Sprzedaż koncernu Vattenfall w Niemczech czyli węgiel i gra w pokera

26 kwietnia 2016, 13:30 Energetyka

KOMENTARZ

Foto Markowski

Hanna Schudy*

Koncern Vattenfall sprzedaje branżę węgla brunatnego i umywa ręce. Co sprzedaż branży w Niemczech może oznaczać dla Polski? I co ma wspólnego węgiel z grą w pokera?

Vattenfall nie ma ostatnio dobrej prasy. Ten należący do szwedzkiego państwa koncern, chce sprzedać kopalnie i elektrownie na węgiel brunatny w Niemczech. Instalacje te znajdują się na terenie Brandenburgii i Saksonii. Koncern wie, że dni węgla brunatnego w Niemczech są policzone. Dochodzi jeszcze reputacja – zarówno koncernu jak i Szwecji. Węgiel brunatny należy bowiem do najbardziej emisyjnego paliwa. I nie chodzi tylko o emisję CO2 ale też o metale ciężkie jak np. rtęć czy pyły zawieszone PM 10 i PM 2,5 niezwykle szkodliwe dla całego organizmu człowieka. Vattenfallowi chodzi jednak też o ryzyko jakie wiąże się z tym paliwem w przyszłości. Gdyby elektrownie i kopalnie zostały w rękach szwedzkich, w przyszłości koncern i tak przestałby zarabiać na produkcji prądu. Do tego dochodzą koszty rekultywacji oraz wypłaty z tytułu odszkodowań za szkody górnicze czy problemy z wodą. Rzeki w sąsiedztwie kopalni węgla brunatnego na terenie Łużyc, przypominają bowiem od dawna rudy ściek, z powodu wypłukiwania ze starych odkrywek tlenków żelaza.

Proces sprzedaży niemieckiej branży Vattenfall trwał od dawna i powoli zaczęło to przypominać serial. Kto bowiem rzuci się na pewną porażkę inwestycyjną? Aż nagle 18 kwietnia media obiegła informacja, że Vattenfall sprzedaje branżę. Kupcem miałby być czeski koncern EPH oraz jego partner finansowy PPF Investments. Co się kryje pod tymi nazwami, o tym za chwilę.

Dyrektor Hall wypowiada się jakby poczuł ulgę

Vattenfall chce zostać w Niemczech, ale swoją rolę widzi teraz raczej po stronie transformacji energetycznej. Magnus Hall, dyrektor koncernu powiedział, że jeżeli sprzedaż dojdzie do skutku, „będziemy produkować 75% energii elektrycznej w neutralny klimatycznie sposób. Dzisiaj produkcja energii w sposób nie wpływający na zmiany klimatu wynosi 50%”. Następnie dodaje: „Chcemy zredukować emisje CO2, a więc sprzedaż branży jest dla nas właściwą rzeczą. Dzięki temu będziemy mogli inwestować więcej w odnawialne źródła energii. Ponadto przyszłość może być ryzykowna, jeżeli weźmiemy pod uwagę prawdopodobną cenę energii elektrycznej. Uwzględniamy też ryzyko regulacyjne oraz to związane z ustawami”. Hall chciał z pewnością zrobić dobre wrażenie, ale jednak coś w jego wypowiedzi wydaje się co najmniej dziwne. Po takim stwierdzeniu aż się chce zadać pytanie – dlaczego ktoś w ogóle kupuje ten mało obiecujący i wysoko emisyjny interes? Trzeba zaznaczyć, że o ile w 2014 r. branża węgla brunatnego należąca do Vattenfall wyceniona była na około 2 do 3 miliardy euro, obecnie, nabywca zapłaci za niego „symboliczną cenę”. Vattenfall miałby dodatkowo przelać nabywcy 1,7 miliarda euro na tzw. fundusz rekultywacyjny. Ma to pokryć przyszłe koszty generowane przez górnictwo i elektrownie. Właśnie dlatego, zdaniem mieszkańców Łużyc oraz ekologów, Vattenfall powinien raczej zamknąć elektrownie, które i tak niedługo przejdą do rezerwy (po decyzji Bundestagu). Sama federalna minister środowiska Barbara Hendricks powiedziała, że nie ma miejsca w Niemczech na inwestycje w węgiel brunatny po 2050 r.

