Schudy: Czy węgiel brunatny wypiera Energiewende?

17 stycznia 2018, 13:00 Energetyka

Burzenie kościoła, puszcza Hambacher niszczona przez buldożery RWE, gaz pieprzowy w oczy aktywistów klimatycznych. Oto obrazki, jakie docierały do nas ostatnio z Niemiec – pisze Hanna Schudy.

fot. Wikimedia Commons

Przyćmiły skutecznie inne wiadomości – w 2017 r. Niemcy miały ponad 35 procent OZE w miksie energetycznym, plany nowych odkrywek na terenie Łużyc zostały zatrzymane. W Polsce nie było słychać, że żadna nowa elektrownia na węgiel nie będzie już budowana w Niemczech. Dowiedzieliśmy się raczej, że emisje CO2 utrzymują się na wysokim poziomie. Niemcy, kraj Energiewende, nie tylko wielu rozczarował, ale stał się też ulubionym tematem polskich zwolenników węgla i odkrywek, którzy podają kraj za Odrą jako przykład brunatnej strategii energetycznej. Sprawa jest skomplikowana i warto przyjrzeć się jej uważniej. Wiele wskazuje, że to nie Energiewende ma problemy, ale że lobby węglowe i samochodowe wciąż mają ogromny wpływ na politykę Niemiec.

Immerath

Zimny wiatr hula po Immerath, pustej wiosce „widmo” w Nadrenii Północnej-Westfalii w Niemczech. Na horyzoncie majaczy wielka odkrywka Garzweiler, unoszą się dymy znad nowoczesnej, przypominającej statek kosmiczny, elektrowni Neurath. Ludzie gromadzą się wokół barier otaczających burzony budynek, niektórzy mają łzy w oczach, inni nie kryją oburzenia, są też twarze obojętne. Godziny mijają, rozbiórka sprawnie postępuje. Ostre światła skierowane niczym na scenę działają na wyobraźnię – ciemna noc, ciężkie dźwigi, burzące z impetem ogromny budynek. Nie jest to ani stare centrum handlowe, ani opuszczony dom. Przed nami odsłania się otwarta, wyszarpana nawa ogromnego kościoła. Wygląda niczym paszcza wieloryba, który połknął biblijnego proroka Jonasza. Obraz tego pobojowiska wszedł już do ikonografii ochrony klimatu. Były białe niedźwiedzie czy spragnione dzieci na pustyni. Od 9 stycznia 2017 r. mamy nowy symbol zmieniającego klimat turbokapitalizmu, który pochłania wszystko, co mu stanie na drodze.

Dzień po święcie Trzech Króli, przy świetle fotoreporterów, eskorcie policji, aktywistów i gapiów zburzony został ponad stuletni kościół w miejscowości Immerath w Niemczech. Na wsiach stoją zwykle małe kościoły. Ten był ogromny, w stylu neoromańskim, stąd wydawał się mocno wpisany w krajobraz. Mimo swojego wiejskiego zakorzenienia, nazywany był katedrą z Immerath. Był. Koncern energetyczny RWE zniszczył go na potrzeby wydobycia węgla brunatnego, mimo że do końca 2018 r. tworząca się koalicja ma opracować mapę drogową odejścia od węgla (Kohleausstieg). Kościół został w pamięci mieszkańców i na ustach krytyków z całego świata. Niektórzy – jak np. Marc Bolten, strażak z Immerath – postanowili nawet uwiecznić wizerunek kościoła na swoim ciele, aby pokazać „prawdziwą miłość do ojczyzny”.

Katedra – bo tak nazywano kościół pw. Św. Lamberta – zbudowana została przez kolońskiego inżyniera Erasmusa Schüllera pod koniec XIX w. na miejscu świątyni, która funkcjonowała tam już od XII w.. Przypominała wiele kościołów w stylu romańskim stojących np. w Kolonii, jednak otaczający ją wiejski krajobraz dodawał jej monumentalności. W 2013 r. odbyła się ostatnia msza. Kościół przestał być kościołem. Zdjęcia z tego wydarzenia wskazują, że był to moment wzruszający. Przez lata świątynię stopniowo rozbierano. Niektóre części, np. ołtarz znalazły się w polskim kościele w Bielawie. Na zdjęciach z rozbiórki widać jednak wyraźnie, że ściany, belki, dach i inne części budynku stają się kupą gruzu. Dla osób zajmujących się ochroną zabytków to dodatkowy powód, aby stwierdzić, że cały proceder jest dość bezwzględny.

