Lipka: Energetyka to nie sklep z warzywami

5 czerwca 2018, 07:30 Atom

Uczmy się na błędach popełnionych w innych krajach a nie własnych! Energetyka to nie kiosk z warzywami, gdzie zły biznesplan można dość szybko skorygować. Tutaj skutki ewentualnych błędów i złych decyzji trwają dziesiątki lat. Ale równie opłakane rezultaty daje dryfowanie bez żadnych decyzji, niepodejmowanych z obawy przed politycznymi skutkami lub wejściem w konflikt rządu ze zorganizowaną silną grupą interesu – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Fot. Mirosław Perzyński/BiznesAlert.pl

Sprzeczne interesy

Brak realizacji sensownej długofalowej strategii w energetyce oznaczać musi, że o wszystkim decyduje suma interesów poszczególnych podmiotów działających na rynku energetycznym. Niemal nigdy nie uwzględniają one Racji Stanu państwa jako całości i interesu społeczeństwa jako całości. Czyli nie zapewniają wystarczających ilości energii elektrycznej i ciepła po stosunkowo niskiej cenie w długofalowej perspektywie.

Spółki energetyczne planują owszem swe posunięcia lecz w znacznie krótszej perspektywie.. Preferują przy tym inwestycje o krótkiej stopie zwrotu, które jednak niekoniecznie pozwalają produkować energię po niskich kosztach. Jest akurat odwrotnie. A przykładem jest choćby energetyka gazowa, mająca niskie koszty inwestycyjne, lecz produkująca mimo to energię po kosztach wyższych niż węglowa czy jądrowa. To oznacza wyższe koszty dla odbiorcy. Tymczasem energetyka wymaga planowania nawet na 30 lat naprzód z uwagi na czas trwania inwestycji, konieczność systematycznego zastępowania starych wyeksploatowanych obiektów przez nowe.

Do tego dochodzą koszty zewnętrzne, często nieuwzględniane przez spółki energetyczne, bo to nie one ponoszą te koszty, lecz społeczeństwo jako całość.

Sprzeczność interesów między poszczególnymi podmiotami działającymi w energetyce, a państwem jako takim, widać wyraźnie na przykładzie brytyjskim. Bo tam właśnie państwo z energetyki się wycofało, została ona w pełni urynkowiona w latach 80 tych ubiegłego wieku. Decyzje energetyczne podejmowane były przez zarządy i rady nadzorcze poszczególnych spółek, w których rząd miał przedstawicieli, lecz z głosem mniejszościowym.

Piszę te słowa jako zdecydowany zwolennik wolnego rynku i przeciwnik państwowego interwencjonizmu w gospodarce. System socjalistyczny jest mi obcy. Dostrzegam również i to, że państwowe spółki energetyczne jak i inne państwowe podmioty zbyt często w naszym kraju są miejscem wygodnych wysokopłatnych posad z politycznego nadania. Wymiatanych i zastępowanych przez prezesów z opcji przeciwnej, przy każdej zmianie władzy. Niemniej również rynkowy model który panował w W. Brytanii jak pokazuje rzeczywistość, nie dawał możliwości podejmowania racjonalnych długofalowych decyzji energetycznych z punktu widzenia społeczeństwa. I nie były one podejmowane, czego skutki społeczeństwo brytyjskie ponosi do dziś! Takie są fakty, a nie będąc dogmatykiem muszę to przyznać. Tak jak pisałem, dogmat i ideologia to wróg zdrowego rozsądku.

W. Brytania zaczęła rozwijać energetykę jądrową jako jedno z pierwszych państw w Europie, prócz ZSRR, bo jeszcze w latach 60-tych. Była to energetyka oparta o reaktory gazowo-grafitowe znane w skrócie jako Magnox. Chłodziwem był gaz, głównie dwutlenek węgla. Rolę moderatora spełniał grafit. Zjednoczone Królestwo posiadało też sporo tradycyjnych elektrowni na węgiel, zresztą przemysł węglowy odgrywał w tamtym czasie znaczną rolę. Wszystkie one stopniowo starzały się, co wymagało podjęcia decyzji o nowych inwestycjach z odpowiednim wyprzedzeniem.

Tymczasem rady nadzorcze planowały swe posunięcia tak, by nie obciążać spółek dużymi wydatkami na większe inwestycje mające w dalszej perspektywie zastąpić elektrownie wyeksploatowane, które będą musiały zostać zamknięte. Jeśli już inwestowano, to najwyżej w moce szczytowe, głównie na gaz, o krótkiej stopie zwrotu, które nadmiernie budżetu nie obciążały. Zyski nazbyt często przeznaczano na wypłatę dywidend dla akcjonariuszy, zamiast inwestować. Krótko mówiąc zyski przejadano. Przedstawiciele rządu byli przegłosowywani przez większość członków rad nadzorczych. Planowanie, jeśli nawet było, to tylko w krótkim horyzoncie czasowym. Nikt nie martwił się o dalszą przyszłość.

