Klawiter: Tak dla celów redukcji emisji CO2, nie dla celów OZE

25 lutego 2019, 14:00 Atom

Po opublikowaniu przez Ministerstwo Energii projektu PEP2040 w ramach konsultacji społecznych w obiegu publicznym pojawiły się tak zwane ‘alternatywne’ polityki energetyczne prezentowane publicznie przez tak zwane niezależne instytucje. Dwie najbardziej rozreklamowane ‘alternatywy’ zaproponowały strategie, w których następowało nie tylko całkowite odejście od węgla, ale także rezygnacja z energetyki jądrowej. Cały przyszły polski mix energetyczny ma się opierać wyłącznie o niestabilne źródła odnawialne (wiatr i słońce) wspierane gazem – pisze Jan Klawiter Poseł na Sejm RP, Przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Energetyki Jądrowej.

Fot. Pixabay

Uzasadnione w tej sytuacji jest pytanie, czyje interesy stoją za takimi propozycjami? Odpowiedź jest prosta, wystarczy spojrzeć na autorów tych analiz (osoba będąca obywatelem naszego zachodniego sąsiada, zajmująca się OZE) albo skąd pochodzą środki na działanie tych organizacji (granty z fundacji założonej bezpośrednio przez rząd federalny naszego zachodniego sąsiada). To nie są poufne informacje, wystarczy poszukać w internecie. Jeśli się na to nałoży informacje – także dostępne – z porozumienia koalicyjnego, będącego podstawą obecnego rządu Niemiec, w którym mówi się o eksporcie Energiewende, o blokowaniu środków z budżetu unijnego na rozwój energetyki jądrowej i o ochronie miejsc pracy związanych z energetyka odnawialną w Niemczech to wszystko staje się jasne. Trzeba tylko chcieć to wszystko powiązać, a dalsze wnioski zostawiam czytelnikom.

Jako osoba z technicznym wykształceniem lubię liczby i fakty i dlatego chciałbym się nimi nieco posłużyć. Weźmy pod uwagę efektywność redukcji emisji poprzez określony przez IPCC wskaźnik emisyjności na jednostkę generowanej energii to jest w g CO2eq/kWh. I tak energetyka wiatrowa to 11 (niestabilna, efektywność 25 proc. dla lądu i 40 proc. dla morza), energetyka jądrowa to 12 (stabilna), energetyka wodna to 24 (stabilna), energetyka słoneczna to 45 (niestabilna, efektywność 10 proc.), energetyka gazowa to 490 (stabilna) i energetyka węglowa to 820 (stabilna). W Europie w skali roku najmniej emitują trzy kraje, których energetyka bazuje na źródłach stabilnych; Francja na energetyce jądrowej, Norwegia na energetyce wodnej i Szwecja pół na pół na energetyce jądrowej i wodnej. Najwięcej emitują kraje bazujące wyłącznie na źródłach kopalnych, zaś te, które postawiły na energetykę niestabilną (wiatr, słońce) lokują się na poziomie kilkukrotnie wyższym niż trzy pierwsze kraje i NIGDY nie zejdą do ich poziomu. Takie są prawa przyrody, bo wiatr często nie wieje i słońce regularnie zachodzi.

Propagowany mit magazynów energii tego nie zmieni, no chyba, że ceny energii poszybują do nieba, co już się dzieje. Zresztą w tegorocznym dokumencie Unii Europejskiej dotyczącym prognoz cen energii można znaleźć jasną wskazówkę, że to nie ceny energii odnawialnej spadną, tylko ceny na rynku tak wzrosną, że zrównają się z cenami energii odnawialnej i już żadne subsydia nie będą potrzebne. Tylko czy nas wtedy na tę energię będzie stać?

Czy Polska potrzebuje energetyki jądrowej?

