Świrski: Czy podatnicy wytrzymają spór prosumenta z energetyką węglową

15 stycznia 2016, 14:00 Energetyka

KOMENTARZ

Konrad Świrski

prof. nzw. dr hab. inż. Konrad Świrski Transition Technologies SA

Zanim ktokolwiek przeczyta następne akapity, chciałbym podkreślić najważniejsze- mianowicie- jestem gorącym zwolennikiem jak najszybszego wprowadzenia obecnej ustawy OZE w zakresie wspierania energetyki prosumenckiej. Wielokrotnie wyrażałem opinię, że szkoda, że nie stało się to od stycznia i absolutnie należy działać w takim kierunku, aby prosumenci otrzymali wsparcie (zgodne z ustawą) od połowy roku i pilnować, żeby znowu nie nastąpiło jakieś opóźnienie.

Nie ukrywam jednocześnie, że nie podoba mi się arbitralne dopłacanie do jednych form produkcji energii i regulacyjno-nakazowe forsowanie energii zielonej przez nacisk obecnej polityki Unii Europejskiej. Sama ustawa OZE to pośpiesznie i nieprecyzyjnie redagowany dokument, w którym w zakresie prosumenta widać efekty działań lobbystycznych i ówczesnych uwarunkowań politycznych. I wcale nie jest to ideał, a stawki taryf gwarantowanych uważam za wysokie. Niemniej jednak jestem całkowicie za. Dlaczego? Ponieważ należy wreszcie coś zrobić i dostać realne efekty wprowadzenia prosumenckiego OZE w Polsce – właśnie w zakresie jak w ustawie 300 MW w mikroinstalacjach o mocy do 3kW. Niech wreszcie w Polce przynajmniej część dachów pokryje się nowymi panelami fotowoltaicznymi, niech zostanie uwolniona energia prywatnych inwestorów … i niech zostaną zebrane realne doświadczenia – jak systemy działają, jak wygląda opłacalność oraz jak prosumenci wspomagają system elektroenergetyczny. Dzięki temu mamy szanse naprowadzenia dyskusji na racjonalne tory inżynierskie i odnoszenie się do miejsc, budynków, pomiarów i instalacji, które możemy dotknąć i przebadać. Inaczej – sytuacja będzie taka jak dzisiaj – każdy z przeciwników i zwolenników prosumenta licytuje i to bardzo wysoko.

Negocjacje

W teorii negocjacji ważne jest tak zwane „pierwsze otwarcie”. Jest to pierwsza informacja wychodząca z naszej strony kiedy podajemy ofertę i pierwsze znaki mówiące o tym, w jaki sposób chcemy prowadzić negocjacje. To pierwsze otwarcie – „zalicytowanie” naszej ceny lub naszych warunków ma zawsze wpływ na końcowy rezultat. Na tym etapie szkoły negocjacyjne zwykle zalecają śmiałość i tzw. ostre otwarcie –„chcesz wygrać, licytuj wysoko” – a więc pokazujemy, że nie sprzedamy się tanio lub że żądamy wysokiego wsparcia finansowego. Oczywiście jak wszędzie, tak i tutaj pełno jest niuansów jak na przykład kultura i kraj z którego strona negocjująca pochodzi. Jednak jeżeli chodzi energetykę, tak polską jak i międzynarodową, mam wrażenie, że występuje tu tylko jeden proces negocjacyjny… wyjęty prosto z arabskiego targu. I tak, pierwsze energetyczne otwarcie jak i kontrpropozycja, dawno przestały być blisko racjonalnych poziomów i sięgają daleko, właściwie poza jakimkolwiek typowo stosowanym w naszym kraju zakresem
Na targu warzywnym lub giełdzie samochodowej rzadko widzi się kartki z ceną 3-4 razy większą od rynkowej, z drugiej strony, oczywistym jest też fakt, że zaproponowanie zbyt niskiej ceny będzie również niepokojące. A w energetyce… od razu wysoko – jeśli wprowadzamy energię zieloną i prosumencką – to musi być 10 a może i 20 razy więcej mocy niż dziś, a jeśli chcemy zachować węgiel – to bynajmniej nie oddamy żadnej kopalni, a nawet wręcz przeciwnie- jeszcze otworzymy kilka nowych i wybudujemy do tego elektrownię w nowej lokalizacji. Pole negocjacji wyszło poza jakikolwiek zakres racjonalnych obszarów, w których polityka energetyczna może być zrealizowana i niestety zamordowało to racjonalną dyskusję branżową – teraz trzeba być ekstremistą, nieważne w którą stronę, ale koniecznie zalicytować wysoko.

Polskie realia

Pojawił się, opracowany przez Instytut Energetyki Odnawialnej na zlecenie Fundacji WWF Polska, dokument „Krajowy plan rozwoju mikroinstalacji OZE do 2030 roku” (można go znaleźć m.in.tutaj na stronach CIRE)
Szanuję autorów, posiadających ogromne kompetencje branżowe, z chęcią wspieram również WWF w inicjatywach ratowania zwierząt, uważam jednak, że zaprezentowane wnioski i propozycje to licytacja za wysoko. Oczywiście w opracowaniach IEO, warianty rozwojowe polityki energetycznej będą ciągnąć w kierunku źródeł odnawialnych i tym razem zaproponowane jest postawienie wszystkiego na kartę prosumencką. Około 3,8 mln instalacji do 2030 r. w tym około 1,8 mln produkujących energię elektryczną (w praktyce będzie to fotowoltaika) o mocy zainstalowanej 16 GW(!), 50% OZE generowanej z instalacji prosumenckich i poziom prawie 30 TWh. Pomimo mojej sympatii dla prosumenta (jestem jednym z wzmiankowanych obecnie 300 tys. działających – co prawda z kolektorem cieplnym jak większość z nich) są to cele nierealistyczne. Z jednej strony mamy silną kartę prosumencką z całą gamą poparcia, z uwagi na ograniczanie CO2, a więc cele europejskiej polityki klimatycznej i tworzenia miejsc pracy poprzez produkcję urządzeń (co de facto może być problematyczne wobec aktualnego stanu rynku chińskich paneli) , jednak chyba wszyscy mają przekonanie, że jest to rodzaj „utopii”, która w warunkach polskich nie może być zrealizowana.