EPH, PPF – raje podatkowe i gra w pokera

Pikanterii dodaje fakt, że przewidziany nabywca branży węgla brunatnego, czeski koncern EPH i PPF czyli fundusz inwestycyjny, a konkretnie właściciele tych podmiotów, zamieszani są w podejrzaną sprawę „Panama papers” czy „kwitów z Panamy”. Sabrina Schulz, dyrektor think tanku E3G w Berlinie powiedziała, że sprzedaż branży należącej do Vattenfall właśnie EPH „będzie najgorszym rozwiązaniem z możliwych”. Powód? Jest to koncern prywatny, którego jedynym celem jest zysk. Sam zysk nie jest oczywiście żadną zbrodnią, ale wiadomo, że koncern EPH znany jest z agresywnego cięcia kosztów. Anna Dziadek, ekonomistka, prezes stowarzyszenia „Nie kopalni odkrywkowej” twierdzi: „Na niemieckich Łużycach sytuacja jest dramatyczna. Niemcy obawiają się, że cały węglowy biznes niedługo zbankrutuje, a pieniądze przeznaczone na rekultywację znikną.  Nie wierzą, że nowy właściciel będzie w stanie zarobić na rekultywację terenów pokopalnianych. Vattenfall już znika, degradacja środowiska zostaje. Spekuluje się, że czeski koncern EPH jest tylko przykrywką, aby Vattenfall mógł „uciec” z czystymi rękoma – sugerując, że zostawia inwestora. Tak na prawdę gwarancje dla pracowników są tylko na 3 lata. Po tym okresie może zdarzyć się wszystko i niestety nie będzie to „rozwój regionu”. Nasi sąsiedzi martwią się zatem, że ostatecznie liczone w miliardach koszty rekultywacji terenów pokopalnianych poniesie niemiecki podatnik”.

Szefowie EPH i PPF oświadczyli, co prawda, że nie mają nic wspólnego z nielegalnymi interesami. Daniel Kretinsky, (EPH) jest jednak właścicielem Wonderful Yacht Holdings Ltd, firmy zarejestrowanej na Wyspach Dziewiczych, a Petr Kellner (PPF), najbogatszy człowiek w Czechach, również prowadzi biznes zarejestrowany w karaibskich rajach. Powstaje poważne pytanie o wiarygodność takich parterów. Jakub Gogolewski, ekonomista i ekspert z fundacji „Rozwój Tak – Odkrywki Nie” twierdzi: „To, że biznes oparty na węglu brunatnym zbankrutuje jest pewne. Można też założyć, że koncernom chodzi, aby przerzucić koszty rekultywacji na społeczeństwo. Jednak Vattenfall wpisał sobie gwarancję, że są zobowiązania rekultywacyjne, które EPH musi zrobić, bo inaczej aktywa wracają do Vattenfall. Umowa jest taka, że EPH musi inwestować, a nie tylko wyciągać zyski, przynajmniej przez cztery pierwsze lata. A więc i tak pozostaje pytanie po co prywatny inwestor EPH to robi. Można przypuszczać, że Czesi chcą rozszerzyć swoją pozycję na rynku. Jeżeli dojdzie do sprzedaży, będą też mieli w Niemczech wpływy polityczne. Będzie im przez to łatwiej przeforsować pewne kwestie na poziomie europejskim. Ale to jest spekulacja, bo nie znamy umowy”. Andreas Stahlberg z gminy Schenkendöbern wypowiada się mocniej: „Czeski koncern CEZ, który chciał nabyć Vattenfall zrezygnował z transakcji, kiedy zapoznał się z księgami rachunkowymi i bilansami Vattenfall. Stwierdził, że umowa jest zbyt ryzykowna. Nawet sam Vattenfall na konferencji prasowej powiedział, że jest to dla nich zbyt drogie, aby zostać przy węglu brunatnym. Ciekawe natomiast dlaczego na zakup zdecydował się prywatny inwestor, multimilioner. Być może lubi grać w pokera”.

