Sawicki: Podatnik zapłaci za zieloną rewolucję Energi, która uderzy w wiatraki i banki

20 lipca 2017, 07:31 Energetyka

-Przygotowana w błyskawicznym tempie poselska nowelizacja ustawy o OZE prawdopodobnie doprowadzi do upadku część farm wiatrowych, których właściciele kilka lat temu podpisali umowy z państwowymi firmami na sprzedaż zielonych certyfikatów. Jak dowiedział się portal BiznesAlert.pl, inspiratorem powstania zmian w przepisach prawdopodobnie była gdańska firma Energa – pisze redaktor BiznesAlert.pl, Bartłomiej Sawicki. 

Zmiany doprowadzą do zmniejszania tzw. opłaty zastępczej z obecnego poziomu 300 zł za MWh do ok. 50 zł za MWh. Prowadzi to do znacznego obniżenia przychodów uzyskanych na podstawie długoterminowych umów o sprzedaży praw majątkowych, tj. zielonych certyfikatów, w których najniższa gwarantowana cena jest ustalana na podstawie procenta opłaty zastępczej. To z kolei może doprowadzić do bankructwa spółek projektowych, które nie będą w stanie obsługiwać zaciągniętych długów. W konsekwencji inwestorzy zagraniczni mogą pozwać państwo polskie o odszkodowanie, które zapłaci nie dana firma, która zawarła powyższe długoterminowe umowy, a Skarb Państwa.

Czym są zielone certyfikaty?

Nowelizacja ustawy o odnawialnych źródłach energii ma zmienić system wsparcia producentów zielonej energii. Zarabiają oni nie tylko na sprzedaży energii, ale także na zielonych certyfikatach, które odkupują spółki obrotowe firm energetycznych.

Urząd Regulacji Energetyki wydaje zielone certyfikaty producentom energii odnawialnej. Certyfikat, który jest prawem majątkowym, może być sprzedany – albo na giełdzie, albo w indywidualnej transakcji typu OTC (Over-The-Counter). Jeden certyfikat przysługuje za wyprodukowanie 1 MWh energii z OZE. Inną możliwością realizacji obowiązku OZE przez podmioty zobowiązane, tzn. producentów energii, spółki obrotowe i dużych konsumentów, jest wnoszenie tzw. opłaty zastępczej, której wysokość jest każdego roku do końca marca ustalana przez URE na podstawie indeksacji. Od kilka lat jest ona zamrożona na poziomie 300 zł.

Zielona wrzutka

Sejm podczas ostatniego przed wakacjami posiedzenia miał zająć się dużą nowelizacją ustawy OZE przedstawioną przez Ministerstwo Energii. Miała ona, m.in. w ustawie o inwestycjach w elektrownie wiatrowe, przywracać część przepisów dotyczących prawa budowlanego. Według tych przepisów definicję „budowli” mają ponownie spełniać jedynie elementy budowlane elektrowni, tzn. maszt i fundament. A więc podatkiem od nieruchomości zostaną znów objęte najmniej kapitałochłonne komponenty. Sektor wiatrowy zaobserwował, że zmiany zaproponowane przez Ministerstwo Energii pójdą w kierunku rozsądnego podejścia do tej technologii OZE.

Jednak całkiem niespodziewanie do Sejmu, za pośrednictwem grupy posłów partii rządzącej, wpłynął wniosek o zmianę stałej wartości tzw. opłaty zastępczej, wynoszącej 300,03 zł/MWh, i powiązanie jej z rynkowymi cenami świadectw pochodzenia energii na TGE. Obecnie mamy do czynienia ze znaczną nadpodażą tych certyfikatów na rynku o wielkości rocznej produkcji energii elektrycznej z OZE. Uiszczenie opłaty zastępczej jest więc znacznie mniej korzystne niż zakup zielonych certyfikatów na giełdzie, gdzie jej wartość wynosi obecnie ok. 30 zł. Po nowelizacji opłata zastępcza ma wynosić tylko 25 proc. więcej niż średnia rynkowa cena certyfikatów z ostatniego roku. Wobec tego od momentu wejścia w życie ustawy wartość opłaty znacznie spadnie. Jeżeli różnica między ceną certyfikatów a opłatą zastępczą będzie taka niska, na znaczeniu stracą zielone certyfikaty i obrót nimi.

