Stępiński: Grecja używa rosyjskiego straszaka

8 kwietnia 2015, 08:20 Energetyka

KOMENTARZ

Władimir Putin (L) i Aleksis Tsiparas (P).

Piotr Stępiński

Redaktor BiznesAlert.pl

W dniu dzisiejszym z wizytą na Kreml przyjedzie grecki premier Alexis Tsipras. Głównym tematem rozmów będzie kwestia uczestnictwa Grecji w planowanym gazociągu Turkish Stream.

W polityce semantyka odgrywa ogromne znaczenie. Warto zauważyć, że w ostatnim czasie grecki minister ds. reformy przemysłowej Panagiotis Lafazanis zaproponował Gazpromowi zmianę nazwy spadkobiercy magistrali South Stream. Jego zdaniem nowy gazociąg powinien zmienić nazwę na Południowo-Europejski Korytarz Gazowy, która miałaby odzwierciedlać jego paneuropejski charakter. W ten prosty sposób Ateny chcą wymazać z dyskursu konotację gazociągu z Rosją. Zwykły chwyt marketingowy a zmienia postrzeganie rzeczywistości. Warto zwrócić uwagę, że propozycja udziału Aten w gazociągu Turkish Stream nie jest niczym nowym. Już w 2004 roku w roboczym dokumencie rosyjski członek zarządu spółki ITERA odsłonił plany Gazpromu aby połączyć Turcję oraz Grecję wraz z Bałkanami przy pomocy jednego gazociągu, którym początkowo miał być South Stream.

Greckie ministerstwo energetyki przewiduje, że dzięki magistrali Turkish Stream Ateny zyskają blisko 3 mld euro w postaci bezpośrednich inwestycji związanych m.in. z budową samego gazociągu, podziemnego magazynu błękitnego paliwa zlokalizowanego w Kavali lub w rejonie Salonik oraz inwestycji w grecki system przesyłowy, który będzie miał znaczenie zarówno dla obiorców przemysłowych jak i dla gospodarstw domowych.

Ponadto Ateny forsują ideę budowy terminalu Revithoussa LNG w północnej Grecji, które posłuży dla dwóch celów. Po pierwsze dla transportu rosyjskich surowców. Po drugie dla dostarczenia docierającego tam skroplonego gazu dla Bułgarii poprzez planowany interkonektor z Grecją.

W tym kontekście warto zwrócić uwagę na inną kwestię. Jak pisał BiznesAlert.pl w styczniu zeszłego roku Ateny obejmując przewodnictwo w Radzie Europejskiej zadeklarowały poprzez słowa ówczesnego premiera Antonisa Samarasa, że Grecja w niedalekiej przyszłości ma stać się „energetycznym centrum” regionu południowo- i środkowoeuropejskiego, a następnie – jednym z dwóch czy trzech centrów dla całej Europy. Wówczas wiele uwagi poświęcano kwestiom budowy odpowiedniej infrastruktury. Zdaniem ówczesnego ministra energetyki Janisa Manijatisa: „kluczowe będą interkonektory wielkich sieci zapewniające różne możliwości przesyłu gazu od różnych dostawców i stabilne zaopatrywanie Europy”. TAP i gazociąg Grecja-Bułgaria (ICGB) w początku stycznia b.r. podpisały porozumienie o interkonektorach obu projektów. Dzięki temu Bułgaria będzie mogła korzystać także z gazu z Azerbejdżanu. Ponadto wówczas wiceminister środowiska i zmian klimatu Makis Papageorgiju powiedział, że w kwestiach infrastruktury przesyłowej gazu, Grecja „akceptuje w pełni strategiczne plany UE, które popieraliśmy przez te ostatnie lata. Tak, jak akceptujemy Korytarz Południowy”. Co do przypuszczeń, że greckie przewodnictwo w UE ułatwi Rosji porozumienie z Brukselą, Manijatis przypomniał, że stanowisko KE w sprawie rosyjskiego gazociągu dla Aten jest jasne, obowiązuje trzeci pakiet energetyczny, umowy Gazpromu z państwami uczestniczącymi w projekcie South Stream są niezgodne z prawem europejskim i państwa te muszą je renegocjować. Skąd obecnie taka zmiana optyki?