Kto zapłaci za węgiel i skutki jego wydobycia?

Mieszkańców niepokoją więc same kulisy sprzedaży. Boją się, że za rekultywację zapłacą sami. Przecież EPH prawie za nic dostanie całą branżę. W obrazowy sposób wypowiedział się wspomniany już Andreas Stahlberg:Proponuję porównanie – to tak jakby wejść do supermarketu z 1 euro w kieszeni na wózek. Jednak ze sklepu wychodzisz z całym asortymentem w koszyku bez płacenia. Vattenfall na początku chciał za swoją branżę 2-3 miliardy euro. W końcu jednak stanęło na w 200-300 milionach euro. Ale społeczeństwo nie wie, ile ostatecznie Vattenfall dostał za swoją branżę. Wiadomo, że koncern będzie musiał przelać na konto EPH 1,7 miliarda euro na późniejszą rekultywację. A więc EPH zapłacił 10% tego, co było proponowane na początku. Do tego dostał od Vattenfall na sam fundusz rekultywacyjny 1,7 miliarda euro”.

Szczególnie dotkliwa jest i będzie sytuacja z gospodarką wodną. Nie chodzi tylko o kosztowne leje depresyjne i przesuszone gleby, nad którymi powstają burze piaskowe. Problem dotyczy też wody pitnej, która jest coraz bardziej zanieczyszczona związkami żelaza i siarczanami. „To jest obowiązek i powinność odpowiedzialnej polityki kraju, aby takie ryzyka unaocznić i z całą siłą im przeciwdziałać” – mówią ekolodzy z Grüne Liga. Zaopatrzenie w wodę pitną dla Berlina i Frankfurtu nad Odrą może być w przyszłości dużo droższe, ponieważ rzeka Sprewa jest dzisiaj w wielu miejscach ściekiem. Wiadomo też, że wywłaszczenia ze względu na węgiel brunatny będą problematyczne do przeprowadzenia pod względem prawnym. Wywłaszczenie może być uzasadnione tylko w szczególnym przypadku, kiedy chodzi o dobro ogółu szczególnej wagi – czytamy w ekspertyzie adwokatki Cornelii Ziehm. W czasach ochrony klimatu oraz transformacji energetycznej, wydobycie węgla brunatnego nie może być jednak rozumiane jako dobro publiczne. Sprawa nie jest też obojętna dla Polaków mieszkających po drugiej stronie granicy.

O ile jednak krytycy dalszego wydobycia i spalania węgla brunatnego widzą sprawę kompleksowo – „wszystko jest ze sobą połączone”, a przy tym oczekują sprawozdania z całościowych kosztów wydobycia i spalania węgla, o tyle polski rząd stosuje strategię, którą Naomi Klein w swojej najnowszej książce nazywa „wszystko jest rozłączone”. Jak dotąd słyszymy tylko, że odnawialne źródła energii są drogie, bo wymagają subsydiów i pomocy państwa. Węgiel z kolei jest tani i mamy go bardzo dużo – brzmi stanowisko rządu. Rząd w swojej polityce nie zająknie się jednak na temat subsydiów do tego węgla i jego kosztów zewnętrznych. Na temat kosztów węgla brunatnego wypowiedziała się Anna Dziadek ze stowarzyszenia „Nie Kopalni Odkrywkowej”: „Na początku procesu sprzedaży, wartość aktywów Vattenfalla na niemieckich Łużycach wyceniana była na 2 – 3 miliardy euro. Czyli za około 10 miliardów złotych można było nabyć 3 elektrownie i 5 kopalni odkrywkowych. Ostatecznie Vattenfall nie dostanie nawet 1-go miliarda złotych. Tak szybko zmniejsza się obecnie wartość aktywów węglowych – zresztą nie tylko w Niemczech. Warto porównać te realia z wyliczeniami PGE, które od wielu lat planuje pod Gubinem budowę 1 elektrowni za 15 miliardów, do tego kopalnię za 5 miliardów złotych. Ponieważ pod Gubinem nie ma niezbędnej sieci, która mogłaby odebrać wyprodukowane moce, należy doliczyć koszt kolejnych 10 miliardów na budowę „autostrady energetycznej”, która połączyłaby nową elektrownię wybudowaną w środku lasu z polską siecią energetyczną. Jeżeli to dodamy, to mamy inwestycję za 30 miliardów, których PGE oczywiście nie posiada. Znalezienie banku, funduszu, który w tej chwili chciałby sfinansować inwestycję w węgiel brunatny też nie jest możliwe. Nikt nie wyłoży 30 miliardów złotych na 1 nową elektrownią, skoro 3 (w tym 2 największe w Niemczech) kosztują poniżej 1 miliarda złotych”. 