W reakcji na te wydarzenia ludzie nie kryją oburzenia, ale też zdradzają, że nic już nie rozumieją – jak Niemcy, kraj transformacji energetycznej, ojczyzna filozofów mogła pozwolić na coś takiego? Zapominają niestety, że Niemcy to też kraj Bayera, RWE, Volkswagena i Kruppa. Oni wszyscy mieli i mają wiele wspólnego z polityką i gospodarką. W Niemczech, podobnie jak w innych krajach, prawo do ziem ojczystych, poszanowanie dla przyrody czy miejsc kultu, bywają często mniej ważne niż bezpieczeństwo energetyczne czy gospodarka w ogóle. Niektórzy zauważają z sarkazmem, że niemieckie prawo przyznające priorytet inwestycjom energetycznym pochodzi jeszcze z czasów NSDAP, kiedy to dostęp do ropy i węgla był kluczowy dla realizacji projektu nazistów. Zburzenie zabytkowego kościoła w Immerath nasuwa zatem różne skojarzenia. Czy Niemcy zapomnieli o ambitnym projekcie Energiewende?

Niemcy, kraj transformacji energetycznej

Transformacja energetyczna w Niemczech (Energiewende), projekt znany na całym świecie, rozpoczęła się około 30 lat temu. Jej celem było i jest zrównoważone zapewnienie dostaw energii w sektorach transportu, ciepła oraz produkcji energii elektrycznej. W międzyczasie Energiewende przyczyniła się też do zwiększenia ilości producentów energii oraz ich rozproszenia. Republika Federalna to jedno z pierwszych państw, które na poważnie wzięło sobie do serca rekomendacje Klubu Rzymskiego z 1972 r., że należy odchodzić od spalania paliw kopalnych, że powinniśmy opracować nową strategię ekonomiczną, w której wzrost gospodarczy nie idzie w parze ze wzrostem spalania paliw kopalnych oraz opierać energetykę na odnawialnych źródłach i oszczędzaniu energii. 30 lat temu kwestie ochrony klimatu nie grały jeszcze takiej roli jak obecnie, mimo że już wtedy zdawano sobie sprawę z problemu. Po upadku Muru Berlińskiego wyłączono elektrownie atomowe w NRD, po katastrofie w Fukuszimie postanowiono, że odejście od energetyki atomowej nastąpi do 2022 r. Energetyka atomowa była z resztą jednym z powodów dla powstania nowej strategii Energiewende w 1990 roku, zaktualizowanej następnie w 2000 r.

30 lat minęło

Dzisiaj Niemcy są jednym z wiodących krajów, jeżeli chodzi o produkcję prądu ze źródeł odnawialnych. W ubiegłym roku Republika Federalna odnotowała sukces pod względem udziału energetyki odnawialnej w zużyciu energii elektrycznej – 36,1 procent. Więcej prądu produkowane było z wiatru niż z węgla kamiennego i atomu. Niestety, emisje gazów cieplarnianych wciąż rejestrowane są w Niemczech na wysokim poziomie. Według Agora Energiewende, głównym emitentem nie jest obecnie energetyka, ale transport i przemysł. Wiele wskazuje na to, że Niemcy mocno postawiły na rozwój energetyki rozproszonej, odnawialnej, ale wciąż nie zrobiły wystarczająco dużo, aby przeprowadzić odejście od węgla w energetyce oraz położyć większy akcent na oszczędzanie energii. Wysoki poziom emisji CO2 nie jest korzystny dla wizerunku Niemiec. Kwestie energetyczne odsłoniły też proteuszowe oblicze polityki klimatycznej. To właśnie ona była jedną z zasadniczych czynników, które doprowadziły do porażki negocjacji dotyczących utworzenia rządu federalnego w Niemczech przez tzw. Koalicję Jamajską. Negocjacje przerwano. Teraz, kiedy negocjuje CDU i SPD (Tzw. Wielka Koalicja GroKo) podnoszona jest kwestia, że do 2020 r. Niemcy nie uzyskają – założonej wobec krajów UE – 40 procent redukcji CO2. Chodzi też o to, jak sformułować to rozmiękczenie polityki. Przecież Merkel jeszcze niedawno zachęcała przywódców krajów G7 do ambitnej polityki klimatycznej odnośnie porozumienia paryskiego z 2015 r.. Czyżby teraz miała się okazać tchórzem?