Na początku kwietnia grecki minister ds. reformy przemysłowej Panagiotis Lafazanis powiedział, że ,,Gazociąg Transadriatycki (TAP) nie zapewni Europie pokrycia wszystkich potrzeb energetycznych związanych z gazem ziemnym, ma mało mocy”. Dołączmy do tych słów szerszy kontekst polityczny. Jak pisałem w swojej poprzedniej analizie słowa greckiego ministra nie są przypadkowe. Lazafanis podczas niedawnej konferencji prasowej powiedział, że podczas spotkania z Aleksander Nowakiem rozmawiał o możliwości zniesienia przez Rosję embarga na ,,kluczowe” greckie produkty rolne. Chodzi m.in. o brzoskwinie, truskawki i pomarańcze, które w wyniku rosyjskiego embarga gniją w tamtejszych magazynach. Lafazanis wyraził nadzieję, że ta kwestia zostanie rozwiązana podczas zbliżającej się wizyty greckiego premiera w Moskwie.

Ponadto należy zwrócić uwagę na fakt, że rząd w Atenach w przeciągu kilku najbliższych dni ma zamiar rozmawiać na wysokim szczeblu z przedstawicielami Rosji oraz Chin. Na stole rozmów jest kwestia eksploatacji dwudziestu złóż gazu ziemnego w rejonie Morza Jońskiego oraz południowych części Krety. Grecki rząd ustami Lafazanisa potwierdził, że w głównej mierze w procesie przetargowym dla głębinowych poszukiwań ropy i gazu będą uczestniczyć rosyjskie spółki. W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że Grecy postanowili wydłużyć o dwa miesiące (do 14 lipca) możliwość składania wniosków o możliwość eksploracji wyżej wymienionych złóż. Według oficjalnej wersji Grecy podjęli tą decyzję argumentując ją chęcią zwiększenia zainteresowania zagranicznych firm w eksploatacji morskich zasobów energetycznych.

Warto wspomnieć, że wcześniej, norweska firma PGS przeprowadziła badania na Morzu Jońskim oraz na południu Krety, które miały na celu potwierdzenie istnienia zasobów błękitnego paliwa. Wobec powyższych okoliczności Lafazanisas stwierdził, że jego kraj pokazał, że jest żywo zainteresowany budową gazociągu Turkish Stream i rozszerzenia go do granicy turecko-greckiej gdzie według założeń miałby powstać południowy hub gazowy dla europejskich konsumentów. Co więcej Rosjanie mają świadomość, że Grecja jest kluczowym krajem projektu Gazociągu Transadriatyckiego, który z Turcji ma czerpać od 10 do 20 mld m3 gazu ziemnego z Azerbejdżanu oraz być może innych krajów basenu kaspijskiego.

Warto zwrócić uwagę na kolejną kwestię. Jak informował w lutym zeszłego roku BiznesAlert.pl w 2011 roku Rosjanie udzielili rabatu greckiej spółce DESFA. Wówczas została ona wystawiona do prywatyzacji w ramach walki z dziurą budżetową podjętą wtedy przez Ateny. Do przetargu stanęły wówczas dwie spółki azerski SOCAR oraz rosyjski Gazprom. Jednakże w ostateczności Unia Europejska zablokowała transakcję, w obawie przed zwiększeniem wpływu Rosjan na grecki system gazowy. Do gry ponownie włączył się SOCAR jednakże ze względu na prorosyjską postawę nowego rządu w Atenach i żądanie niższych cen oraz wzrostu taryf przesyłowych proces zatrzymał się. Warto także dodać, że w planowanym interkonektorze pomiędzy Turcją a Grecją udziały posiada azerska spółka co dodatkowo nadaje całej sprawie kolorytu.

Rywalizacja o greckie magistrale była i pozostanie istotna z przyczyn stricte geopolitycznych. Zakładając scenariusz, że planowany gazociąg TAP nie dojdzie do skutku to wówczas grecka sieć przesyłowa stanie się być jedynym punktem odbioru surowca, z którego będzie on mógł być dostarczany do pozostałych europejskich odbiorców. Ponadto w kontekście porzuconej wizji South Stream oraz dążeń Rosji do ominięcia tranzytu gazu przez Ukrainę, o którym pisałem w grudniu zeszłego roku, może to oznaczać, że Moskwa chce zrealizować kilka celów jednocześnie.

W przypadku Grecji mówiąc o sferze energetycznej nie można zapominać o polityce. Obecna postawa rządzącej Syrizy jest pewnego rodzaju grą. Ateny chcą udowodnić Brukseli, że jeżeli Unia Europejska nie chce pomóc ograbionej z funduszy Grecji to zawsze posiada ona alternatywę w postaci sojuszu z Rosją. W obecnej sytuacji Ateny nie mają za wiele do stracenia więc podejmują ryzykowne działania takie jak sojusz z Moskwą. Syriza oprócz haseł populistycznych nie ma Grekom wiele więcej do zaoferowania. Nie należy nadawać zbytnio daleko idącej rangi rozmowom grecko-rosyjskim. Choć też nie można ich w pełni zbagatelizować. Jest to raczej pewnego rodzaju ,,rosyjski straszak” mający zmotywować Unię Europejską do dalszej pomocy.

