Świrski: Lobbing ws. TTIP poza zasięgiem Polski

6 maja 2016, 11:30 Energetyka

KOMENTARZ

Prof. Konrad Świrski

Transition Technologies, Politechnika Warszawska

Historia lobbingu jest tak samo długa jak sama historia świata. Próby wpływania na decyzje władców, wprowadzanie specjalnych regulacji, podatków, akcyz lub ceł – to od zawsze gra sił pomiędzy grupami interesów – ktoś zarabia i ktoś traci – zwykle nie ma tu miejsca na wspólne interesy. Sama nazw lobbing pochodzi od łacińskiego lobium, lobia – pasaż, krużganek – co też pokazuje nam gdzie takie interesy były załatwiane w czasach starożytnych.

Pomimo łacińskiego źródłosłowia, Grecy jak zawsze uważają, że byli pierwsi, ponieważ stawiają jako przykład retorów w Atenach, którzy za odpowiednią opłatą podejmowali się bronić interesów danej strony na zgromadzeniach ludowych. Amerykanie , co jest dla nich typowe, odrzucają starożytną etymologie tego słowa i lobbing przypisują sobie, a właściwie swojemu Prezydentowi Ulyssesowi Grantowi, który był zarówno utalentowanym dowódcą wojskowym jak i kompletnie nieudolnym, podlegającym wpływom i czystej korupcji politykiem i prezydentem. Dokładając do tego jeszcze zaawansowany alkoholizm i zamiłowanie do cygar mamy Ulysessa Granta- zwykle przesiadującego w lobby swojego ulubionego hotelu „Willard” w Waszyngtonie, otoczonego wianuszkiem interesariuszy próbujących załatwić nową regulację, koncesję lub intratne stanowisko. Tak narodził się nowoczesny, amerykański lobbing, który szybko przybrał formę zorganizowaną przez rejestrację lobbystów w roku 1876 i pierwszą, bardzo krótko trwającą ustawę, za którą kolejno nastąpił szereg coraz bardziej specyficznych regulacji jak finalnie The Lobbying Disclosure Act of 1995 (ale już i z kolejnymi poprawkami). Jeśli dodamy do tego polskie nazewnictwo z początków XX wieku – antyszambrowanie (od francuskiego przedpokój) – wiemy już gdzie w danym państwie należy szukać klucza do otwarcia wszystkich drzwi.

Jak lobbing działa w energetyce?

Wśród wszystkich sektorów gospodarki, energetyka jest jednym z wdzięczniejszych obszarów. Kilka decyzji regulacyjnych może spowodować dynamiczny wzrost albo spektakularny upadek danego producenta lub całej technologii, nic więc dziwnego, że w analizie ryzyka wszystkich, energetycznych projektów poczytne miejsce (zwykle bezdyskusyjnie pierwsze) zajmuje ryzyko regulacyjne. Ostatnie lata i system Unii Europejskiej to kluczowy rozkwit prymatu wpływów politycznych i lobbingu nad wiedzą inżynierską, a czasami też i zdrowym rozsądkiem. Wydaje się nawet, że „obudzono śpiącego potwora” i sam pierwszy plan zmian technologicznych i „zielonej Europy” zaawansowanej technologicznie zaczął żyć własnym życiem, a emisja CO2 stała się rodzajem całego „sektora przemysłowego” integrującego nowe firmy przemysłowe, ale też i konsultantów, finansistów i prawników generujących lobbystyczne pomysły z prędkością światła.

Czy duży może więcej?

Co charakterystyczne, przynajmniej w Polsce, w energetycznych regulacjach zwykle „duży może więcej”. Śledząc historie zmian i kolejnych poprawek, okazuje się, że wcześniej czy później i tak nowe rozwiązania najbardziej wspomagają istniejącą strukturę koncernów paliwowo-energetycznych – co jest niczym dziwnym, ponieważ pokazuje kto ma prawdziwą siłę i zasoby. Dziś kolejne propozycje legislacyjne, pokazują wyraźnie skąd wieje wiatr i gdzie zmierza polski okręt energetyczny. Prawdopodobnie coś za coś, nowe propozycje regulacyjne wspomagają energetykę koncernową i konwencjonalną tak jak i ta energetyka wsparła chwiejące się górnictwo węgla kamiennego, więc innym graczom na rynku trudno będzie się przebić. A zmiany wyraźnie wspomagają koncerny. Od propozycji rewizji ustawy OZE i dodatkowych zapisów „ustawy wiatrakowej”, mamy do czynienia z silnym wsparciem tych największych. Nowe propozycje reaktywują częściowo współspalanie i pewnie otwierają drogę do dużych instalacji biomasowych, jednocześnie poprzez ograniczenia odległościowe (być może które zostaną złagodzone) i presję finansową (np. zmiany podatkowe) znacznie zmniejszają atrakcyjność energetyki wiatrowej.