Powyższe może być wodą na młyn dla polskich zwolenników węgla. Zanim jednak powiemy, że Niemcy stawiają na węgiel warto przyjrzeć się sprawie nieco dokładniej. Wciąż bowiem energetyka odnawialna robi postępy: ma coraz większy udział w miksie energetycznym, staje się coraz tańsza, bardziej rozproszona, gminy i miasta, np. Monachium, odchodzą od energetyki konwencjonalnej na rzecz odnawialnej. Co różni Polskę od Niemiec to m.in. promocja dla energetyki scentralizowanej, państwowej, subsydiowanej i co najważniejsze wiara w projekty atomowe. Niemcy odchodzą od atomu i namawiają do tego inne państwa. Zaskakujące są jednak ostatnie pomysły, aby odejście od atomu np. w Belgii miało się odbyć z pomocą niemieckiego węgla brunatnego.

Spalanie ojczyzny na eksport

Celem polityki klimatycznej Niemiec była i jest dotychczas m.in. redukcja emisji gazów cieplarnianych o 40 procent do 2020 r. Politycy chwalili się nowoczesnymi rozwiązaniami, cieszyli się rolą proaktywnego lidera w Europie. Niestety, mimo rozwoju OZE, emisje pozostawały na tym samym poziomie. Nie dziwi zatem, że polski rząd, także ten poprzedni, chętnie podkreślał, że Niemcy nie tylko spalają węgiel, ale też nie ograniczają emisji. Kiedy w mediach zaczęły się pojawiać zdjęcia protestów w puszczy Hambacher Forst – którą zaczęto bezpodstawnie porównywać do Puszczy Białowieskiej – a co więcej, kiedy ujrzeliśmy zdjęcia burzonej świątyni, nie trzeba było długo czekać, aby usłyszeć, że Niemcy to jednak hipokryci. Film na Facebook ukazujący rozbiórkę wyświetlono ponad 3 miliony razy, a udostępniono na FB 40 000 razy. W komentarzach powtarza się nie tylko to, że „kościół przegrał z węglem”, ale też „w normalnym kraju kościołów się nie burzy, tylko przenosi”. Także ta kwestia okazuje się istotna, jeżeli chodzi o polski stosunek do całej tej sprawy. Jednym z argumentów przeciwko planowanej kopalni odkrywkowej Ościsłowo jest obecność na tamtym terenie kurhanów, które są starsze niż egipskie piramidy. Skoro Niemcy burzą, to czemu my nie możemy? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, ale warto dodać, że tak jak nieuprawnione jest porównywanie lasu Hambacher Forst do Puszczy Białowieskiej, tak i pod względem historycznym kurhany mogą być dużo bardziej wartościowe niż neoromański kościół. To co łączy te dwie sprawy jest jednak to, że w obu przypadkach niszczymy coś wartościowego lokalnie dla celu, który jest wątpliwy pod względem gospodarczym czy moralnym. A do tego niepewnym – czy nie lepiej byłoby poczekać co do końca roku postanowi koalicja odnośnie mapy drogowej odejścia od węgla?