Patrząc na realia – dziś nawet ta obecna ustawa OZE jest przesunięta, a domowych fotowoltaicznych prosumentów można liczyć w setkach i tysiącach-bynajmniej nie w setkach tysięcy. Do zrealizowania zakładanych celów niezbędne są ogromne dotacje i realna wola polityczna – na razie mamy więc tylko dobre opracowanie dla mediów. Moim zdaniem powinniśmy zrealizować pierwszy krok i wybudować 300 MW, a wtedy zobaczymy czy 16 GW będzie w jakiś sposób realne. Szczególnie, że historyczne działania w tym zakresie nie napawają optymizmem.

W roku 2013 prezentowane było przez IEO podobne opracowanie, wtedy było to „Krajowy plan rozwoju mikroinstalacji OZE do 2020 roku” (link to dokumentu ze strony IE) Tutaj w dość podobny sposób proponowano postawienie na politykę prosumencką (tylko w horyzoncie do 2020).
Wówczas całkowitą ilość prosumentów szacowano na 2,5 mln (ale do 2020r.!), oczywiście przy wymaganym, agresywnym wsparciu finansowym. W opracowaniu podano bardzo realistyczne oceny opłacalności inwestycji – okres zwrotu nawet ponad 20 lat, a wymagane przez inwestorów poniżej 10 a nawet 5, ale jak ma się to do innych inwestycji lub innych sektorów – każdy by chętnie takie założenia przyjął, pod warunkiem, że pieniądze muszą być z budżetu. Co uważam za sprawiedliwe – w ówczesnym opracowaniu znalazło się zdanie „Na okres po 2020 roku należy założyć całkowite odchodzenie od wszystkich instrumentów wsparcia dla mikroinstalacji i pozostawienie wsparcia jedynie dla technologii będących w fazie badań i rozwoju” – to świadczy o tym, że cały stan rynku i technologii oceniany był znacznie bardziej optymistycznie, ponieważ dzisiaj chyba już nikt ze zwolenników zielonej, prosumenckiej rewolucji nie chciałby na okres 2020-2030 tylko rynkowych zasad.

Bynajmniej nie napawa też optymizmem druga strona medalu- energetyka konwencjonalna i węglowa. Tu, dla odmiany, po burzliwych dyskusjach z jesiennych miesięcy poprzedniego roku, nastała cisza. Kopalnie otrzymały dofinansowanie za węgiel z hałd (przesunięto węgiel na hałdy przy elektrowniach), dalej sprzedawane są jeszcze niewydobyte tony węgla na poczet obecnych kosztów, a energetyka przyzwyczaja się do konieczności udźwignięcia całego bagażu sektora węglowego. Restrukturyzacja idzie powoli, a nawet można powiedzieć, że pełzam, ponieważ pomysły są takie same jak poprzednio w 2015, tylko terminy odkładają się na potem. Nie ma jednak woli realnego zamykania nierentownych kopalń, nie ma rezygnacji z części wynagrodzeń- jest natomiast rodzaj koncepcyjnej inżynierii finansowej, że kopalnie jakoś jednak są opłacalne (?).

Mamy coś w rodzaju „utopii” z drugiej strony lustra, że uda się zachować cały sektor tak jak wcześniej, a nawet w przyszłości energetyka będzie stała węglem, co najmniej, tak silnie jak dziś.
A rzeczywistość jest niestety bardzo brutalna i znacznie groźniejsza
, ponieważ tu nie ma szans na zmiany trendów cen paliw na rynkach światowych (ropa poniżej 30$ za baryłkę, a węgiel już poniżej 46$ za tonę). Cena 40$ staje się widoczna jak na dłoni i wygląda na to, że utrzyma się długo – w praktyce powodując stałą dziurę w budżecie sektora, która będzie zasypywana wewnętrznymi transakcjami z energetyką. Tu też „licytujemy wysoko”. Przy obecnych trendach rynkowych – nie da się utrzymać statusu quo przez kolejne lata, ponieważ energetyka będzie wciągana pod wodę. Na dodatek tak silne związanie z górnictwem (którego jakoś nie umiemy zmieniać) to automatycznie problem w negocjacjach z innymi formami generacji lub dostawy energii – właśnie spowolnianie jakiegokolwiek wsparcia OZE i dość letni stosunek do rozbudowy połączeń transgranicznych. Paradoksalnie – cześć konwencjonalna zasklepia się „po drugiej stronie barykady” i blokuje jakiekolwiek zmiany mixu energetycznego.

Polska energetyka staje więc w obliczu klinczu. Każdy okopuje się na swoich pozycjach i wciąż licytuje jeszcze wyżej kolejne zadania i prognozy. Rok 2016 szybko się skończy i będziemy mogli dyskutować w niezmienionej formie w roku przyszłym. Tylko… czy wtedy kieszenie podatników to wytrzymają?