W wyniku takiej polityki ceny energii nawet mimo konkurencji na rynku stopniowo rosły, społeczeństwo brytyjskie narażone było na skutki tego wzrostu. Jednym z nich było energetyczne ubóstwo, na który cierpiało jeszcze w 2010 roku 3,5 mln gospodarstw domowych (dane z Newsweeka). Droga energia z kolei sprawiła, że szereg osób egzystowało zimą w zawilgoconych niedogrzanych mieszkaniach. Z tego brały się choroby jak astma, bronchit itp. Śmiertelność w pierwszych latach po 2000 roku z tego powodu wynosiła 25 tys do 40 tys osób rocznie. I tym samym kraj ponosił duże koszty zewnętrzne leczenia ludzi, ich nieobecności w pracy z powodu chorób.

Z kolei wyższe ceny energii skutkowały niższą konkurencyjnością przemysłu. Wyspom brytyjskim zajrzało w oczy widmo blackoutów i braku energii.

Zmiana tej polityki przyszła zbyt późno, by bezboleśnie można było odrobić skutki dziesiątków lat braku decyzji o inwestycjach. Jej efektem zresztą niekorzystna pozycja przetargowa W. Brytanii w kwestii negocjacji z EdF o budowie nowej elektrowni jądrowej Hinkley Point. Niekorzystna dlatego właśnie że w kraju brakuje energii. To EdF dyktował warunki rządowi brytyjskiemu a nie odwrotnie.

Dziś mimo nawet szeroko realizowanego programu budowy nowych elektrowni jądrowych (największy taki program w Europie planowane jest 18 tys MW nowych mocy jądrowych), Brytyjczycy nie unikną ciężkich czasów kilku lat niedoborów energii i sprowadzania znacznych jej ilości z zagranicy. Taka jest cena podjęcia decyzji zbyt późno!

Brak długofalowego planowania w energetyce jest zresztą cechą nie tylko W. Brytanii. Cechuje całą zachodnią Europę. Fetysz rzekomej uniwersalności OZE, mających być panaceum na wszelkie energetyczne bolączki zatruwa umysły decydentów, krępuje konieczne decyzje o budowie nowych mocy. Jaskrawym przykładem Belgia, gdzie trzy stare elektrownie jądrowe nieubłaganie dobiegają kresu swych dni, a decyzji o budowie nowych bloków brakuje. Polityczna i energetyczna poprawność zbiera żniwo.

Powtarzanie błędów

Dlaczego w ogóle piszę o tym? Ponieważ widzę powielanie tych samych błędów na polskim gruncie. Rząd wprawdzie pokazał, że ma wpływ na decyzje spółek (będących w rękach państwa), gdy wymusił pomoc ze strony sektora na upadające górnictwo, lecz ta akurat decyzja była niekoniecznie zdroworozsądkowa, w dodatku podjęta pod wpływem lobby górniczego. Moim zdaniem bez urynkowienia polskiego górnictwa nie ma ono szans być efektywnym sektorem gospodarki, nie obciążającym społeczeństwa kosztami swojego trwania w dotychczasowej postaci.

Rząd jednak wykazuje niechęć do narzucenia spółkom długofalowej strategii energetycznej która byłaby równowagą między interesami samych spółek a konieczną realizacją Polskiej Racji Stanu. Spółki planują swe posunięcia w krótkim okresie czasu, kierując się doraźnym zyskiem. Nie ma planowania strategicznego w dłuższej perspektywie czasowej, myślenia o tym, żeby struktura energetyki gwarantowała w przyszłości odpowiednie ilości energii po przystępnych cenach. Ani też myślenia o energetycznej niezależności. Sami prezesi myślą w krótkich perspektywach też dlatego, że przecież każda kolejna zmiana władzy to i zmiany w zarządach. W strukturze zaś samych spółek działają silne grupy interesu ciągnące w swoją stronę. To wszystko nie sprzyja racjonalnym zdroworozsądkowym decyzjom. I w tym momencie zdroworozsądkowe działanie rządu byłoby bardzo wskazane.

Spółki mają tendencje pójścia po najmniejszej linii oporu, czyli w inwestycje tanie o szybkiej stopie zwrotu. Takie są właśnie elektrownie gazowe. Które jednak gwarantują, że energia elektryczna z pewnością nie będzie tania dla konsumentów. Gwarantuje też w przyszłości konieczność importu wielkich ilości tego surowca z zagranicy, co jest sprzeczne z energetyczną niezależnością kraju.