Po co ten węgiel

Dla Kowalskiego dziwne jest zatem nie tylko dlaczego budowa kopani jest tak bezwzględna, ale też zasadniczo – po co Niemcom ten węgiel, skoro produkują tyle prądu z OZE? Otóż Niemcy jako kraj eksportu produkują prąd nie tylko na własne potrzeby, ale też na eksport. To zasadniczo różni Polskę, która w uzasadnieniu dla węgla stawia zawsze na bezpieczeństwo dostaw energii dla kraju. Za Odrą jest inaczej – w 2017 r. ilość prądu odpowiadająca prawie 10 procent zużycia prądu w Niemczech, została wyeksportowana za granicę. Eksport jest korzystny, ponieważ Niemcy są krajem, gdzie produkcja energii elektrycznej jest jedną z najtańszych w Europie. Argumenty za budową odkrywek odwołujące się do „konieczności” dostaw energii i zapewnienia bezpieczeństwa są zatem fałszywe i wytykane przez wiele organizacji ekologicznych. Niemcy nie potrzebują tego wydobycia i prądu wyłącznie dla siebie, koncerny władające elektrowniami chcą po prostu zarobić. Jednak czy jest to dla Niemiec korzystne gospodarczo i wizerunkowo?

Jeżeli mówimy o poparciu dla węgla brunatnego w Niemczech, to trzeba pamiętać, że podobnie jak u nas, działa tam bardzo skuteczne lobby. Warto dodać, że kiedy zostało otwarcie wyartykułowane, że cel 40 procent redukcji do 2020 r. nie zostanie osiągnięty, związek zawodowy IG BCE stwierdził, że „cieszy się z realizmu, jaki znowu zapanował w sektorze przemysłu i energii”. I podobnie jak nasze, również to niemieckie lobby przewiduje, że w 2030 roku udział spalania węgla brunatnego w niemieckiej strukturze energetycznej niewiele się zmieni. Podkreśla się, że węgiel brunatny to paliwo rodzime, ponieważ ropa naftowa, gaz oraz węgiel kamienny są do Niemiec importowane. Jednak biorąc pod uwagę długofalowe cele Niemiec czyli dekarbonizację sektora energetycznego do 2050 r. obrazki z Immerath czy Hambacherforst mogą wydawać się cokolwiek dziwne. Tym bardziej, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że dalsze wydobycie węgla nie mieści się w koncepcie bezpieczeństwa energetycznego kraju.

Bezpieczeństwo?

Krytyka dalszego spalania węgla brunatnego w Niemczech wiąże się z kwestią bezpieczeństwa energetycznego kraju. Thomas Burchardt, rzecznik organizacji Klinger Runde z niemieckich Łużyc, na konferencji prasowej w Gubinie 10. 1. 2018 r. powiedział: „Niemcy to kraj eksportu. Jednym z towarów jest energia elektryczna, która jest w dużej ilości eksportowana za granicę. Niemcy sami nie potrzebują energii z węgla czy atomu. Są dni, w których możemy polegać w znacznej mierze na energii ze źródeł odnawialnych. Tymczasem odkrywki są planowane a wraz z nimi postępuje spalanie ojczyzny na eksport. Zamiast zachować zasoby w kraju, węgiel jest po prostu wydobywany i wrzucany do pieca. Wraz z nim wsie, kościoły, tradycja. Czy nie lepiej zabezpieczyć się przed nieznanymi sytuacjami? Zostawić zasoby w ziemi a wsie na jej powierzchni? Węgiel brunatny nie jest wydobywany ze względu na nasze niemieckie zapotrzebowanie. To ze względu na eksport nasza ojczyzna (Heimat) jest spalana”.

Na tym nie kończą się problemy związane z bezpieczeństwem. Ze względu na zawyżoną produkcję prądu, nadwyżki energii elektrycznej w sieci są dla Niemiec także obciążeniem. Mamy dni, kiedy Niemcy muszą się pozbywać prądu za granicę po cenach ujemnych. Innymi słowy Niemcy płacą sąsiadom za to, że ci pomagają im uniknąć „śmierci” przez zadławienie się własnym prądem.

