Spychalski: NCBJ zaklina rzeczywistość

27 lutego 2014, 08:41 Atom

KOMENTARZ

Michał Spychalski

Członek Zarządu Instytutu Jagiellońskiego

Opublikowany we wczorajszej odsłonie BA, stanowiący próbę obrony  ekonomiki projektu atomowego, komentarz prof. Andrzeja Strupczewskiego z Narodowego Centrum Badań Jądrowych (Nakłady na OZE dużo wyższe niż na atom) epatuje czytelnika rozmiarem, ilością danych, a nade wszystko niekończąca się listą przypisów. Nie pierwszy to jednak przypadek tekstu, w którym autor, licząc na lenistwo intelektualne, brak czasu, lub zmęczenie czytelnika stawia tezy, które albo nie znajdują uzasadnienia w przytoczonych na ich poparcie wyliczeniach, albo opierają się na fałszywych przesłankach.

Aby, dla odmiany, nie być gołosłownym i oprzeć się na konkretnym przykładzie  –  w części  analizy porównującej koszty budowy 1 MW mocy zainstalowanej ważonego współczynnikiem jej wykorzystania prof. Strupczewski popełnia podstawowy błąd metodologiczny – uwzględnia bowiem koszt kapitału jedynie w czasie budowy, pomijając znacznie wyższe koszty finansowe generowane przez kapitałochłonną technologię atomową, co bezpośrednio przekłada się na zasadnicze zafałszowanie otrzymanego wyniku. Przyjęte współczynniki efektywności też pozostawiają wiele do życzenia – 90% to maksymalny możliwy do uzyskania dla projektu atomowego wynik, 27% dla instalacji wiatrowych na lądzie to, wbrew twierdzeniom autora, najbardziej konserwatywna i minimalna akceptowalna dla inwestorów i instytucji finansujących produktywność realizowanych obecnie w Polsce projektów farm wiatrowych. W przypadku wchodzących obecnie na rynek, przystosowanych do lokalnych warunków meteorologicznych turbin klasy IEC 61400 IIIa, współczynnik ten wyraźnie przekracza 35% dla przeciętnie wietrznych lokalizacji. Jednak nawet posunięcie się do wyżej opisanej manipulacji nie pozwala autorowi wykazać, że energia z wiatru kosztuje więcej od tej uzyskiwanej z atomu – z rozbrajającą dezynwolturą ucieka się więc na koniec do stwierdzeń, któremu jego własne wyliczenia przeczą.

Dalej,  w tekście prof. Strupczewskiego znajdziemy tabelę, z której wynikać ma, że koszt produkcji prądu z wiatraków wynosi 95 funtów za MWh. Gdyby autor zastanowił się chwilę nad sensem swoich sugestii, zdałby sobie sprawę, że jeśli wielkość ta nie byłaby jedynie teoretycznym założeniem przyjętym przez brytyjskich urzędników, energetyka wiatrowa nie miałaby szans na intensywny rozwój, jakiego świadkami byliśmy w Polsce w ostatnich latach. Gdyby intencje autora korespondowały z powagą tytułu naukowego zadałby sobie trud sięgnięcia do wiarygodnych opracowań polskich instytucji rządowych opartych na doświadczeniach z rynku polskiego, takich jak  np. Ocena Skutków Regulacji nowego projektu Ustawy o OZE, gdzie MG trafnie szacuje średnią cenę energii kupowanej w ramach preferującego źródła wiatrowe systemu aukcyjnego na 360 PLN/MWh na przestrzeni 15 lat. Uwzględniając koszt produkcji prądu w źródłach wiatrowych po zamortyzowaniu nakładów inwestycyjnych, aż do końca 30-letniego okresu eksploatacji, kształtującego się na poziomie ok. 50 PLN/MWh, uzyskamy cenę niewiele przekraczającą 200 PLN/MWh. Jest to inny rząd wielkości nie tylko w porównaniu do ceny z kontraktu na realizację trzeciego bloku Hinkley Point. Koszt energii z polskich wiatraków okazuje się o 100PLN niższy nawet od szacunków kosztu energii z atomu sporządzonych przez francuską instytucję rządową, co do bezstronności której, w debacie OZE kontra atom, można mieć daleko idące wątpliwości. A elektrownia w Hanhikivi? Pomijając nader szczególny, kooperatywny model  realizacji tego projektu, który nie ma szans na zastosowanie w warunkach polskich, powstaje pytanie – jak polskie społeczeństwo odniesie się do pomysłu oparcia 20% miksu energetycznego na technologii dostarczanej przez rosyjski Rosatom?

Realizacja projektu atomowego to co najmniej 15 mld PLN kosztów alternatywnych utopionych w przedsięwzięciu nie ustępującym rozmachem olimpiadzie w Soczi – to największy Miś w polskiej historii po upadku komunizmu. Pozostaje pytanie, czy aby na pewno jest to Miś na miarę naszych możliwości. To pytanie powinniśmy sobie zadać wszyscy – również osoby odpowiedzialne za jego realizację.