Jak na światowe trendy w polityce energetycznej reaguje polski sektor górniczy? Dyrektor KWB Bełchatów Kazimierz Kozioł: „My górnicy, energetycy nie jesteśmy przeciwnikami energii odnawialnej. Zależy nam, aby rozwijała się jak najszybciej, jak najefektywniej, bo służy to ochronie środowiska. Ale jesteśmy też realistami. Dlatego mówimy, że energetyka odnawialna powinna uzupełniać węglowy miks paliwowo-energetyczny, ale nie jest w stanie zastąpić energetyki konwencjonalnej”. Tutaj też mamy do czynienia ze strategią „rozłączenia” w myśleniu. Po raz kolejny stopniowe, ale zdecydowane odchodzenie od węgla jest mylone z nagłym „zastąpieniem energetyki konwencjonalnej”. W Polsce odchodzenie od paliw kopalnych w energetyce oraz ciepłownictwie i tak będzie trwało lata. Mówienie, że ktoś w ogóle sugeruje natychmiastowe zastąpienie węgla OZE jest po prostu manipulacją.

Granie na czas

Sprzedaż branży Vattenfall czeskiemu koncernowi może być dla polskiego rządu wygodnym pretekstem do utwierdzenia swojej węglowej strategii. W mediach pojawią się informacje, że Niemcy i Czechy inwestują w węgiel. Słychać będzie pewnie głosy, że skoro kraje te u siebie stawiają na węgiel, to nie będą nas Polaków pouczać. Co się stanie z koncernem Vattenfall w Niemczech, to się dopiero się okaże. Na podstawie powyższego można jednak stwierdzić, że dalsze inwestowanie w węgiel to granie na czas. Jakub Gogolewski, ekspert z fundacji „Rozwój Tak – Odkrywki Nie” twierdzi: „Większość firm, nawet Silesia i Bogdanka rejestrują straty. To nie jest zwykły dołek koniunkturalny, ale raczej zanik rynku, który odchodzi. Tak jak kiedyś znikła branża telefonów stacjonarnych. Ci, którzy spekulują, że węgiel ma przyszłość, grają raczej na czas. Myślą – być może uda mi się wycisnąć trochę powyżej zera zanim wszyscy pójdą na dno. To trochę taki bal na Titanicu”.

Czekamy zatem na ruch Szwecji. Natomiast co zrobi europejski, międzynarodowy ruch na rzecz klimatu już wiemy. W maju (13-16 maja) na terenie Łużyc po stronie niemieckiej planowany jest duży protest Ende Gelände oraz szereg wydarzeń towarzyszących. Cel tych akcji to między innymi jasny komunikat – „Kto inwestuje w węgiel, kupuje protest”.

*Dr nauk humanistycznych w zakresie filozofii (etyka środowiskowa), mgr ochrony środowiska, tłumaczka doniesień prasowych dotyczących kopalni węgla brunatnego po niemieckiej stronie Łużyc, współautorka Informatora Lubuskiego „Pod prąd”, badaczka, edukatorka, współpracuje z EKO-UNIĄ i Pracownią na rzecz wszystkich istot oraz Dolnośląskim Alarmem Smogowym.