Jeżeli mowa jest o bezpieczeństwie to warto nadmienić również inne kwestie – sytuację polityczną w Niemczech. Po sukcesie partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) wskazywano, że oprócz nastrojów antyimigranckich, szczególnie w Niemczech Wschodnich, również zakłamana polityka energetyczna mogła wpłynąć na tak dobry wynik tej populistycznej partii. Największe wyniki AfD uzyskała w okręgach odkrywkowych, w których od lat politycy obiecywali to, co niemożliwe, a mianowicie dalsze trwanie przy węglu brunatnym. Działo się tak w Brandenburgii oraz Saksonii, gdzie lobby węgla brunatnego miało ogromny wpływ na politykę landową. O ile jednak politycy SPD czy CDU mogli tylko metaforycznie obiecywać, że era węgla się nie kończy oraz wieszczyć zapaść po zamknięciu kopalni i elektrowni, to kandydaci AfD mówili co chcieli bez żadnego uzasadnienia. Po prostu obiecywali, że zrobią w końcu porządek ze złą polityką klimatyczną federalną oraz unijną. Wieloletnie zaniechania w ramach polityki klimatycznej na szczeblu federalnym przyczyniły się także do upadku Koalicji Jamajskiej. Co więcej, tworząca się obecnie koalicja CDU i SPD ma dopiero ustalać „mapę drogową” odejścia od węgla brunatnego. Jeżeli Angeli Merkel zależy na odzyskaniu elektoratu, który zagłosował na AfD, to należy się zastanowić jak może to wpłynąć na przyszłą politykę klimatyczną Niemiec oraz samą atmosferę w niemieckiej polityce. Czy ambitna polityka energetyczna i klimatyczna pomoże przejąć elektorat AfD?

Skandal

Co prawda zburzenie katedry w Immerath zapowiadane było od dawna, ale kiedy w końcu do tego doszło, ludzie zaczęli się pukać w głowę. Jednak wiele osób, w tym były proboszcz, najwyraźniej pogodziły się z sytuacją: „Kiedyś nasze podejście do tej sprawy było bardziej emocjonalne. Były łzy, szczególnie podczas ostatniej mszy. Teraz nie można już nic zrobić”. Władze kościoła się ugięły.

Eksploatacja węgla brunatnego w Nadrenii Północnej-Westfalii, począwszy od lat 50-tych XX w. przyczyniła się do przesiedlenia 40 000 osób. W przyszłości koncern RWE budujący kopalnię Garzweiler II, przesiedli jeszcze 1600 osób. Wraz z nimi zniszczone zostaną miejscowości, układem ulic przypominające średniowieczne wioski. To są informacje, które nie szczególnie nam pasują do ekologicznych Niemiec, ale z drugiej strony można to potraktować jako przestrogę. Czy polska strategia energetyczna jest rzeczywiście niezależna, czy raczej chce kopiować stare rozwiązania, które okazały się problematyczne? Krajobraz landu jakim jest np. Nadrenia Północna-Westfalia nie jest chyba tym, czego byśmy sobie życzyli. I to nie tylko jeżeli chodzi o kopalnie. W porównaniu z Polską region ten jest też „pustynią agrarną”. Niemiecki pisarz Peter Wohlleben, autor książki „Sekretne życie drzew” w swojej książce o zwierzętach zwraca uwagę, że w Niemczech dzika przyroda – poza rezerwatami – ma się obecnie najlepiej w miastach: „Podczas, gdy za bramami miast pola i łąki toną i jałowieją w potokach gnojowicy, w lasach zaś kombajny zrębowe ścinają jedno drzewo za drugim, nieodwracalnie niszcząc glebę, między rzędami domów powstają stosunkowo nietknięte biotopy” (Duchowe życie zwierząt, s. 234). Polsce, mam nadzieję, do takich opisów jeszcze daleko i właśnie dlatego nie warto za wszelką cenę naśladować rozwiązań z krajów Europy zachodniej, które pamiętają jeszcze wiek XX. Czy nasi włodarze zdają sobie z tego sprawę?