Jeszcze kilka lat temu, kiedy spodziewano się, że rządy będą w sposób stały stabilizować sytuację na rynku zielonych certyfikatów oraz równoważyć popyt i podaż, Energa, szukając swojej niszy rynkowej, postanowiła zainteresować się obrotem zielonymi certyfikatami. Była wtedy najbardziej aktywnym graczem na rynku. Zawarto wówczas długoterminowe umowy z firmami produkującymi zieloną energię. Spółka kupująca certyfikaty gwarantowała stałą cenę dla producentów zielonej energii, głównie farm wiatrowych, niezależnie od cen giełdowych na poziomie pewnego procenta opłaty zastępczej. Takie umowy podpisywano głównie z producentami zielonej energii wytwarzającymi powyżej 10 MW, u których banki finansujące wymagały zawarcia odpowiednich umów z ceną gwarantowaną, tzw. price floor. Wartość inwestycyjna tych projektów to ok. 60-70 mln zł za każde 10 MW.

Producenci zielonej energii dzięki takim umowom zyskiwali gwarancje wpływów, a na tej podstawie banki takie jak: Bank Ochrony Środowiska, Alior, Pekao SA czy PKO BP udzielały kredytu na realizację danej farmy wiatrowej i finansowały ok. 65-70 proc. wartości inwestycji. Umowy były zawierane na 12 do 15 lat, tak aby pozwolić na stabilną spłatę kredytu. Tak więc wiele farm wiatrowych przyłączonych od 2012 do 2015 r. zostało zbudowanych na podstawie finansowań opartych o tego typu umowy.

Najpierw zawiera się wstępną umowę na sprzedaż zielonych certyfikatów, dopiero wówczas można otrzymać decyzję inwestycyjną i kredyt. Końcowa umowa wchodzi w życie, kiedy instalacja zostanie podłączona do sieci elektroenergetycznej. Proces inwestycyjny od momentu zawarcia tych umów do przyłączenia do sieci trwa ok. 2 lata. Takie umowy zawierały poza Energą Obrót także inne państwowe koncerny elektroenergetyczne, takie jak Tauron, Enea i PGE, ale również zagraniczne spółki handlowe takie jak Axpo. Po zmianie rządów w 2015 roku oraz zmianach w zarządach spółek odstąpiono od takiej formy działalności. Każda z tych firm podeszła jednak inaczej do sprawy rozwiązania umów dotyczących zielonych certyfikatów. Enea dla przykładu wypowiedziała wszystkie tego typu umowy. Ciekawostką jest fakt, że spółka z siedzibą w Poznaniu sądzi się z innym państwowym gigantem, spółką PGE, po rozwiązaniu takiego kontraktu. Firma ta kupiła projekty farm wiatrowych od DONG Energy i Iberdrola włącznie z zawartymi umowami. Enea zaś miała podpisane umowy sprzedaży praw majątkowych z tymi firmami jeszcze przed przejęciem tych projektów przez PGE.

Umowy, które chcą teraz rozwiązać firmy z udziałem Skarbu Państwa, dotyczą zgodnie z informacją Związku Banków Polskich ok. 100 projektów albo do 2 GW mocy. Wartość inwestycyjna może więc wynosić ok. 6 mld złotych.

Skutki dla branży wiatrowej i banków

Poselska nowelizacja doprowadzi w pierwszym etapie do znacznego spadku obrotów producentów zielonej energii. Jeżeli umowa zawarta jest z gwarantowaną ceną na poziomie np. 50 proc. opłaty zastępczej, to bez jej wypowiedzenia wpływy z niej spadają ze 150 złotych do 25 złotych za MWh. Długoterminowe umowy na zakup zielonych certyfikatów stracą sens ekonomiczny. Zwrócić kredyt jednak trzeba, więc zarząd spółki projektowej jest zmuszony do ogłoszenia upadłości, żeby uniknąć odpowiedzialności osobistej. Na rynku, bez istotnych wpływów z tytułu zielonych certyfikatów, taka farma wiatrowa warta jest ok. 40 proc. kosztów inwestycyjnych. Niewypłacalność tych podmiotów nie będzie natychmiastowa. Banki dysponują półroczną rezerwą finansową, aby obsługiwać udzielony kredyt. Dlatego też, jeśli nowelizacja zostanie uchwalona, dojdzie do upadłości wydłużonej w czasie. Fala upadłości może więc nastąpić w połowie 2018 roku.