Na pewno w żaden sposób sojusz Aten z Moskwą nie ma charakteru strategicznego. Określiłbym go raczej jako doraźny będący wyłącznie taktyką. Wbrew pozorom Grekom bardziej zależy na Brukseli niż na Kremlu. Tak jak wspomniałem chodzi raczej o motywowanie Wspólnoty do tego realizowała swoją pomoc finansową w dotychczasowy sposób. Byłbym daleki od kreślenia najczarniejszych scenariuszy, w którym Ateny oddadzą się w objęcia Rosjan na wzór chociażby białoruski. Tym bardziej, że i ten przykład zaczyna coraz bardziej tracić na znaczeniu. Warto przytoczyć ostatnią wypowiedź Aleksandra Łukaszenki, który stwierdził, że Mińsk nigdy nie będzie zachodnią prowincją Rosji. Co to oznacza? Jeżeli feruje tego typu sądy oznacza, że Łukaszenko czuje się bardzo pewnie a rosyjski prezydent Władimir Putin nie jest aż tak silny jak nam się powszechnie wydaje.

Można odnieść wrażenie, że Ateny osiągnęły ten moment, w którym mając w perspektywie, zbliżającą się nieuchronnie, niewypłacalność sojuszu z Rosją będą traktować go jako pewnego rodzaju plan awaryjny. To przeświadczenie prawdopodobnie okaże się zwykłą fantasmagorią.

Sądzę, że w perspektywie krótkoterminowej Rosja mogłaby zapewnić środki finansowe ale tylko na zabezpieczenie funkcjonowania sektora bankowego. Nie byłaby to więc dalekosiężna pomoc. Moskwa ma świadomość jak wielkie środki finansowe zostały wpompowane do pełnego zatorów krwioobiegu greckiej gospodarki. Owszem, Rosji pieniędzy nie zabraknie nawet przy kiepskiej koniunkturze gospodarczej wywołanej sankcjami nawet przy zabijaniu przez Gazprom jednego chińskiego projekt drugim, jak pisał Wojciech Jakóbik. Za dowód tego może służyć publikacja BiznesAlert.pl z 3 kwietnia kiedy to informowaliśmy, że rosyjscy emeryci dofinansują fińską elektrownię.

Ponadto zachętę dla Kremla stanowi jest jeszcze jedna kwestia. Zauważmy, że rząd Syrizy pozbawiony jest długookresowej wizji dotyczącej kierunków rozwoju, w tym realizacji projektów energetycznych. Dodatkowo długi Grecji nie znikną tak po prostu. Porzucenie Unii Europejskiej i oddanie się w ramiona Moskwy może nie być spodziewanym wybawieniem lecz dodatkowym gwoździem do gospodarczej trumny Aten. Wczorajszy Kommiersant powołując się na źródła w rosyjskim rządzie stwierdził, że Moskwa może zaoferować zniżki na dostawę gazów oraz udzielić nowych kredytów. W zamian Kreml oczekiwałby dostępu do aktywów greckich, które nie zostały określone. Warto przypomnieć wspomnianą już kwestię przejęcia greckiej spółki gazowej DESFA.

Ateny będą musiały się zastanowić jak dalece chcą zbliżyć się w relacjach z państwem, który koncentruje się na opanowaniu pożaru własnej gospodarki. Czy warto wobec tego być dłużnikiem przewidywalnych instytucji europejskich czy oddać swoje zobowiązania w ręce nieprzewidywalnej Rosji? Twierdzę, że Atenom jednak bliżej do Brukseli niż do murów Kremla. Czy którykolwiek z państw europejskich chciałoby pożyczać pieniądze podejmując reformy w oparciu o przekaz z Moskwy? Wątpię. Tym bardziej, że epoka sankcyjna w relacjach rosyjsko-unijnych nie będzie trwała wiecznie. Wówczas kiedy stosunki na linii Moskwa-Bruksela wrócą do znanej z historii normy, jaki cel będzie przyświecał rosyjsko-greckiemu sojuszowi?

Podsumowując, po dzisiejszej wizycie greckiego premiera w Moskwie nie należy oczekiwać zbyt wiele. Raczej będą to szumne deklaracje związane z koniecznością dalszego rozwijania wzajemnych stosunków. Być może Moskwa obieca zniesienie embarga na grecką żywność przy jednoczesnej obniżce ceny gazu. Dla Kremla ta wizyta może mieć medialne znaczenie. Ukaże tym samym, że Rosja potrafi odejść od agresywnej retoryki co w sankcyjnej rzeczywistości jest jej bardzo potrzebne.