Jak już odejść, to z przytupem

Sądząc po skali zniszczeń, jakich w przyrodzie oraz dziedzictwie kulturowym dokonał koncern RWE w ostatnich latach, można by wnioskować, że zasiadają tam ludzie bez świadomości dokąd zmierza obecny świat. Nic bardziej mylnego. Problem w tym, że na niszczeniu, póki jest na to zgoda, można skorzystać. Koncern RWE stawia co prawda – jak widzimy na reklamowych banerach – na przyszłość, bezpieczeństwo i działanie. RWE zdaje sobie sprawę, że dni węgla w Niemczech są policzone, ale do tego czasu można przecież zarobić i dać zarobić. Jak się okazuje oszczędzanie energii jest wciąż mniej opłacalne niż jej produkcja. Podczas negocjacji towarzyszących tworzeniu rządu, była już mowa o zamknięciu 15 starych elektrowni węglowych, czyli o wyłączeniu 7000 MW – co ułatwiłoby realizację przez Niemcy 40 procent celu klimatycznego. Jednak to oznaczałoby wprowadzenie istotnych zmian w sektorze energii, szczególnie w Nadrenii Północnej-Westfalii (NRW). FDP wycofało się z negocjacji, a RWE od dawna ma ogromny wpływ na politykę landową NRW. Co prawda Martin Schulz z SPD zapowiedział, że trzeba się przygotować na koniec węgla brunatnego i to zarówno w zachodnich Niemczech jak i na terenie Łużyc, jednak jak na razie nie słychać, aby dalsza rozbudowa kopalni Garzweiler II była poddana krytyce ze strony kluczowych polityków. Zbyt duża ilość firm, betonu, maszyn mogłaby się okazać niepotrzebna. Jednak nie oznacza to, że społeczeństwo niemieckie popiera zmiękczenie polityki klimatycznej czy samo poparcie dla węgla brunatnego oficjalnej polityki. Energiewende ma się dobrze a jej głównym podmiotem są obywatele i obywatelki, które stały się nie tylko konsumentami, ale też producentami energii elektrycznej.

Od lat ekspertyzy dotyczące energetyki w Niemczech pokazują, że odejście od węgla brunatnego jest możliwe, przynajmniej z technicznych powodów. Jako na technologię przejściową, wskazuje się na gaz. Jednak nie problemy techniczne są kluczowe, ale społeczne i polityczne. W tym zakresie Martin Schulz również zaznaczył, że im szybciej rozpocznie się transformacja, tym bardziej skorzystają na tym pracownicy w branży. O ile jednak w przypadku odejścia od atomu obecna była wola polityczna, poparcie społeczne oraz lobby antyatomowe, to jednak w przypadku węgla brunatnego sprawa nie wygląda tak różowo.

Węgiel brunatny kontra atom?

Jednym z filarów Energiewende w latach 90-tych było odejście od atomu. Kiedy po katastrofie w Fukuszimie wyłączono część mocy nuklearnej w Niemczech, węgiel brunatny wrócił na świecznik, jeżeli chodzi o paliwo konwencjonalne. Jak na ironię, pojawił się ostatnio pomysł, aby węgiel brunatny okazał się orężem w walce z niebezpieczeństwem energii nuklearnej z Belgii.

Kiedy premierem Nadrenii Północnej-Westfalii został Armin Laschet (CDU) okazało się, że przemysł węgla brunatnego ma nie tylko poparcie polityczne, ale także, że może się okazać niemiecką pomocą na zagrożenie nuklearne. Nie będzie „ochrony klimatu ponad wszystko” miał powiedzieć Laschet podczas rozmów koalicyjnych. Jako uzasadnienie dla produkcji prądu z węgla Laschet zaproponował też dostawy prądu do Belgii, jeżeli ta zdecydowałaby się na zamknięcie elektrowni atomowej Tihange.