To wszystko jest dobre dla energetycznych championów – z jednej strony łatwość rozwijania współspalania z drugiej zaś, możliwość czekania na zwrot z inwestycji w farmy wiatrowe, a może nawet okazja żeby istniejące instalacje odkupić. Trudno powiedzieć czy jest to globalnie dobre czy złe – po prostu tak jest i tak wygląda gra wypadkowa interesów – tu akurat korporacje są silniejsze w retoryce na dziś. Generalnie należy się liczyć z kolejnymi udogodnieniami jak rynek mocy, ciche wspieranie inwestycji węglowych i transformacje systemu wsparcia OZE preferującego dużych graczy.

Warto zauważyć jednak, że świat „dużych graczy” nie kończy się na Polsce, a lobbing energetyczny jest wielowymiarowy i wielowątkowy. Z punktu widzenia energetycznej układanki europejskiej siła Polski wygląda z kolei jak przepychanki małego inwestora z wielkim koncernem. Tu nasza pozycja jest dokładnie odwrotna. Grupy interesów w Niemczech mają asymetryczny układ – tam silne lobby nowego przemysłu wytwórczego wraz z dotacjami finansowymi oraz politycznym wsparciem zielonych inicjatyw, zepchnęły typowe koncerny energetyczne do narożnika. Duży może więcej, ale może zawsze trafić na jeszcze większego. Interes produkcyjny nowych firm jest silniejszy a prognozowana rewolucja przemysłowa w energetyce napędzana dotacjami do sektora OZE cały czas generuje niekorzystne regulacje dla węgla. Na dodatek gra interesów wchodzi na poziom krajowy. W chwili obecnej mamy początek starcia o nowe ceny certyfikatów CO2 gdzie już nie walczymy w przedpokojach sejmowych, ale w krużgankach brukselskich sal posiedzeń plenarnych. Nowa inicjatywa – tu łącząca Niemcy (zielone, bezemisyjne) i Francję (atomową, bezemisyjną) zmierza do arbitralnego podniesienia cen CO2 – już nie tylko przez mechanizm MSR (od 2019), ale również przez nową koncepcję ustalenia cen minimalnych. Ceny minimalne będą oczywiście tak minimalne, aby ściągnąć w dół efektywność kosztową energetyki węglowej i doprowadzić w końcu do tak pożądanego grid parity wszystkich technologii energetycznych, który na dzień dzisiejszy leży gdzieś w okolicach 50 euro / tonę CO2 – taka kontrybucja pozwoli energetyce odnawialnej swobodnie konkurować z każdą inną technologią – także przy zniesieniu pierwszeństwa w dostępie do sieci. Zakładane postępy technologiczne (choć problematyczne) i dalszy spadek cen OZE (a może wreszcie oczekiwany postęp w technologiach magazynowania) zmniejszą różnice cen i finalnie pewnie będzie to ok 30 euro/tonę CO2 po roku 2024 co jest dobrym wynikiem dla wyrównania szans. Oczywiście wszystko razem z kolejnymi mechanizmami „wspólnego rynku energetycznego” rozumianego jako wspólny rynek, ale obligatoryjnej konsumpcji energii odnawialnej w każdym kraju jest więc generowaniem popytu. Tutaj więc kierunek tych grup interesów jest prosty i jasny.

Patrząc szerzej – lobbing nigdy się nie kończy, a obecnie osiągnął poziom globalny. Wchodząc na wyższy od energetyki poziom warto popatrzeć na TTiP (TTIP czyli (Transatlantic Trade and Investment Partnership – Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji) – właśnie negocjowaną, wielką umowę pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Zjednoczoną (?) Europą. Duży może więcej, ale trafia na większego, a ten na jeszcze kolejnego. TTiP jest już poziomem kosmicznym nie tylko lobbingu ale również całkowitego pominięcia procedury informowania obywateli i opinii publicznej- tutaj można przeczytać trafne podsumowanie i wyjaśnienie o co chodzi w umowie. Kuriozalne w TTiP jest przede wszystkim to, że jest negocjowana… tajnie – obywatele, nawet ich stowarzyszenia, partie polityczne itp. – nie maja dostępu do treści traktatu. Ostatnio Greenpeace (tu cześć i chwała im za to) opublikował dużą część zapisów, które spowodowały konsternację w firmach i sektorach branżowych, a Francję postawiły na skraju zerwania negocjacji. W kolejnym bowiem rozdaniu jak TTiP (a szczególnie też jeden z mechanizmów ISDS) znacząco ogranicza możliwości interwencji rządów oraz ochrony własnych rynków i sektorów, a właściwie oddając pole korporacjom i kapitałowi. O ile w negocjacjach pakietów klimatycznych i problemów CO2 w Europie możemy wydać jedynie głośny kwik rozpaczy (bo pewnie już nie przeforsować własnych zapisów) to na poziomie jak TTiP w ogóle nas nie widać.

Jeśli już więc zabieramy się do lobbowania i forsowania własnych interesów musimy pamiętać o skali problemu i o miejscach do negocjacji. Zagubieni w antyszambrach własnych sal sejmowych powinniśmy jednak cały czas ćwiczyć się w poruszaniu po brukselskich krużgankach i eleganckich lobby amerykańskich hoteli. Bo może się okazać, że prawdziwa gra … odbywa się zupełnie gdzie indziej.