Perzyński: Nie ma klimatu na ochronę klimatu

10 października 2018, 07:31 Środowisko

Zasłyszałem kiedyś dowcip, że biorąc pod uwagę prognozy na przyszłość świata, kiedy na rozmowie kwalifikacyjnej zostaniemy zapytani gdzie widzimy siebie za 10 lat, najtrafniejszą odpowiedzią byłoby wybiec z pokoju z histerycznym płaczem. I to nieźle obrazuje atmosferę debaty o zmianach klimatu – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Raport IPCC

Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (w skrócie IPCC), działający w ramach ONZ opublikował w poniedziałek raport, w którym przedstawiono scenariusze na wypadek nieosiągnięcia celów klimatycznych zawartych w Porozumieniu paryskim. Celem, co do którego zgodzili się sygnatariusze tego dokumentu było niedopuszczenie do wzrostu globalnej temperatury o dwa stopnie Celsjusza w stosunku do epoki przedindustrialnej. Ma to zostać osiągnięte głównie przez ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, co z kolei może być osiągnięte na wiele sposobów.

Scenariusz kreślony przez IPCC przemawia do wyobraźni. Mimo że wyraźnie jest tam zaznaczone, że uratowanie planety w obecnym kształcie wciąż jest możliwe, a świat A.D 2050 w niczym nie przypomina tego przedstawionego w katastroficznym filmie „2012” (który dla wielu sam był wielką katastrofą), to i tak trzeba bić na alarm. Niestabilność pogody i natężenie klęsk żywiołowych to pierwsze symptomy tego, co ma dopiero przyjść – zalanie wybrzeży oceanicznych, masowe migracje, przesunięcie stref klimatycznych. Zaprezentowano też efekty zmian klimatu na przykładzie Francji – winnice w chłodnej dziś Normandii, śnieg tylko w najwyższych partiach Alp. Dla flory i fauny może to być ciężar nie do udźwignięcia.

Co na to Unia Europejska?

Raport IPCC po raz kolejny powtórzył to, co słyszeli już wszyscy – trzeba dążyć do gospodarki neutralnej węglowo, czyli takiej, która pochłania tyle samo dwutlenku węgla, ile emituje. Może być to osiągnięte za pomocą ograniczenia udziału paliw kopalnych w energetyce, ale nie tylko. Co ważne, jako czynnik wspomagający ograniczanie emisji gazów cieplarnianych wskazano atom. I tutaj właściwie zaczynają się schody, bo w gronie państw Unii Europejskiej zdania co do atomu są podzielone. Rząd Hiszpanii już teraz zapowiedział nieprzedłużanie życia elektrowni jądrowych, Szwecja wyrażała podobne zamiary, chociaż atom wciąż stanowi jedną trzecią jej miksu.

Jednak to różnice między Niemcami a Francją są w tym kontekście najciekawsze. Po katastrofie w japońskiej elektrowni Fukushima rząd Angeli Merkel zapowiedział odejście od atomu w imię bezpieczeństwa, co w niemieckich warunkach może wydawać się zrozumiałe – ruch antyatomowy ma tam długą tradycję, to źródło energii jest jeszcze mniej popularne od węgla. Z kolei Emmanuel Macron szedł do wyborów prezydenckich z postulatem ograniczenia udziału atomu we francuskim miksie, jednak życie zweryfikowało te zamiary, co on sam przyznał w wywiadzie dla francuskiej telewizji: – Co zrobili Niemcy, kiedy zdecydowali się zamknąć elektrownie atomowe? Przeorientowali się na źródła odnawialne w większym stopniu niż my, ale też zwiększyli inwestycje w węgiel, ze szkodą dla planety. Dlatego ja tego nie zrobię – mówił francuski prezydent. Z perspektywy czasu wydaje się więc, że deklaracja niemieckiego rządu o odejściu od energetyki jądrowej była niewystarczająco przemyślana.

„To wszystko runie”

Jeżdżąc taksówkami często słyszę samozwańczych warszawskich Stańczyków, którzy mówią coś w stylu: „Proszę pana, to wszystko runie. Jak może przetrwać system, w którym wszyscy tylko gonią za forsą?”. I szczerze mówiąc jeszcze do niedawna miałem ochotę podejmować polemikę, ale teraz uważam, że ich czarnowidztwo coraz częściej można odnosić do dyskusji o zmianach klimatu. I zanim uderzymy się w pierś, najpierw weźmy najłatwiejszy przykład – Niemcy. Na naszym portalu wielokrotnie pisaliśmy o impasie w komisji węglowej, w której interesy planety ścierają się z interesami spółek węglowych, czego bolesnym symbolem były wydarzenia w lesie Hambach z ostatnich tygodni. Niedawno w rozmowie z BiznesAlert.pl Stephanie Buchloch z biura prasowego RWE zapewniała, że proponowana przez rząd i „przełknięta” przez ekologów data ostatecznego odejścia Niemiec od węgla wyznaczona na rok 2035 jest dla jej firmy nie do zaakceptowania.

Polski rząd ma podobny stosunek do węgla, oficjalnie stoi na stanowisku, że do 2050 roku będzie on stanowić połowę polskiego miksu. Linia obrony kolejnych ekip rządzących w Polsce jest mniej więcej taka sama: Polska i tak dokonała dużego postępu, zmniejszając udział węgla z 99 procent od 80 od demokratycznych przemian w 1989 roku. Przy tym samym udało nam się utrzymać stabilny wzrost gospodarczy, co jest rzadkim sukcesem. Jednak jednoznaczna promocja węgla przez polskie władze, jak akcja „Be co@l” jest ryzykowna. Nietrudno przewidzieć, że na grudniowym szczycie COP24 w Katowicach uczestnicy nieraz zadadzą pytanie dlaczego rząd z takim samym zaangażowaniem nie promuje źródeł odnawialnych. Warto już teraz myśleć nad wiarygodną odpowiedzią.