większą nowelizacją ustawy OZE, która jako projekt ministerstwa podlega konsultacjom i warto było poczekać na jej efekt lub przedstawić rozwiązania do tego większego projektu.

W kontekście szybkiego procedowania ustawy przypomniano, że podczas prac nad nowelą ustawy wiceminister energii Andrzej Piotrowski powiedział, że duża nowelizacja będzie przedmiotem szeregu różnych dyskusji, w  związku z tym może to potrwać. Nowelizacja zaplanowana jest na jesień br. – Natomiast autorzy pomysłu wystąpili tu i teraz i powiedzieli, że jeżeli przyjmiemy proponowane rozwiązanie, to już po 30 dniach będzie można być beneficjentem rozwiązań – mówił na lipcowym posiedzeniu komisji wiceminister energii.

Goszcząca na sali przedstawicielka Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej powiedziała, że PSEW zaapelowało do prezydenta o zawetowanie tej ustawy. Zdaniem organizacji są poważne zastrzeżenia do celowości i słuszności tej ustawy, która nie spełnia celów podanych w uzasadnieniu. Zastrzeżenia dotyczą niekonstytucyjności w zakresie właściwego procesu legislacji, ochrony praw nabytych oraz demokratycznego państwa prawnego.

Schnell: Nowela OZE to przykład nieprzejrzystego prawa

Jaki jest rzeczywisty cel ustawy?

Tomasz Podgajniak przypomniał także wypowiedź wiceministra energii Andrzeja Piotrowskiego, który powiedział, że inwestycje w farmy wiatrowe osiągnęły poziom inwestycji, który w krajowym planie działań przewidziano na 2020 rok. – Jest to oczywiście prawda. Jednak wiceminister nie dodaje, że w tym czasie produkcja z biomasy przekroczyła założenia krajowego planu działań o 56 proc. Co daje kolejne 15 Twh, co jest istotnym wkładem w nadpodaż certyfikatów. Obniżenie opłaty zastępczej do poziomu średnio do 50 zł. Nie zwiększy to popytu na certyfikaty, ale zachęci spółki obrotu do uiszczania tej opłaty. Nie trzeba choćby rejestrować się na giełdzie i nie trzeba ponosić związanych z tym opłat ani wynajmować biura maklerskiego – powiedział Pogdelniak. Podkreślił, że certyfikaty nigdy nie miały być mechanizmem gry rynkowej, a miały wyrównywać różnice pomiędzy kosztem wytworzenia, a tym co na rynku można dostać.

Kamil Szydłowski, pytany o sens tej ustawy, powiedział, że prawdopodobnie chodziło o pomoc spółkom obrotu w wyjściu z umów długoterminowych lub zmianę ich warunków. – Jeśli firmy były zobligowane do zakupu certyfikatu po 260 zł, będą mogły teraz to robić po kwocie ok. 200 zł. I trudno im się będzie dziwić, że to będą robi – powiedział Szydłowski.

Dodał, że jego zdaniem największym beneficjentem tej ustawy jest gdańska Energa, która podpisywała najwięcej takich umów. – Jeśli poprzedni zarząd podpisywał niekorzystne dla spółki umowy, to kolejny zarząd, chcąc zrezygnować z tego typu umów, odwołuje się do ustawodawcy – powiedział Szydłowski. Dodał, że jego zdaniem Polska nie zrealizuje m.in. przez tę ustawę obowiązku produkcji energii elektrycznej z OZE w wysokości 15 proc. a mniejsi przedsiębiorcy nie będą w stanie spłacić kredytów. – Rata kredytów nie zmieniła się od ośmiu lat, zaś zyski zmieniły się kilkukrotnie. W efekcie, turbiny, które działały jeszcze w Polsce, obecnie działają na Ukrainie lub we Włoszech – powiedział. Pogdajniak dodał, że ustawa sprawi, że producenci energii odnawialnej będą żyli przez kolejne lata w warunkach trwałej nierentowności, co doprowadzi niepubliczny sektor OZE do upadku. Dodał, że w ciągu kilku ostatnich lat branża zbudowała potencjał wart 36 mld zł.

Powiedział też, że na bazie tej ustawy widać, że spółki energetyczne mylą bezpieczeństwo własne z bezpieczeństwem energetycznym kraju. – Patrząc na tę ustawę mamy do czynienia z ewidentnym przerzuceniem odpowiedzialności za umowy długoterminowe, które jeśli by nie zostały zawarte, to nie powstałyby te inwestycje.

