Stępiński: Coraz więcej problemów Gazpromu

31 stycznia 2017, 07:30 Energetyka

– Rosjanie niezwykle rzadko rezygnują z planowanych przez siebie przedsięwzięć, a zwłaszcza z tych, które umożliwiłyby Kremlowi ugruntowanie swojej pozycji w przestrzeni europejskiej oraz zwiększyły wpływ na decyzje podejmowane w poszczególnych państwach. Dotychczas sprawdzonym narzędziem okazywały się dostawy surowców energetycznych, a szczególnie gazu ziemnego. Czy sankcje za nielegalne zajęcie Krymu i wojnę w Donbasie oraz niskie ceny węglowodorów wpłyną na rewizję planów Moskwy, zwłaszcza tych dotyczących kontrowersyjnego projektu gazociągu Nord Stream 2? – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.

Nord Stream AG

Na początku lat dziewięćdziesiątych na Kremlu powstała doktryna, w myśl której forpocztą obrony interesów Rosji na obszarach dawniej od niej zależnych są koncerny energetyczne, będące przedłużeniem imperialnej polityki Kremla. Trudno nie dostrzec, że Gazprom i jego działania wokół projektu Nord Stream 2 w pełni wpisują się w te założenia. Przy czym autor opisywanej koncepcji nie przewidział, że w przeciągu ponad 25 lat rosyjski prezydent zapragnie zmiany na mapie Europy i przy pomocy tzw. „zielonych ludzików” przejmie należący do Ukrainy Krym.

Nie zmienia to faktu, że każdy projekt, nawet tak głęboko przesiąknięty polityką jak Nord Stream 2, wymaga pozyskania środków na realizację. I co ciekawe – w tej materii Rosjanie zaczynają być ofiarą prowadzonej przez siebie polityki.

Skąd wziąć pieniądze?

Przypomnijmy, że od czasu wycofania z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wniosku o zgodę na rejestrację konsorcjum odpowiedzialnego za budowę wspomnianego gazociągu Gazprom próbuje znaleźć sposób finansowania kontrowersyjnego gazociągu. Rosyjski monopolista wielokrotnie informował, że rozstrzygnie tę kwestię do końca ubiegłego roku, ale do tej pory szczegóły nie są znane. Według ostatnich zapowiedzi Gazpromu sprawa ma zostać rozstrzygnięta w ciągu kilku miesięcy, jednak nic nie wskazuje na to, żeby tak się stało.

W ubiegłym roku w mediach pojawiały się informacje o tym, że austriacki partner spółki – OMV – miał stać się finansową deską ratunku. Nic jednak z tego nie wyszło. Ostatnio ukazała się wypowiedź szefa belgijskiego Fluxys Pascala de Bucka, że spółka jest gotowa rozważyć udział w kontrowersyjnym projekcie. To na razie tylko deklaracje.

W opublikowanych niedawno wynikach za pierwsze dziewięć miesięcy ubiegłego roku Gazprom ogłosił, że w budżecie na 2017 rok zarezerwował na Nord Stream 2 110,6 mld rubli (ok. 1,74 mld euro). Podkreślmy, że kwota ta jednak nie pokrywa całości wydatków szacowanych na ok. 9 mld euro. Rozwiązaniem w tej sytuacji mogłoby być poszukiwanie zewnętrznego finansowania w postaci kredytów. Zresztą sam Gazprom nie wyklucza, że taki mechanizm mógłby zostać wykorzystany. Zauważmy jednak, że nałożone względem Rosji sankcje tego nie ułatwią, a rosyjski monopolista samodzielnie nie podoła zadaniu, jakim jest budowa Nord Stream 2, tym bardziej, że jest zaangażowany również w inne projekty infrastrukturalne, takie jak Turkish Stream czy Siła Syberii. Według wyliczeń samej spółki na te gazociągi potrzeba w sumie blisko 20 mld dolarów.

Długi

Sytuację komplikują dane płynące z budżetu koncernu na lata 2017-2019. Gwałtowny spadek cen gazu w Europie oraz politycznie motywowane projekty infrastrukturalne doprowadziły do pojawienia się dziury w budżecie Gazpromu. Plan finansowy koncernu zakłada, że w ciągu najbliższych 3 lata co roku wydatki będą przekraczały dochody. Według wyliczeń analityków Sbierbank CIB nawet jeżeli ceny ropy utrzymają się na obecnym poziomie, to deficyt wyniesie co najmniej 15 mld dolarów.

Gazprom będzie musiał pokryć wspomniane braki przez rekordowy poziom zaciąganych za granicą kredytów oraz sprzedaż aktywów. Jak informuje Bloomberg, powołując się na budżet monopolisty na lata 2017-2019, spółka zamierza zadłużyć się na 27 mld dolarów i pozyskać 6 mld dolarów ze sprzedaży nieruchomości.

