Przybył: Walka z wiatrakami – na emocje, nie na argumenty

25 lutego 2014, 07:56 Energetyka

KOMENTARZ

Krzysztof Przybył

Prezes Fundacji „Teraz Polska”

Jak na razie Polska mocno broni się przed pomysłami, aby energetykę węglową odesłać do lamusa. Oczywiście za ekologicznymi argumentami stoją konkretne interesy: Francja rada by nam zaoferować swoją technologię jądrową, niemieckie firmy pospieszą z rozwiązaniami z zakresu fotowoltaiki. Niemniej rozwój silnego sektora energii odnawialnej jest zadaniem, przed którym nasz kraj nie może i nie powinien się uchylać. Okazuje się jednak, że w oczach niektórych nawet najwyższe stężenie CO2 jest niczym w porównaniu z zagrożeniami, jakie stwarzają zgoła niewinne farmy wiatrowe. Największa partia opozycyjna szykuje się – dosłownie i w przenośni – do walki z wiatrakami. Oczywiście, wszystkiego można zakazać, tylko pozostaje odpowiedzieć na pytanie: jeżeli nie wiatraki, to co?

Prezes Prawa i Sprawiedliwości na niedawnej konwencji programowej określił elektrownie wiatrowe „przekleństwem polskiej wsi”. Oznacza to, że PiS na pewno nie wycofa się z radykalnych pomysłów, dotyczących ograniczeń w inwestycjach z tej dziedziny OZE. A te ograniczenia w planach polityków PiS są na tyle poważne, że w praktyce czynią inwestycje w farmy wiatrowe pozbawionymi sensu. Już sam postulat, by wiatraki mogły być budowane w odległości nie mniejszej, niż trzy kilometry od najbliższych zabudowań, pozbawia sensu przedsięwzięcia z tego obszaru. Wyliczanie reszty ograniczeń można sobie darować, w myśl słynnej anegdoty o Napoleonie: „Dlaczego nie strzelaliście z armat na moją cześć? Sir, są trzy powody – po pierwsze, nie mamy armat…”.

Słusznie wytyka się radykalnym ekologom, że zamknięcie dyskusji o energetyce węglowej krzykiem: „węgiel zabija”, jest niepoważne i szkodliwe. Tak samo nie można zamykać dyskusji o OZE hasłem: „wiatraki są dobre”. Debata powinna mieć jednak jakąś merytoryczną oś, a w jej trakcie winny pojawić się konkretne racje obu stron. A w tej dyskusji jest wszystko – wielkie emocje, mała i wielka polityka, czarne wizje – wszystko poza wymianą rzeczowych, popartych faktami argumentów.

Kampania antywiatrakowa przybiera kuriozalne formy. Do rangi jednego z koronnych argumentów urosło stwierdzenie, że skrzydło wiatraka może urwać się, przemieścić o pół kilometra i zniszczyć wszystko w tym promieniu. Może to i prawda, ale na poparcie tej tezy chciałoby się mieć coś więcej, niż tylko mocne przekonanie jednej z posłanek, przodującej w antywiatrakowej kampanii. Przepraszam, jest coś więcej – na antenie Radia Maryja poinformowano, że gdzieś w województwie podkarpackim odpadło skrzydło. Co prawda nie przeleciało pięciuset metrów i nie dokonało spustoszenia, ale nie bądźmy drobiazgowi… Farmy wiatrowe szkodzą, bo emitują infradźwięki – tu eksperci kontrują, że jest to poziom mikroskopijny, wielokrotnie mniejszy od szumu morza, nie mówiąc o miejskim zgiełku. Wiemy, że emitują i dlatego są szkodliwe, kropka. Danych i wyliczeń zabrakło.

Według zwolenników spiskowej teorii dziejów, wiatraki powstaną w każdej gminie w Polsce. Nieważne, że w większości z nich nie ma warunków do rozwoju tej formy energetyki odnawialnej – chodzi o wyciągnięcie dotacji i porzucenie zbudowanych instalacji. Zatem – według tej wizji – za kilkanaście lat Polska będzie przypominała wielkie złomowisko, chociaż przynajmniej będzie wiadomo, kogo winić za dziurę budżetową – wiatrakowych spekulantów.

Przyznam uczciwie – nie wiem, czy farmy wiatrowe to dobrodziejstwo, czy też poważne zagrożenie dla środowiska i lokalnych społeczności. Nie wiem, ale bardzo chciałbym się dowiedzieć. Kłopot w tym, że nie mogę wyrobić sobie opinii, słuchając przekazów w rodzaju „podobno gdzieś skrzydło odpadło…”. Może Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej – a jest takie – wzięło by się za problem i skontrowało argumenty przeciwników? Może to pozwoli w końcu na dyskusję opartą o merytorykę, nie o mity?

Źródło: NaTemat.pl