Derski: Lex Energa pomoże państwowemu koncernowi

Jest szansa na rozwiązanie problemu

Obecny na sali były prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych Henryk Majchrzak, powiedział że jeśli faktycznie dojdzie do bankructw przedsiębiorstw zajmujących się produkcją OZE, byłoby to poważne wyzwanie dla systemu energetycznego w Polsce. – Powstałaby wówczas wyrwa w systemie wielkości kilkuset tys. MW. Statystyki pokazują, że w naszych warunkach klimatycznych w czasie 3 tys. godzin produktywność każdej z farm wiatrowych przekracza 25 proc. mocy zainstalowanej. Jeśli w Polsce mamy ok 6 tys. MW w farmach wiatrowych to 25 proc. to jest 1500 MW przez ponad 3 tys. godzin bez przerwy. Jeśli zabrakłoby nam 1500 MW w dniu o największym zapotrzebowaniu na energię, polska energetyka byłaby na granicy wydolności systemu. Nie można więc zapominać o znaczeniu OZE dla bezpieczeństwa energetycznego – dodał Majchrzak. Powiedział, że diagnozy sytuacji należy szukać w powrocie certyfikatu do ceny, która gwarantowałaby rentowność. Obniżenie opłaty zastępczej w naturalny sposób nie pozwoli na powrót do wyższej ceny certyfikatów. – Należy więc podnieść ten współczynnik i utrzymywać bilans między podażą certyfikatów a obowiązkiem spełniania tego obowiązku przez spółki obrotu. To rozwiązanie nie tylko dla branży, ale także dla rządu polega na urentownieniu, czyli podniesieniu do wyższej ceny. Dla odbiorcy końcowego przyniesie to skutek w postaci kilku złotych w skali rachunku miesięcznego – powiedział Majchrzak. Powiedział, że problem na ryku certyfikatów można rozwiązać poprzez przywrócenie  wyższej ceny certyfikatów dla inwestorów, nie obciążając odbiorców końcowych i nie narażając tych spółek na długotrwałe pozwy z producentami zielonej energii.

Dotowanie niektórych farm wiatrowych

W czasie dyskusji pojawił się wątek dofinansowania elektrowni wiatrowych ze środków UE. – Faktycznie niektóre instalacje otrzymały 70 proc. dofinansowania, jednak rząd utajnił tę informację. Nie wiemy, jaką kwotą instalacje te zostały dofinansowanie. PIGEOR protestował przeciwko temu. Danych nie uzyskano ponieważ są to dane handlowe. Moim zdaniem tych przedsiębiorców nie było więcej niż setka. Są oni dzisiaj w komfortowej sytuacji. Izba chciała, aby w ramach POIiŚ przyjąć stałą dotację na jeden megawat zainstalowanej mocy, aby w ten sposób obniżyć nakłady inwestycyjne. Nawet jednak w takiej sytuacji można obniżyć możliwość wydawania zielonych certyfikatów. To jest jeden ze sposób zmniejszenia nadwyżki certyfikatów – powiedział Podgajniak.
Goszcząca na sali przedstawicielka Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej powiedziała, że podmioty, które otrzymały dotacje, także mogą czuć się zagrożone.

Liczby

Podgajniak przypomniał, że w branżę wiatrową zainwestowano 36 mld zł, w sektor biomasy 12 mld zł, w hydrotechnikę 2 mld zł. Razem stanowi to 50 mld zł. – To są pieniądze, których spółki Skarbu Państwa nigdy by nie wyłożyły. Nie mają takich środków, bo rynek energii wart jest 18 mld zł. Wiatraków jest w Polsce ok. 3200, skupionych wokół 1000 parków wiatrowych, co stanowi 5800 Mw, z czego 10 proc. jest na granicy wyeksploatowania– podsumował.

Nowela OZE

Pod koniec lipca senat poparł nowelizację ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii, która trafiła następnie trafiła do Prezydenta RP. Podstawową zmianą w nowelizacji jest rezygnacja ze stałej wartości tzw. opłaty zastępczej, wynoszącej 300,03 zł/MWh i powiązanie jej z rynkowymi cenami świadectw pochodzenia energii z niektórych OZE – zielonych certyfikatów (w praktyce wiatraki) oraz błękitnych certyfikatów (biogaz rolniczy). Opłata ma wynosić 125 proc. średniej ceny danych certyfikatów z poprzedniego roku, ale nie więcej niż 300,03 zł/MWh.

W opartym na prawach majątkowych, a więc certyfikatach, systemie wsparcia dla OZE, wytwórca energii w źródle odnawialnym, oprócz sprzedaży energii otrzymuje za każdą MWh certyfikat, który jest prawem majątkowym i może być sprzedany – albo na giełdzie, albo w indywidualnej transakcji typu OTC. Cena sprzedaży jest wsparciem dla wytwórcy. Z kolei sprzedawcy energii do odbiorców końcowych muszą się legitymować odpowiednią do wielkości sprzedaży liczbą certyfikatów, a więc muszą je kupić. Ewentualnie mogą uiścić tzw. opłatę zastępczą.