Ponadto ze względu na rekordowy spadek cen gazu w Europie w 2016 roku dochody Gazpromu z eksportu były najniższe od 12 lat, mimo że fizyczne dostawy wzrosły o 12,5 procent, osiągając historyczny rekord rosyjskiego sektora gazowego. Rosyjski monopolista spodziewa się jednak, że w pierwszym kwartale tego roku ceny błękitnego paliwa wzrosną o 20-30 procent.

Przypomnijmy, że ceny gazu w kontraktach Gazpromu są indeksowane do cen ropy naftowej. Jeżeli z powodu obowiązującego od początku 2017 roku porozumienia naftowego ceny surowca utrzymają tendencję wzrostową, to wzrośnie cena błękitnego paliwa z Rosji. Paradoksalnie Gazprom może stać się ofiarą tego zjawiska. Chociaż teoretycznie powiększy zyski Rosjan, to obniży konkurencyjność rosyjskiego gazu w stosunku do konkurencji. Przypomnijmy, że już 18 razy od listopada ubiegłego roku, a 8 razy od początku 2017 roku Rosjanie z dumą ogłaszali w mediach kolejne rekordy wolumenu dostaw gazu ziemnego do Europy. Jak widać nie ma to pozytywnego przełożenia na wyniki finansowe spółki.

Na lata 2017-2018 budżet Gazpromu zakłada średnią cenę gazu na poziomie 171 dolarów za 1000 m3 oraz ropy na poziomie 50 dolarów za baryłkę. Jak podkreślają eksperci Sberbanku, są to założenia konserwatywne. Dla porównania w 2016 roku przy ropie za 41,2 dolarów Gazprom dostarczał Unii Europejskiej gaz średnio za 159 dolarów.

Za 9 miesięcy 2016 roku zysk netto Gazpromu spadł 2,3-krotnie do 75,417 mld rubli. Zyski ze sprzedaży spadły 2,8-krotnie i wyniosły 192,664 mld rubli. Przychody skurczyły się o 10 procent do 2,775 bln rubli. Co ciekawe, w tym samym czasie zarobki kierownictwa monopolisty wzrosły o 22 procent do 2,129 mld rubli, w tym na premie o 72 procent do 1,124 mld rubli.

Jak poinformowała „Rzeczpospolita”, zdaniem Rona Smitha i Aleksandra Biespałowa z Citibanku Gazprom wyeksportuje w tym roku o 14 proc. mniej surowca, co oznacza spadek wskaźnika EBITA koncernu do 22,7 mld dol. w 2017 r. Jak napisała gazeta, do spadku tego przyczyni się w głównej mierze wznowienie pracy elektrowni jądrowych we Francji (przełoży się to na zmniejszenie zamówień o ok. 7 mld m3) , jak również wzrost importu do Europy gazu skroplonego z USA i Australii.

Konkurencja LNG

Oczekiwany wzrost cen ropy może wywołać większe zainteresowanie LNG, którego ceny na światowych giełdach są najniższe od blisko dziesięciu lat. Taki scenariusz jest rozważany w Gazpromie. Zresztą koncern nie ukrywa, że jest gotów stanąć w szranki z amerykańskim LNG w walce o europejski rynek gazu. Stąd też pojawiła się koncepcja połączenia dostaw w formie tradycyjnej z dostawami LNG.

Pewnym oddechem dla Gazpromu miała być decyzja Komisji Europejskiej o udzieleniu zgody na większe wykorzystanie przepustowości gazociągu OPAL, czyli lądowej odnogi gazociągu Nord Stream. Dzięki temu rozwiązaniu Rosjanie mogliby zrealizować strategiczny cel, jakim jest ugruntowanie swojej pozycji na gazowym rynku Europy Środkowo-Wschodniej, a także zalanie tej części kontynentu większym wolumenem surowca bez konieczności rozbudowywania dotychczas istniejącej infrastruktury. Stanowczy sprzeciw polskich władz oraz PGNiG doprowadził do zawieszenia tej niekorzystnej dla Warszawy oraz regionu decyzji Brukseli.

Nie oznacza to jednak, że projekt Nord Stream 2 odchodzi w próżnię. Rosjanie będą dążyli do tego, aby przy pomocy tej magistrali oraz gazociągu Turkish Stream bardziej uzależnić Europę od swojego gazu. Zachodnie sankcje mogą opóźnić realizację tego dzielącego kontynent rurociągu, ale nie zniechęcą Kremla do jego porzucenia. W tym kontekście ważny jest wyraźny głos całej Europy, która sprzeciwi się budowie Nord Stream 2.

Stary Kontynent powinien spojrzeć szerzej na ten projekt nie przez pryzmat wypowiedzi strony rosyjskiej, która, co zresztą oczywiste, stara się w możliwie jak najatrakcyjniejszy sposób przedstawić projekt europejskim decydentom. Warto, aby Unia prowadziła sukcesywną politykę dywersyfikacji źródeł dostaw gazu i wspierała alternatywne projekty, takie jak Brama Północna, a więc polską propozycję dla regionu Europy Środkowo-Wschodniej, która może być narzędziem zmniejszenia zależności od rosyjskiego surowca.