Sieczkowski: Czy rower zastąpi samolot? (FELIETON)

19 marca 2019, 07:30 Atom

Przez ponad 50 ostatnich lat było ponad 200 dużych katastrof lotniczych, czyli takich w których zginęło ponad 100 osób. W tym samym czasie w energetyce jądrowej doszło do trzech znaczących awarii z 28 ofiarami śmiertelnymi. Dlaczego więc, podkreślając względy bezpieczeństwa, nawołuje się do odejścia od atomu na rzecz energetyki rozproszonej podczas gdy nikt nie myśli o zastąpieniu samolotów… rowerami? – zastanawia się Marek Sieczkowski, ekspert ds public relations w energetyce, nauce i transporcie.

fot. Pixabay

Energetyka jądrowa i lotnictwo. Choć na pierwszy rzut oka wydają się bardzo odległe to jednak przy bliższym ich porównaniu znajdziemy wiele podobieństw. Apetyt współczesnego świata na podróże czy energię elektryczną cały czas jest nienasycony. Dziś, tak jak szybkiego i niezawodnego transportu, potrzebujemy stabilnych i pewnych dostaw prądu. To jeden z wyznaczników dobrobytu teraźniejszości. Przewieźć szybko kilkaset osób na dużą odległość czy wyprodukować i dostarczyć wielkie ilości energii – to niewątpliwie dzisiejsze wyzwanie. Zarówno samoloty jak i reaktory, cechujące się dużą efektywnością i wyśrubowanymi normami bezpieczeństwa, mogą temu skutecznie sprostać.

Nic dziwnego, że kwestie bezpieczeństwa są w lotnictwie i energetyce jądrowej szczególnie istotne. Najnowocześniejsze technologie, często wypracowane dla celów militarnych, szybko znalazły cywilne zastosowania. Kilkadziesiąt lat doświadczeń w eksploatacji tych urządzeń zaowocowało niespotykanymi wskaźnikami bezpieczeństwa. Dziś większe prawdopodobieństwo jest, że przewrócimy się idąc po chodniku niż doznamy obrażeń w katastrofie lotniczej. Analogicznie – najnowocześniejsze reaktory są projektowane przy założeniu wystąpienia awarii raz na dobre kilka tysięcy lat. Osiągnięcie takich wymagań jest możliwe dzięki rozbudowanej, międzynarodowej kontroli, bardzo wysokiej kulturze bezpieczeństwa, zastosowaniu najnowocześniejszych rozwiązań w postaci wielu stopni ochrony. Niestety, generuje to gigantyczne koszty i często powoduje liczne opóźnienia w realizacji nowych projektów. Nic zatem dziwnego, że taki ciężar może udźwignąć zaledwie kilku producentów z rozwiniętą siatką poddostawców z całego świata. Choć zapewnia to maksymalne bezpieczeństwo, to jednak…

… wypadki się zdarzają. O żadnej obecnie znanej technologii na świecie nie można powiedzieć, że jest w 100 procentach bezawaryjna. Liczy się zatem prawdopodobieństwo wystąpienia uszkodzeń i dąży do minimalizacji ich skutków. Niestety, niemożliwe jest przewidzenie i wyeliminowanie wszystkich czynników. Smutnym potwierdzeniem tego stanu rzeczy są awarie. Niestety zarówno w lotnictwie jak i energetyce jądrowej takie zdarzenia są bardzo „widowiskowe” a w przypadku ich wystąpienia chętnie pokazywane są w mediach i szeroko komentowane wśród opinii publicznej. Na ich wyjaśnienia czekają nie tylko użytkownicy, ale również producenci, którzy na podstawie wyników kontroli wprowadzają niezbędne ulepszenia technologiczne czy organizacyjne. Ostatni przypadek, dwie katastrofy lotnicze w Kenii i Indonezji, w których zginęło blisko 350 osób, spowodował uziemienie całej floty Boeingów 737 Max, w tym latających pod polską banderą LOT i Enter Air. Nikt jednak nie nawołuje do zaprzestania latania a statystyki liczby podróżnych nie wskazują na odejście pasażerów od podniebnych podróży.