Bóg stworzył ziemię, a diabeł węgiel brunatny

Węgiel brunatny to zatem w Niemczech źródło ambiwalencji. Od kiedy rozpoczęła się eksploatacja nad Renem, ludzie z jednej strony skarżyli się na zanieczyszczenie powietrza i nieefektywność mokrego węgla, wielu jednak widziało w nim żyłę złota. Podobnie było i jest na terenie Łużyc, gdzie ofiarami wydobycia byli nie tylko ludzie ze względu na zanieczyszczenia środowiska, ale też Serbołużyczanie, którzy tracili miejsca osadnicze właśnie ze względu na napierający przemysł węgla brunatnego – najpierw pruski, potem nazistowski, następnie komunistyczny, a ostatecznie szwedzki (Vattenfall). I na ironię losu mogą wskazywać słowa Serbołużyczan: „Bóg stworzył Łużyce, a diabeł węgiel brunatny”, kiedy kościół w Immerath burzony jest właśnie na potrzeby „diabła”.

Nie zapominajmy jednak, że obywatelski ruch antyodkrywkowy w Niemczech odnotował w 2017 r. sukcesy. Na terenie Łużyc udało się zatrzymać budowę Jänschwalde Nord, Welzow II oraz Nochten II. Wiele miejscowości zostało ocalonych. Być może pomogło to, że inwestor, czeski koncern LEAG, woli się zadowolić pieniędzmi na rekultywację, które otrzymał od wcześniejszego operatora Vattenfallu – 1,7 mld euro? Okazuje się bowiem, że umowy zostały tak skonstruowane, że czeski koncern EPH, spółka matka dla koncernu LEAG działającego na terenie Łużyc, stawia warunki odnośnie pokrycia kosztów rekultywacji należących do koncernu odkrywek. Jak powiedział menadżer EPH w wywiadzie dla Capital: „Jeżeli polityka zagwarantuje nam, że będziemy mogli dalej istnieć na rynku niemieckim, wtedy przystąpimy do rozmów na temat kosztów rekultywacji”. Słowa te zostały skomentowane, że koncern stawia warunki niemieckiej polityce czy nawet że „ostrzega przed odejściem od węgla”.

Czy z tego wynika, że transformacja energetyczna w Niemczech to wydmuszka? Nic bardziej mylnego. Energiewende idzie do przodu, czy lobby tego chce czy nie. Jej podstawowe cele są realizowane – odejście od atomu, wzrost udziału energetyki odnawialnej. Transformacja okazała się też korzystna dla obywateli i to oni są jej głównymi aktorami oraz tymi, którzy formułują ambitne żądania. Politycy nie są odważni – i to jest triuzm. Ale ten brak odwagi szkodzi im samym – prowadzi nie tylko do niszczenia przyrody czy dziedzictwa kulturowego, wpływa też na chaos polityczny oraz wybuch populizmu. Świadczy o tym chociażby sukces partii AfD w regionach odkrywkowych oraz niekorzystna sytuacja polityczna w jakiej znalazły się Niemcy. Poza tym dużym scentralizowanym firmom, które przeczuwają koniec koniunktury nie chodzi o ludzi, ale o zysk. Dla ludzi jest raczej lepiej, kiedy firm oferujących strategiczne towary czy usługi jest więcej a do tego są rozproszone. I na tym polega Energiewende. Im mniej takich firm na rynku, tym gorzej dla przyrody, społeczeństwa i „wolnego” rynku. Jaka będzie zatem przyszłość branży węgla brunatnego? Zarówno w Polsce jak i w Niemczech będzie to kwestia polaryzująca i problematyczna, ale rozwój technologii OZE, efektywności energetycznej i magazynowania energii może przesądzić o jego końcu. Tylko kto wtedy będzie ponosić koszty osierocone np. elektrowni? Kto będzie kupować drogi prąd, jeżeli wielu będzie oferować tańszy? No i kto zajmie się rekultywacją po kopalniach? Czy niemieccy i nasi politycy będą dalej, niczym Jonasz, uciekać przed zadaniem, jakie stawia przed nimi zmiana klimatu czy wyczerpujące się zasoby oraz galopujący rozwój energetyki odnawialnej? Politycy i koncerny muszą to wziąć pod uwagę, jeżeli chcą pozostać na powierzchni. W odróżnieniu od proroka Jonasza, mogą nie dostać drugiej szansy.