Ponieważ Polska nie posiada wystarczających zasobów wodnych, jesteśmy w tym względzie dość ubogim krajem, pozostaje nam głównie energetyka jądrowa. A więc odpowiedź na pytanie w tytule jest oczywista: TAK. To nie tylko kwestia ochrony klimatu i naszego środowiska, to kwestia także naszego bezpieczeństwa energetycznego, a pośrednio także naszej, mojego kraju, niezależności politycznej. Suwerenność mojego kraju jest dla mnie wartością nadrzędną.

Decyzją wszystkich Polek i Polaków suwerenność naszego kraju została ograniczona poprzez przynależność do Unii Europejskiej. Tę decyzję należy bezwarunkowo uszanować. Jednakże czy nie oznacza to także naszego prawa do wpływu na działania tej organizacji, do wpływu na jej kształt? Chcemy być jej podmiotem czy przedmiotem? Uważam, że zarządzana, przez wyznające określoną ideologię elity brukselskie, Unia zmierza w złym kierunku.

W UE musi obowiązywać zasada pomocniczości, na podstawie, której suwerenne państwa realizują wspólnie ustalone czytelne i obiektywne cele. Powinny one być wyrażone w wolumenach CO2 w przeliczeniu na mieszkańca lub też na kWh wyprodukowanej energii elektrycznej.

O ile poprzednik Unii, Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG) do 1993 r. miała charakter federalistyczny, o tyle Unia przez tworzące ją elity polityczne została nakierowana na stworzenie zunifikowanego organizmu politycznego, gdzie dominują silni gospodarczo i politycznie. Po Brexicie w Unii dominować będą Niemcy i to ich polityka będzie narzucana innym.

Doskonałym przykładem takich działań – tego, co nas może czekać – jest polityka energetyczna Unii. Wprowadzony około 20 lat temu unbundling, czyli najprościej wyjaśniając, rozdzielenie dystrybucji energii od sprzedaży energii, który miał wprowadzić rynek i obniżyć ceny energii nie spełnił oczekiwań. Obecnie negocjowany pakiet pod szczytną nazwą „Czysta energia dla wszystkich Europejczyków”, dokument liczący mniej więcej 1500 stron, który w zasadzie powinien nosić nazwę „Energia odnawialna dla wszystkich Europejczyków” również nie spełni oczekiwanych rezultatów. Kiedyś ustawy zasadnicze spisywało się na jednej skórze wołu, obecnie na ten dokument trzeba by całkiem niezłe stado.

Czy ambitne cele klimatyczne UE są do osiągnięcia poprzez forsowane OZE?

NIE, bo niestabilne źródła odnawialne to generalnie mało efektywne źródło obniżania emisji CO2. Najbardziej dostępne niestabilne źródła odnawialne, takie jak wiatr i słońce, są kosztowne, jeśli uwzględnimy moc efektywną i konieczność zabezpieczenia rezerwowych dostaw w czasie, w którym one nie działają. Energetyki wodnej w Europie poza Skandynawią i krajami alpejskimi jest niewiele. Biomasa to kosztowne źródło bazujące głównie na imporcie biomasy z trzeciego świata.

Dla mnie swoistym absurdem jest polityka Francji, w której planuje się redukcję udziału zero emisyjnej energetyki jądrowej i gwarantuje się budowanym właśnie farmom morskim cenę odbioru energii 5-krotnie wyższą niż cena z elektrowni jądrowych. Zwiększa się przy tym udział energii z gazu (bazuje na gazie z Algierii), który zabezpiecza pracę źródeł niestabilnych, co w konsekwencji zwiększa koszty energii oraz emisyjność sektora wytwarzania.

Żeby to zilustrować przyjrzyjmy się modelowej sytuacji, kiedy w mixie energetycznym mamy 50 proc. energii jądrowej, a pozostałe 50 proc. z turbin wiatrowych, uzupełnianych energią z gazu, w ten sposób, aby cały czas zapewnić równą moc dla użytkowników energii. Okaże się niestety, że ze względu na ok. 33 proc. efektywności turbin wiatrowych (średnio dla lądu i morza),  około 66 proc. energii z części wiatrowo – gazowej pokryje gaz, bo turbiny wiatrowe nie dają pełnej mocy. W takiej sytuacji modelowej otrzymamy średnioważoną emisję na poziomie około 170 gCO2eq/kWh liczoną z danych IPCC.