Choć przez ponad 50 ostatnich lat byliśmy świadkami ponad 200 dużych katastrof lotniczych, czyli takich w których zginęło ponad 100 osób, to w tym samym czasie w energetyce jądrowej doszło „tylko” do trzech znaczących awarii z 28 ofiarami śmiertelnymi (dane UNSCEAR – Komitetu Naukowego ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego). W porównaniu z lotnictwem różnica jest więc ogromna. Mimo to, ze względów bezpieczeństwa, nawołuje się do odejścia od atomu. To właśnie wydarzeniom w Fukushimie przypisuje się rewolucję energetyczną w Niemczech. W Polsce kluczowym powodem zatrzymania budowy elektrowni w Żarnowcu były wydarzenia w Czarnobylu. Do dziś atom atakowany jest przez zwolenników OZE, którzy w miejsce elektrowni jądrowej proponują energetykę rozproszoną. Przenosząc te argumenty na lotnictwo należałoby natychmiast zażądać zastąpienia samolotów… rowerami. Tak się jednak nie dzieje. Pomimo wielu katastrof wciąż mało jest zwolenników odbycia podróży międzykontynentalnej w sposób inny niż transportem powietrznym. Za to całkiem sporo jest przeciwników stabilnych, dużych źródeł energii jaką niewątpliwie są reaktory jądrowe. Pozostając w analogii energetyczno-transportowej, w kontekście bezpieczeństwa całego systemu, należy stwierdzić, że dziś energetyka jądrowa to wielozadaniowy myśliwiec potrafiący skutecznie zapewnić niezależność państwa. Nikt przecież nie planuje zastąpić go latawcami.

Oczywiście należy być świadomym, że świat idzie do przodu i nowe rozwiązania mogą zrewolucjonizować rynek, zarówno lotniczy jak i energetyczny. Podróże mogą zostać zdominowane przez np. hyperloopa, tak i reguły panujące na rynku energetycznym mogą zostać zmienione poprzez opracowanie magazynowania energii na wielką skalę czy opanowania procesu syntezy jądrowej. Kiedy to nastąpi? Nikt tego niestety nie wie. Sytuacja na rynku energii wielu krajów, w tym Polski, wymaga szukania odpowiedzi wśród istniejących technologii. W wyborze optymalnej może przeszkodzić irracjonalny lęk.

Lotnictwo i energetyka doczekały się zdefiniowania strachu przed proponowanymi rozwiązaniami. Przerażeniem przed lataniem zajmuje się aerofobia. Przewoźnicy w różny sposób starają się przeciwdziałać temu zjawisku, niejednokrotnie organizując specjalne warsztaty dla swoich pasażerów. Paniką przed promieniowaniem zajmuje się radiofobia. Obie starają się przeciwdziałać negatywnym skutkom irracjonalnego lęku. Niestety walka nie jest równa – nic tak dobrze się nie sprzedaje jak silne, negatywne emocje, szczególnie w doniesieniach o awarii czy katastrofie. A skutki paniki są dużo większe niż w przypadku samego zdarzenia. Najbardziej jaskrawym przykładem jest trzęsienie ziemi i fala tsunami jaka zalała Japonię w 2011 roku. W wyniku kataklizmu zginęło 26 000 ludzi a uszkodzeniu uległa elektrownia jądrowa Fukushima. Choć w wyniku promieniowania nie umarł nikt to w strachu przed promieniowaniem ewakuowano ponad 150 tysięcy osób, zamieszkałych w promieniu 30 km od elektrowni, narażając ich tym samym na stres związany z przymusowym przesiedleniem.

Podsumowując należy stwierdzić, że tak jak rower nigdy nie zastąpi samolotu, tak OZE i energetyka prosumencka nie jest w stanie zająć miejsca energetyki jądrowej. Choć postęp technologiczny jest ogromny to jednak aktualne problemy każą szukać dostępnych rozwiązań dnia dzisiejszego. Do rzetelnej oceny potrzebne są, niezależne od emocji, szczególnie strachu, analizy eksperckie. Mam nadzieję, że tak jak w lotnictwie tak i w energetyce będziemy mogli korzystać z najefektywniejszych i najbezpieczniejszych rozwiązań.

Stępiński: Nie patrzmy na Fukushimę, ale na siebie