Salamądry: Energetyczny Grunwald, czyli wbijanie dwóch nagich szpil

6 lutego 2017, 11:15 Energetyka

Kiedy tuż przed bitwą pod Grunwaldem doszło do spotkania emisariuszy Zakonu z królem Władysławem Jagiełłą, Krzyżacy przekazali mu w złośliwym geście dwa nagie miecze, sugerując kiepską kondycję polsko-litewskiego wojska. Gdyby podczas wizyty kanclerz RFN w Polsce niemieckim gościom zdarzyło się próbować pouczać naszych rządzących w kwestii kierunków, w jakich zdaniem Niemców powinna rozwija się biało-czerwona energetyka, to czy polska dyplomacja spuści karnie głowy i będzie przyjmować kolejne cięgi, czy raczej da się wciągnąć w merytoryczną dyskusję? – pisze Dawid Salamądry, dyrektor Działu Analiz Rynku Węgla w firmie Energomix i ekspert ds. energetyki w Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.

A może załatwi to jeszcze inaczej i podobnie jak w przypadku afery śmigłowcowo-widelcowej, pozwoli sobie na odrobinę złośliwości która być może spowoduje, że machający karcąco palcem politycy zza Odry szybko wrócą do szeregu?

Wielkimi krokami zbliżają się wybory do Bundestagu, gdzie przeciwnikiem Angeli Merkel będzie znany ze swoich wyrazistych poglądów Martin Schulz, który nie kryje niechęci do obecnej władzy w Polsce. Pozycja Merkel została dzięki jej nieprzemyślanej polityce migracyjnej bardzo osłabiona na arenie międzynarodowej, ale także wewnątrz kraju. Niemniej, gdyby jednak obecna kanclerz utrzymała się w swoim fotelu po wrześniowych wyborach, to dalej za jej wschodnią granicą rządzić będzie Prawo i Sprawiedliwość i to z Jarosławem Kaczyńskim będzie trzeba prowadzi rozmowy nad przyszłością Unii Europejskiej (a nie z opozycją, do której zarówno CDU jak i SPD jest zdecydowanie bliżej).

Co z pewnym niezadowoleniem zdają się zauważa niektórzy niemieccy politycy. Z tego też powodu, wizyta Merkel ma podobno na celu być małym zwrotem w relacjach Berlin-Warszawa.

Na jednym ze styczniowych posiedzeń Parlamentarnego Zespołu Górnictwa i Energii pojawiła się koncepcja stworzenia w Polsce energetycznego korpusu dyplomatycznego, którego głównym zadaniem byłoby wypracowanie m.in. strategii negocjacyjnych oraz zasad komunikacji na arenie międzynarodowej w zakresie obrony narodowych interesów w obrębie energetyki. Pomysł o tyle ciekawy, że polityka energetyczna Unii Europejskiej realizuje interesy największych gospodarek UE, które niestety najczęściej nie są zbieżne z narodowym interesem Polski. Czy gdyby podczas wizyty kanclerz Merkel doszło do spotkania polskich „dyplomatów energetycznych” z delegacją niemiecką i przypadkiem dyskusja stałaby się tak napięta, jak jeszcze niedawno na linii Warszawa-Paryż, to na jakie docinki mogliby pozwoli sobie nasi reprezentanci, zachowując przy tym nieco wyższy poziom merytoryki niż w przypadku nieszczęsnego komentarza wiceszefa MON o widelcach?

Ponad 600 lat po złośliwym geście Wielkiego Mistrza Ulricha von Jungingena, polscy dyplomaci mają kilka powodów, żeby wypomnieć Niemcom nie do końca udaną Energiewende. O ile trzeba przyznać im, że swoją politykę realizują konsekwentnie, to niestety jej skutki są, delikatnie mówiąc – nie do końca udane. Odejście od atomu w stronę odnawialnych źródeł energii nie odbywa się tak, jak mogliby sobie to wyobraża najbardziej zagorzali „zieloni” aktywiści, bo nieprzewidywalna energetyka wiatrowa musi mieć oparcie w mocach konwencjonalnych. W przypadku Niemiec wygląda to tak, że jądrówkę zastąpiono wzrostem wytwarzania prądu z tak nielubianego w UE węgla. I choć przy olbrzymich nakładach finansowych na zamykanie kopalń węgla kamiennego (65 proc. całej pomocy publicznej przekazanej kopalniom przez państwa UE) Niemcy faktycznie wygaszają produkcję tego surowca w swoim kraju, to jednocześnie uzupełniają wewnętrze zapotrzebowanie węglem z importu.

Jeszcze gorzej z punktu widzenia PR-u wygląda sprawa węgla brunatnego, którego Niemcy są największym producentem na świecie, a z uwagi na jego właściwości, powodujące, że nie nadaje się on do dalekiego transportu morskiego – także największym konsumentem. Niemcy zdają się dostrzegać tę belkę w swoim energetycznym oku, ale i tutaj wykazują się swoistą węglową schizofrenią: jeszcze dwa lata temu rząd w Berlinie z jednej strony wymuszał na elektrowniach węglowych dodatkową redukcję CO2, z drugiej tymczasem nakłaniał Vattenfall do inwestowania w nowe kopalnie węgla brunatnego na terenach dawnego NRD.

Mając na uwadze powyższe, nie można nie wytknąć Niemcom problemu emisji CO2, gdzie od lat RFN przoduje w statystykach, zajmując pierwsze miejsce w Europie i szóste na świecie. Wprawdzie w zestawieniu Dirty Thirty liderem jest polski Bełchatów, ale w pierwszej 10 „brudnej trzydziestki” jest aż 6 siłowni niemieckich, a w całym zestawieniu – aż 9. Niemcy emitują więcej CO2 od Polski nie tylko w łącznym tonażu (800 mln ton w Niemczech i 317 mln ton w Polsce), ale także w przeliczeniu na jednego mieszkańca (9,8 tony w Niemczech i 8,2 tony w Polsce).

Na koniec kwestia, która najbardziej dotyka pojedynczych wyborców, chociaż bez względu na to czy wybory wygra Merkel czy Schulz, w tym zakresie nic się raczej nie zmieni: Niemcy pozostają niezmiennie w niechlubnej europejskiej czołówce państw członkowskich z najwyższymi cenami energii. Polski tani prąd z krajowych źródeł powinno się tu raczej stawiać za wzorzec do naśladowania, a na wszelkie oskarżenia o wysoki wskaźnik ubóstwa energetycznego w Polsce odpowiadać zgodnie z prawdą, że jest to wciąż wina parytetu siły nabywczej Polaków.