Gdybyśmy zrezygnowali z energetyki jądrowej i pozostali na wietrze i gazie, jako źródłach energii to poziom emisji wzrośnie dwukrotnie do około. 340 gCO2eq/kWh. W tym drugim przypadku nie mamy żadnych szans na osiągnięcie ambitnych celów klimatycznych.

W projekcie strategii klimatycznej i energetycznej UE zapisano, że w 2050 Unia będzie zdekarbonizowana a 80 proc. energii będzie wytwarzane ze źródeł odnawialnych.  Tylko nie wiadomo jak zrealizować dostawy energii do odbiorców, kiedy na jakiś czas zabraknie wiatru i zajdzie słońce. Pozostanie nam wziąć lekcję w szkołach przetrwania. Zauważmy jednak, że ten drugi wariant bez energii jądrowej skutkuje tym, że 66 proc. energii w tej sytuacji modelowej pochodzi ze źródła gazowego.

Głównym źródłem wsparcia niestabilnych OZE jest i będzie gaz naturalny, którego zasoby w Europie się kończą. Węgiel zdekarbonizujemy, więc pozostaje import gazu naturalnego. Jaka jest, więc ta niezależność energetyczna?

Stare powiedzenie mówi, że jeśli nie wiemy, o co w tych celach OZE chodzi to na pewno chodzi o pieniądze. I taka jest prawda. Różni ekolodzy są w tej grze wielkich interesów gospodarczych i państwowych, traktowani jak mięso armatnie, a za rozwojem niestabilnych OZE stoją olbrzymie pieniądze wyciągane bezpośrednio lub pośrednio z kieszeni obywateli.

Są kraje, które mnóstwo zainwestowały w technologie odnawialne i chciałyby, aby ich firmy na tym zarobiły (miejsca pracy), są kraje, które zdominują rynek dostaw gazu i dlatego finansują różne organizacja ekologiczne, aby przyspieszyć ten proces. Czy ktoś jeszcze pamięta, że na początku unia energetyczna miała uniemożliwić Rosji rozgrywanie państw unijnych cenami gazu, a skończy się stworzeniem w Polsce rynku zbytu dla nadmiaru energii OZE produkowanej w Niemczech. Parę miesięcy temu przeczytałem w poczytnym amerykańskim dzienniku, że gdyby środki wydane na OZE w Niemczech zostały przeznaczone na dalszy rozwój energetyki jądrowej to Niemcy byłyby już krajem bezemisyjnym, jeśli chodzi o wytwarzanie energii elektrycznej.

Niezrozumiałe dla mnie jest wycofywanie się Niemiec z energetyki jądrowej pod dyktat „zielonych”. Jest to sprzeczne z dążeniami IPCC – Agendy ONZ, która widzi konieczny udział energii jądrowej w walce o klimat.

Czy Polska może coś z tym zrobić. To trudne. Parę lat temu rząd Polski zaakceptował cele OZE. Dziś niektóre środowiska opozycyjne sugerują energetyczny Polexit, ale najlepiej będzie się starać o zmianę polityki energetycznej UE, aby postawiła, jako cel uprzednio wspomniany poziom emisji wyrażony w gCO2 na kWh, dostosowany do możliwości poszczególnych państw członkowskich UE.

Trzeba też, aby polityka UE była możliwa do naśladowania przez państwa spoza UE, gdyż udział UE w ogólnoświatowej emisji nie przekracza kilku procent.

Bez zaangażowania krajów o znaczącej emisji CO2 forsowana polityka UE nie da oczekiwanych rezultatów.