Banki po takich upadkach będą miały do dyspozycji projekty farm wiatrowych, które można sprzedać za ok. 40 proc. kosztów inwestycyjnych, a chętnych na nie na pewno się znajdzie. Wówczas na takiej farmie wiatrowej można zarabiać tylko na sprzedaży samej energii elektrycznej w hurcie. Inwestor traci swój kapitał własny w wysokości ok. 30 proc., a bank część udzielonego kredytu w wysokości do 30 proc. Straty banków mogą sięgnąć do 1,5 mld złotych. Pojawia się zagrożenie dla mniejszych banków, zarządzanych przez Skarb Państwa lub z jego udziałem, głównie dla Banku Ochrony Środowiska i Aliora. Najtrudniejsza może okazać się sytuacja BOŚ, którego aktywa są w jednej trzeciej oparte na zielonych certyfikatach. Kolejne odpisy mogą oznaczać poważne zagrożenie dla jego funkcjonowania.

Problemy Skarbu Państwa

Znaczna część firm, które upadną w efekcie nowelizacji, jest częścią zachodnich przedsiębiorstw. Będą się one najpewniej ubiegać o odszkodowanie. Polska podpisała Kartę Energetyczną (Energy Charter Treaty). To międzynarodowa umowa, która ustanawia wielostronne ramy współpracy transgranicznej w przemyśle energetycznym. Traktat obejmuje wszystkie aspekty działalności handlowej w dziedzinie energii, w tym handel, tranzyt, inwestycje i efektywność energetyczną. Na jego mocy firmy mogą pozwać Polskę za złamanie dotychczas obowiązujących umów. Na skutek zmian prawnych następuje upadłość danego inwestora. Wówczas sprawa trafia do Trybunału Arbitrażowego. Dotychczasowe doświadczenia innych krajów pokazują, że w podobnych wypadkach rządy przegrywały z prywatnymi firmami. Tak stało się m.in. na Węgrzech czy w Hiszpanii. Takie postępowanie trwa zwykle 3-5 lat.

Wówczas odszkodowania dla firm płaci Skarb Państwa, a nie dana spółka, która zawarła umowę długoterminową. W tym wypadku Energa Obrót, która de facto jest inicjatorem zmian. Wówczas bieżące straty Energi wynikające z podpisania tych umów pokryje Skarb Państwa. Firma pozbywa się więc kłopotliwego ciężaru, a dodatkowo nie płaci z własnej kieszeni odszkodowań za rozwiązanie tych umów. Przy okazji doprowadzi jednak do upadłości, i tak nie będących w łatwej sytuacji, firm sektora wiatrowego. Dodatkowo ucierpią banki, w tym te z udziałem Skarbu Państwa.

Wewnętrzna sprzeczność noweli OZE

Co więcej warto zauważyć, że nowela ustawy, opracowana naprędce oraz zgłoszona przez grupę posłów, stoi w sprzeczności z nowelizacją ustawy OZE, którą przygotowało Ministerstwo Energii. Tak zwana duża nowela ma przywrócić część przepisów sprzed poprzedniej nowelizacji z 2016 roku. Jak zauważył na wtorkowym posiedzeniu Komisji do Spraw Energii i Skarbu Państwa poseł Koła Poselskiego „Wolni i Solidarni” Ireneusz Zyska, proponowane zapisy dotyczące opłaty zastępczej w poselskiej nowelizacji stoją w sprzeczności z nowelizacją, za którą optuje resort energii.

Sens

Co istotne poselska nowelizacja ustawy o OZE zmienia zasady udzielania pomocy publicznej, które powinna notyfikować Komisja Europejska przed wprowadzeniem zmian. Można domniemywać, że inicjatorzy tej noweli liczą, że w obliczu burzliwej dyskusji o kształt sądów w Polsce oraz w cieniu tzw. dużej noweli OZE nikt nie zauważy zmian. Jeśli ta ustawa zostanie uchwalona, doprowadzi to do kolejnego wstrząsu w branży wiatrowej, co może oznaczać falę bankructw już w przyszłym roku. Ma to także znaczenie dla spełnienia przez Polskę wymagania produkcji energii elektrycznej z OZE na poziomie 15 proc. Obecnie energia wiatrowa stanowi 7,9 proc. w polskim miksie energetycznym. Kolejne problemy branży i brak stabilności prawnej mogą oddalić Polskę od zrealizowania wymaganego przez Komisję Europejską poziomu. Rodzi się więc pytanie, czy w obliczu ryzyk inwestycyjnych, gospodarczych oraz kolizji z prawem UE jest sens ryzykować tylko dlatego, że dana firma chce się wycofać bez finansowego szwanku z prowadzenia biznesu w sektorze zielonych certyfikatów. Czy za błędy lub zmianę strategii będzie płacił podatnik?