Rapkowski: Jaki wariant dla polskiej polityki energetycznej?

20 września 2013, 10:09 Energia elektryczna

KOMENTARZ

Piotr Rapkowski

Analityk Instytutu Kościuszki

Nafta i Gaz 2013 skłania do zastanowienia się nad pytaniem: czego dziś brakuje polskiej energetyce? Żartując, można pokusić się o stwierdzenie, iż chyba wszystkiego po trosze. Kolejne więc pytanie, dlaczego tak jest? Otóż przede wszystkim dlatego, że nie mamy przemyślanej długofalowej polityki energetycznej i pomysłu na optymalny dla naszej gospodarki miks energetyczny. Co gorsza, tym samym nie dysponujemy także niezbędną wizją rozwoju dla naszego przemysłu w ogóle. Mamy za to mnóstwo opóźnień, niejasności i kompetencyjny chaos.

Opracowanie zaktualizowanej, długofalowej strategii i realizacja polityki energetycznej wymaga od polskich polityków najpierw odpowiedzi na pewne pytania z zakresu przyszłych interesów geopolitycznych. Kształtuje się ono następująco: Czy chcemy być dziś energetycznym liderem regionu i potencjalnym eksporterem energii w Europie Środkowo-Wschodniej, czy też chcemy tylko teoretycznego zmniejszenia uzależnienia od dostaw surowca ze wschodu i zliberalizowanego na papierze rynku gazu?

Jeśli wybierzemy wariant ambitny, to musimy być gotowi na pewne konflikty interesów na arenie międzynarodowej. Z pewną zazdrością spoglądać możemy na naszych zachodnich sąsiadów. Zazdrościć możemy planów, determinacji i konsekwencji we wdrażaniu choćby jakże kontrowersyjnej polityki energiewende. Niemcy byli gotowi opracować, zaryzykować i wdrażać swą strategię na każdym poziomie, my dysponujemy jedynie zmieniającymi się jak pogoda deklaracjami premiera. Na ich przykładzie dokładnie widać, że przy podejmowaniu decyzji politycznych rzutujących na energetykę, potrzebna jest świadomość współzależności przyszłego rozwoju gospodarki z miksem energetycznym, jaki będziemy wdrażać. Brakuje w dzisiejszych doraźnych ruchach odbicia koncepcji długofalowego wsparcia i zabezpieczenia przyszłych interesów dla tak ważnych gałęzi naszej gospodarki jak choćby przemysł ciężki (którego pomyślność silnie wiąże się z interesami sektora węglowego i potrzebuje jego taniej energii), czy świetnie radzącej sobie w UE polskiej chemii (zgłaszającej zapotrzebowanie na coraz większe ilości jak najtańszego gazu).

Po Konferencji Nafta i Gaz 2013, rozmowach z przedstawicielami różnych gałęzi energetyki krajowej, ekspertami oraz politykami, wysnuć można prosty wniosek: brak jasnej, konsekwentnie realizowanej polityki energetycznej opracowanej w odniesieniu do najważniejszych potrzeb gospodarczych sprawia, że Polska stara się dziś łapać za wszystko co możliwe. Chcemy energii z węgla, atomu, gazu z łupków, kończymy budowę terminalu w Świnoujściu, zgodnie z wymogami będziemy też wdrażać OZE. Problem w tym, że po bliższej analizie okazuje się, że wszystko to robimy bardzo niechlujnie, bez nakreślenia priorytetów i ważnych dat bazowych dla polskiej energetyki, w odniesieniu do których należy oceniać decyzje obecne i podejmować przyszłe.

Po chwili namysłu wskazać można co najmniej dwa istotne wydarzenia, które są przed nami. Pierwszym z nich jest potwierdzony, grożący nam już nie tyko wg wyliczeń naukowców, ale także Ministerstwa Gospodarki deficyt energii po 2016 r. i możliwe blackouty. Drugie to rok 2019 i możliwość renegocjacji kontaktu PGNiG na dostawy gazu z Rosji. Przez pryzmat tych dwóch wydarzeń powinniśmy dziś głównie patrzeć i oceniać podejmowane działania w naszej energetyce.

Zastanówmy się wiec chwilę nad tym, co w takim mamy dziś w polskiej energetyce?

Przede wszystkim mamy chaos kompetencyjno–informacyjny, który nie zniknie bez zdecydowanych zmian w strukturze zarządzania i bez wskazania ośrodków, które ponosiłyby odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Dzisiejsze rozmycie kompetencji i procedury podejmowania decyzji spowalniają niemal wszystkie kluczowe dla naszego bezpieczeństwa energetycznego projekty, w jakie się angażujemy.

I tak, dla przykładu, w sytuacji lekkiego ostudzenia łupkowej gorączki, w momencie, gdy inwestorzy i branża z coraz większymi „wypiekami” oczekują na przyjęcie jasnych, najlepiej zachęcających do inwestycj,i ustaw łupkowych, słyszymy podczas Nafta i Gaz 2013, z ust Tadeusza Aziewicza (przewodniczącego sejmowej Komisji Skarbu Państwa), że „rozwiązania prawne, które przyjęliśmy w sprawie gazu łupkowego są prawdopodobnie nieefektywne.”

Opieszałość legislacyjna odnoście gazu łupkowego, opóźnienia przy oddaniu tak kluczowej inwestycji jak terminal LNG i problem z dostrzeżeniem konsekwencji tego wszystkiego niepokoją szczególnie.

Samo oddanie terminalu traktuje się powoli jako zwieńczenie naszej długoletniej drogi do poprawy bezpieczeństwa energetycznego i dywersyfikacji dostaw surowców. Jest to podejście krótkowzroczne, terminal, mimo iż najistotniejszy, to wciąż jedynie element złożonego systemu, w którym musi współgrać z całą infrastrukturą. Powinien być więc przyczynkiem do rozbudowy magazynów, sieci przesyłowych, czy nowych interkonektorów, aby przy potencjalnej nadpodaży gazu na rynku europejskim (wskutek chociażby możliwych dostaw LNG z USA) czy rosnącej ilości kontraktów zawieranych na rynku spotowym, stanowił naszą kartę przetargową w negocjacjach cenowych z Gazpromem za kilka lat.

Kolejna podnoszona szeroko w trakcie rozmów kwestia rzucająca się w oczy, to postępy w liberalizacji naszego rynku gazowego. Niestety, przyjęcie małego trójpaku energetycznego czy mechanizm obligo gazowego sprawiają raczej wrażenie liberalizacji papierowej i są bardziej próbą ucieczki przed unijnymi karami, niż przemyślanym działaniem decydentów.

Podsumowując, Nafta i Gaz 2013 bardzo dobrze oddała nasze energetyczne bolączki. Duże apetyty, szumne zapowiedzi, ale też tendencja do lekceważenia podstaw, od których należy rozpocząć realizację polityki energetycznej państwa z dużym potencjałem. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż jesteśmy trochę niczym zapalony maratończyk, który z podniecenia zapomniał o obuwiu, a jego braki dostrzega w połowie dystansu – gdy coś nie idzie.

Źródło: instytutkosciuszki.salon24.pl