Salamądry: Kiedy reforma górnictwa, jeśli nie teraz

9 stycznia 2018, 14:00 Energetyka

„Pokaż lekarzu co masz w garażu” to popularne hasło ludzi zniesmaczonych roszczeniami medyków przy okazji każdego z ich strajków, chociaż podczas niedawnego protestu rezydentów wyliczano im akurat wycieczki zagraniczne. Zupełnie odwrotnie, przy okazji strajku górników trzy lata temu to właśnie protestujący sami wyszli z inicjatywą pokazywania pasków swoich wypłat. W związku z tym że temat zarobków to w Polsce wciąż swoiste tabu, a ja sam nie uważam tego za coś podlegające debacie w sferze publicznej, nie mam zamiaru odnosić się do ich wysokości, skupię się za to na samej strukturze płac – pisze Dawid Salamądry, analityk sektora węglowego.

fot. Tauron

Temat struktury wynagrodzeń był wałkowany wielokrotnie, pojawiało się mnóstwo postulatów w zasadzie ze wszystkich zainteresowanych tematem stron, w spółkach również kilkukrotnie planowano przyjmowanie nowego podejścia w tym zakresie. W samej tylko Kompanii Węglowej, która w latach 2007-2015 przyjmowała aż trzy strategie, jednym z kluczowych elementów była właśnie zmiana systemu płac na bardziej motywacyjny. Niestety, słuszne pomysły i ambitne cele zderzały się z rzeczywistością; pierwsza ze wspomnianych strategii zakładała, że wzrost wynagrodzeń w okresie na który przyjęto dokument nastąpi jedynie w 2008 roku (o 10 proc.), niestety zapomniano o ustawie o negocjacyjnym systemie kształtowania przyrostu przeciętnych wynagrodzeń…, która zobowiązywała firmy do ustalania poziomu przyrostu wynagrodzeń w porozumieniu ze stroną społeczną. Prognozy nie uwzględniały także dotychczasowej praktyki i doświadczeń, wg których wynagrodzenia w górnictwie były corocznie waloryzowane.

Jak wynika z przedstawionego w czerwcu przez Najwyższą Izbę Kontroli raportu na temat stanu górnictwa w latach 2007-2015, w tej sytuacji przyjęcie stałego poziomu wynagrodzeń, przy jednoczesnym wzroście wydajności i spadku zatrudnienia (kolejne dwa kluczowe elementy strategii) powodowało, że już na etapie założeń strategia była w praktyce niewykonalna. I tak, pomimo wahań koniunkturalnych i wynikających z tego dołków i górek producentów, pensje w Kompanii Węglowej stale rosły z różną dynamiką (za wyjątkiem przełomu lat 2013/14), a przyrost płac w spółce pozostawał bez związku z jej wynikami finansowymi. Utworzony w 2010 roku na mocy porozumienia ze związkami fundusz motywacyjny, z którego miały być wypłacane nagrody motywacyjne za dobre wyniki spółki nie przetrwał nawet pięciu lat. Podobnie bez znaczenia na wzrost pensji przekładał się spadek wydajności notowany w latach 2007-2013, nota bene jedyny spadek średniego wynagrodzenia zanotowano w roku w którym wydajność wzrosła.

Warto zaznaczyć, że tendencja ta dotyczyła całego sektora: w latach 2007-2015 średnie wynagrodzenie w górnictwie wzrosło z 2888 zł miesięcznie w 2007 roku do 4121 zł w roku 2015. W Katowickim Holdingu Węglowym funkcjonował w tamtym czasie system kształtowania wynagrodzeń, w którym ich wzrost formalnie był powiązany z osiąganą wydajnością. Wskaźnik przyrostu miał być sumą wskaźnika inflacji przyjętego w Planie Techniczno Ekonomicznym na dany rok oraz połowy procentowego odchylenia osiągniętej wydajności na jednego pracownika od przyjętej w PTE. Rozbieżność między wahaniami wydajności a poziomem średniego wynagrodzenia pokazuje jednak, że powyższa zasada jedynie w ograniczonym stopniu prowadziła do korelacji między zarobkami a wydajnością. Jeszcze ciekawsze rozwiązanie panowało w JSW, gdzie zarząd wyjaśniając przyczyny wzrostu wynagrodzeń niepowiązane z przyjętymi zasadami i główną strategią oznajmił wprost, że są one „wynikiem żądań wzrostu płac artykułowanych przez związki zawodowe”.

We wtorek 19 grudnia w Katowicach odbyła się konferencja z udziałem ministra Grzegorza Tobiszowskiego, poświęcona nowoczesnemu układowi zbiorowemu w górnictwie. Związkowcy wskazywali na konieczność uatrakcyjnienia górniczego wynagrodzenia, ponieważ już teraz zdarzają się przypadki, kiedy młody górnik popracuje 4-5 miesięcy i odchodzi, ponieważ za takie pieniądze nie opłaca mu się przychodzić na szychtę. Z drugiej strony, prezes Polskiej Grupy Górniczej Tomasz Rogala wskazywał na konieczność zabezpieczenia się na przyszłość, co można było odebrać jako wstrzemięźliwość w zakresie jakichkolwiek podwyżek. Minister Tobiszowski tymczasem wydawał się być w tej dyskusji głosem najbardziej wyważonym, najbliższym temu co sam myślę w tej kwestii, wskazywał bowiem na potrzebę uelastycznienia wynagrodzeń przed nadejściem chudych lat w branży, tak aby spółka wykorzystała dzisiejszą koniunkturę i dodatnie wyniki finansowe i przygotowała spółkę do sprawnego działania w perspektywie kolejnych kilku lat.

Z uwagi na skalę przedsięwzięcia, ale również na indywidualną charakterystykę sektora górnictwo jest branżą która wymaga immanentnej restrukturyzacji, bez względu na to czy akurat znajduje się w dołku czy przeżywa kolejny rozkwit. Dzisiaj, względnie dobra kondycja ekonomiczna spółek górniczych zdaje się być idealnym czasem na dyskusję z pracownikami na temat ich płac. Nie można w żadnym wypadku pozbawiać ich prawa do partycypowania w zyskach swoich, tym bardziej że w kryzysowych latach wielokrotnie (choć, co zrozumiałe, niechętnie) szli na ustępstwa i sami uszczuplali własne kieszenie. Dodatnie wyniki finansowe JSW i PGG to jednak dobry moment na przemodelowanie struktury wynagrodzenia, gdzie kosztem zmniejszenia części stałej można zaproponować załodze solidny udział w zyskach spółki. Tym sposobem nie będą się dzisiaj czuli pokrzywdzeni, a firmy zabezpieczą się na okoliczność przyszłej dekoniunktury. A ta może czaić się tuż za rogiem…