Intensywny lobbing części środowisk OZE, idący w sukurs branży gazowej, zmierza konsekwentnie do wyeliminowania środkami politycznymi wszelkiej konkurencji dla swojej branży. Postawienia jednym słowem na monopol układu gaz-OZE, w którym jak pokazuje przykład niemiecki, większość energii wytwarza się ze spalania gazu a nie z wiatraków czy urządzeń solarnych, z uwagi na ich niewielki stopień wykorzystania mocy zainstalowanej w ciągu roku.

Sprzyja tym zamierzeniom stopniowe ale nieuchronne zmniejszanie roli spalania węgla w energetyce i odkładanie na „święte nigdy” realizacji programu budowy elektrowni jądrowych. Odkładanie poprzez unikanie wiążącej decyzji w tej sprawie. Pamiętajmy, że brak decyzji to też decyzja. I tu już odpowiedzialność ponosi rząd, który takiej decyzji nie podejmuje.

Skoro bowiem z analiz i wyliczeń dokonanych w Ministerstwie Energii, a wcześniej Ministerstwie Gospodarki wynika jednoznacznie, że duża elektrownia jądrowa jest potrzebna na północy Polski, co zresztą Pan Minister Energii deklaruje przy każdej okazji, to konsekwencją tego winno być przedstawienie odpowiedniej strategii energetycznej uwzględniającej ten fakt na Radzie Ministrów i szybka, jednoznaczna, nie podlegająca dyskusji decyzja tejże Rady Ministrów co do realizacji powyższych zamierzeń. Musi też to obejmować decyzje personalne w spółkach takie, które gwarantowałyby konsekwencję realizacji opracowanej strategii. Nie może się bowiem powtórzyć sytuacja, która już miała miejsce działań pozornych, symulowanych. To czysta strata czasu. Potrzebna jest też osoba w rządzie w randze ministra, odpowiedzialna personalnie za realizację programu. Ktoś w rodzaju rzecznika energetyki jądrowej. Obecna sytuacja braku decyzji sprzyja natomiast jedynie realizacji partykularnych interesów grup lobbystycznych z branży energetycznej, czego przecież Rząd i Premier muszą być świadomi. Podobnie jak muszą być świadomi długofalowych konsekwencji.

Czas na decyzję

Na potwierdzenie moich słów niejako, przyszły ostatnio hiobowe wieści o znacznych podwyżkach cen prądu, co odbija się na konkurencyjności przemysłu. Częściowo jest ona nieunikniona biorąc pod uwagę zużycie i wiek większości polskich elektrowni, gdzie mnożą się awarie a sprawność wytwarzania energii spada dramatycznie. Wraz z 20 stopniem zasilania sprzed 3 lat, jest to jednak poważne ostrzeżenie, że dłużej czekać nie można. Chowanie głowy w piasek tylko pogarsza sytuację. Trzeba się będzie zdobyć na wysiłek inwestycyjny, zapalając też zielone światło dla rozwoju w Polsce energetyki jądrowej. Nawet mimo protestów ze strony grup interesu jej przeciwnych. I lepiej to zrobić prędzej niż później, jak pokazuje przykład W. Brytanii, nie dopuszczając by energetyka stała się żerowiskiem dla grup interesu. Tego od rządu i Premiera oczekuję.

Prezesowi spółki energetycznej płaci się, by dbał o rentowność tejże. Wysokie ceny energii raczej sprzyjają tej rentowności. Niskie nakłady na inwestycje również. Przynajmniej w krótkiej perspektywie. Lecz to niekoniecznie jest dobre biorąc pod uwagę nieco dłuższą perspektywę i punkt widzenia całości społeczeństwa. Bo nie gwarantuje, jak pokazuje przykład brytyjski, niskich cen energii i niezbędnych jej ilości.

Tymczasem Premierowi i Ministrom płaci się za coś zupełnie innego! Mają oni podejmować decyzje w interesie całości społeczeństwa i wystarczająco długofalowo. Interesy poszczególnych spółek i grup branżowych mają być na dalszym planie. Tego powinniśmy jako obywatele wymagać.

Koniec końców, koszty każdej energetyki ponosi społeczeństwo. I muszą być one uczciwie policzone. Takiemu uczciwemu policzeniu kosztów nie sprzyja metoda LCOE pomijająca istotną ich część związaną z kosztami zewnętrznymi (wpływu na środowisko) jak i koszty współpracy z siecią energetyczną. Pisałem na ten temat w poprzednim artykule.

Takie opracowania i analizy posiada Ministerstwo Energii, uwzględniające też koszty zewnętrzne i współpracy z siecią, podczas gdy lobbyści OZE posługują się kosztami wybiórczo, wyłącznie w celu udowodnienia swoich racji i wprowadzenia w błąd decydentów. Ci zaś powinni być na podobne sugestie odporni, jak odporny był choćby Minister Andrzej Piotrowski, często przez lobbystów atakowany i w końcu odwołany ku radości tychże lobbystów ze stanowiska.